„The Circle. Krąg” - recenzja
Dodane: 18-05-2017 06:56 ()
Film Jamesa Ponsoldta „The Circle. Krąg” to obraz bardzo wymowny i poruszający temat, nad którym zdecydowanie warto się pochylić. Mam na myśli sprawę prywatności w Internecie.
Scenariusz opowiada o młodej kobiecie, Mae Holland (Emma Watson), która pracuje w call center. Pewnego dnia staje przed niebywałą szansą na wejście w struktury firmy informatycznej The Circle. Jej życie nie staje się wcale prostsze, mimo że zarobki znacznie windują się do góry.
Temat prywatności w sieci to zagadnienie, które od co najmniej dziesięciu lat spędza niektórym ludziom sen z powiek. Jedni bogacą się na obdzieraniu innych z prywatności. Ci, którzy tracą swoje intymne sekrety, często porywają się nawet na własne życie. Wiele osób traci kontrolę nad własnymi działaniami, oddając się bezmyślnej fali „dzielenia się” swoimi sekretami. „The Circle. Krąg” uderza zatem w strunę czułą. Powiedziałbym, że mimo jasnej wymowy, problem jest ujęty dość powściągliwie.
A problem jest klasyczny, pod pretekstem polepszenia jakości życia, wprowadzane są nowinki techniczne, które ciągle obserwują każdy ruch ludzi. Co więcej, ludzie sami godzą się na część inwigilacji, bo wierzą, że tak będzie lepiej. Nad konsekwencjami przychodzi się zastanowić, kiedy jest już zbyt późno.
W czasie seansu odniosłem wrażenie, że czas w tym filmie to pojęcie bardzo abstrakcyjne. Z jednej strony słyszymy o ciągłych podróżach Annie (Karen Gillan), która chyba używa teleportacji, żeby zdążyć na spotkania oddalone o setki i tysiące kilometrów. Z drugiej strony jest rozciągnięta na miesiące droga kariery Mae. W tym przypadku w ogóle nie czułem tej dłuższej różnicy, która zachodziła między poszczególnymi scenami. Co więcej, naiwne było postępowanie tytułowej firmy, wprowadzającej znaczące nowinki techniczne w krótkich odstępach czasu. Ktokolwiek znający podstawy ekonomii zgodzi się ze mną, że rynek musi się nasycić jedną usługą, żeby opłacało się wprowadzić następną. Nawet jeśli celem nie jest tylko i wyłącznie wzbogacenie się.
Aktorzy spisali się dobrze. Emma Watson po raz kolejny wcieliła się w rolę, która skutecznie zrywa z niej czarodziejskie szaty. Wydawało mi się, że momentami przesadzała z mimiką, która miała chyba naprowadzić widza, że jej postać przeżywa wewnętrzne rozterki. Jeśli taki był cel, to wyszło nawet za dobrze. Co więcej, ujawnia to pewną niekonsekwencję w budowie postaci na poziomie scenariusza. Mianowicie, jak to możliwe, że w jednej chwili bohaterka jest zniesmaczona praktykami firmy, a dziesięć minut później wpada na genialny pomysł, który posuwa inwigilację o eony do przodu? Tom Hanks jako Bailey, jeden z zarządców The Circle spisał się świetnie. Jego gra zawsze wydawała mi się drewniana i nic się nie zmieniło, ale w tym wypadku świetnie kontrastuje to z rozrywkową postawą, jaką usilnie stara się prezentować jego postać. Żałuję, że nie poświęcono więcej miejsca na postać Toma Stentona, w którego rolę wcielił się Patton Oswalt. Gwiezdne Wojny otworzyły drogę do kariery Johna Boyegi i wydaje mi się, że aktor podąża dobrą drogą, chociaż potrzebuje jeszcze praktyki. W filmie wcielił się w tajemniczego mężczyznę o imieniu Ty. Odniosłem wrażenie, że była to postać trochę przerysowana. Pozostało też wiele niewiadomych o jego działaniach, gdy znikał z ekranu. Drugim samcem alfa starł się być Ellar Coltrane w roli Mercera, wieloletniego przyjaciela Mae. Jedyna myśl, jaką mogę na jego temat przywołać to określenie „człowiek z pretensjami”. Jednak na uznanie zasługuje, bo zagrać osobę tak neurotyczną trzeba umieć. Na koniec doskonałe kreacje Glenne Headly i Billa Paxtona, jako rodziców Mae. Każde ich pojawienie się na ekranie było epizodem, który zapadał w pamięć. Nie było w nich żadnej prześmiewczości lub zbytniego przerysowania. Grali zwykłych ludzi i wyszło im to cholernie dobrze.
Muzyka Danny’ego Elfmana starała się wpasować w klimat filmu i stworzyć coś na kształt poczucia zagrożenia. Brzmienia wydały mi się zbyt surrealistyczne, a w konsekwencji w ogóle nie poczułem obecności muzyki jako czegoś, co dopełnia obraz.
Dobrze wypadły za to ujęcia, za które odpowiadał Matthew Libatique. Bałem się, że film będzie zdominowany przez widoki mówiących twarzy, filmowanych w sposób „amatorski”. Na szczęście zostało to wyważone i ujęcia nie są męczące. Nie pojawiają się przy tym jakieś nadzwyczajne scenografie i widoki, ale nie taki miał być przekaz filmu. A ten skupia się na ludziach i w tym wypadku kamera zadziałała bardzo dobrze, wyłapując momentami aż za dużo zmarszczek na czole Emmy Watson.
Mimo wielu spraw o wątpliwej wartości ten film poruszył istotną tematykę. Trochę żałuję, że nie było głębszej puenty, bo nie każdy widz zrozumie przekaz. Jednak ci bardziej myślący zastanowią się, zanim wrzucą kolejny post czy zdjęcie na Facebooka. Media społecznościowe stały się częścią naszej rzeczywistości, ale korzystać z nich trzeba z rozsądkiem. „The Circle. Krąg” pokazuje, że sieć jest potężnym narzędziem, które może zostać wykorzystane do różnych rzeczy, dobrych i gorszych. Film polecam, bo uważam, że każdy może wynieść z niego jakieś przemyślenia. A myśleć warto, szczególnie o tym, jak działamy w Internecie.
Tytuł: „The Circle. Krąg”
Reżyseria: James Ponsoldt
Scenariusz: James Ponsoldt, Dave Eggers
Obsada:
- Emma Watson
- Tom Hanks
- John Boyega
- Karen Gillan
- Ellar Coltrane
- Patton Oswalt
- Glenne Headly
- Bill Paxton
Muzyka: Danny Elfman
Zdjęcia: Matthew Libatique
Montaż: Lisa Lassek, Franklin Peterson
Scenografia: Gerald Sullivan
Kostiumy: Emma Potter
Czas trwania: 110 minut
comments powered by Disqus