Recenzja książki "Pendragon. Wędrowiec" D.J. MacHale
Dodane: 21-05-2007 22:49 ()
Kiedy dostałem tę książkę do ręki, z radością spojrzałem na tytuł "Pendragon". O - myślę sobie - będzie coś z sagi arturiańskiej. A mówili - nie oceniaj książki po tytule... Główny bohater - Pendragon - stworzony przez D. J. MacHale'a (autora scenariuszy, reżysera oraz producenta filmowego i telewizyjnego; w Polsce można było zobaczyć jego "Straszny hotel" i "Czy boisz się ciemności") ma na imię Bobby i jest klasycznym przykładem amerykańskiego wizerunku nastolatka w przeciętnym serialu, tak samo jak i jego przyjaciel - Mark. Bobby to ten wysportowany (lider drużyny koszykówki) i z powodzeniem u dziewczyn, ba, na wstępie całuje się z jedną z nalepszych partii w szkole. Mark oczywiście reprezentuje grupę kujonów (nie stwierdziłem, czy ma pryszcze, ale za to ciągle je marchewkę - na wzrok). Trzecią osobą jest Courtney Chetwynde - to z nią całował się Bobby na wstępie i jak można się domyślić jest ona piekna, mądra i wysportowana (do tego stopnia, że gra w siatkówkę w drużynie chłopców, bo dziewczęta się jej boją).
Tak więc moje niespełnione marzenia o sadze arturiańskniej zamieniły się w książkę dla dzieci, w której przeciętny nastolatek dowiaduje się o swoich niezwykłych mocach, a po wycieczce z wujkiem do opuszczonej stacji metra może zawołać: "Oj, Toto, to chyba już nie jest Kansas". Ale po kolei. Pendragon jest tytułem cyklu książek o Bobbym. "Wędrowiec" (bo o nim właśnie mowa) to pierwszy z ośmiu tomów, jak zapewnia nas okładka, pasjonujących i pobudzających (wyobraźnię) przygód chłopca mieszkającego na przedmieściach Nowego Yorku z rodzicami, siostrą i pieskiem oraz nieprzeciętnym wujkiem Pressem. Ów wujek - postać ze wszech miar tajemnicza - pojawiał się co jakiś czas znienacka i robił coś zwariowanego (laserowy labirynt w domu, minirodeo z kucykami itd.). Bobby na swoje nieszczęście dowiaduje się, kim jest jego wujek. Uwaga, (dla tych co się tego nie domyślili) wujek Press jest... Wędrowcem, a skoro on to także i Bobby - nasz główny bohater. W taki oto sposób, po samym tytule, cały początek książki mamy zepsuty i możemy jedynie czekać, w jaki to niezwykły sposób Bobby przeniesie się w inny wymiar czy świat równoległy i czego tam będzie musiał dokonać. Jak się szybko dowiadujemy, nasz Bobby musi wyzwolić spod ręki ciemiężycieli plemię Milago, trudniące się górnictwem w nieznanym mu świecie zwanym Denduron. Mamy jednak prawo przeczuwać, że spotka go o wiele więcej. Na tajemniczym Denduronie nasz bohater poznaje jeszcze trójkę Wędrowców: Osę - doświadczoną kobietę (idealnie wpisującą się w schemat przepełnionego stoicką mądrością mistrza wschodnich sztuk walki), jej córkę Loor, młodą wojowniczkę z wielkim temperamentem, czy może raczej wielki temperament z młodą wojowniczką oraz Aldera, którego osoby dla dobra i tak oczywistej fabuły nie będę zdradzał.
Całość fabuły przedstawiona jest w dwojaki sposób. Z jednej strony mamy listy-pamiętniki Bobbiego do Marka w narracji pierwszoosobowej, przesyłane z Denduronu na Ziemię za pomocą magicznego pierścienia, z drugiej - wydarzenia na Ziemi, z których dowiadujemy się co nieco o Marku, Courtney i wypadkach po zniknięciu Pendragona. Moim zdaniem pierwszoosobową narrację dziejów Bobbiego czyta się o wiele gorzej - styl autora (bądź tłumacza) w takiej formie narracji często niedomaga, a próba głębokich wiwisekcji głównego bohatera wychodzi moim zdaniem co najmniej niewiarygodnie, choć zdaję sobie sprawę, że nie należę do grupy wiekowej, do której książka jest adresowana. Niemniej jednak nie chciałbym, żeby z takich dzieł mój syn uczył się przeżywania emocji i logicznego rozwiązywania problemów. Z tym drugim autor sam czasem ma problemy, jak chociażby przy opisie ucieczki z jaskini quigów, gdzie bohaterowie jeden po drugim włażą po drabince linowej, narażając się na atak rozwścieczonej bestii, zamiast wejść jednocześnie po drabince i wiszącej obok linie. Rozumiem, że Pendragon po linie wspina się jak ślamazara, ale nie spodziewam się tego po jego wujku. Jednak gdyby nie to, czytelnik zostałby pozbawiony dramatycznej sceny walki, a wtedy obraz traci na oglądalności, prawda? Nie wiem tylko, czy książka zyskuje przez to na poczytności. Podobnych „smaczków” w książce znaleźć można jeszcze kilka, żaden jednak nie należy do oryginalnych, łącznie z jednym z najbardziej irytujących motywów w tego typu dziełkach –czytelnik przynajmniej rozdział przed bohaterem domyśla się, że jedna z postaci to tak naprawdę kto inny, ale nasze cudowne dziecko, nawet stojąc już z nim twarzą w twarz i mając pełną Ikeę wskazówek kto zacz, pyta: „Kim jesteś?”. Na swoje pocieszenie mogę stwierdzić, że mimo wszystko odnalazłem w tej powieści coś z motywów arturiańskich, bo oto nasz Bobby, jak prawdziwy Jankes na dworze króla Artura, będzie walczył z przeciwnikiem za pomocą urządzeń codziennego użytku z naszego świata. Ten motyw także mógłbym wsadzić do worka wyświechtanych i zużytych, jednak tu jest o tyle istotny, że posłużył autorowi do zbudowania ciekawej, choć niezbyt głębokiej, sytuacji społecznej i przedstawienia zachowań zbiorowych. Oczywiście ze wspaniałym pokojowym przesłaniem, w myśl jakiejś zmowy edukowania młodzieży w powieściach fantastycznych i w ogóle. O wiele lepiej czyta się o wydarzeniach dziejących się na Ziemi. Tu narracja jest prowadzona w trzeciej osobie, lekko i płynnie, a wydarzenia nie są tak sztampowe i nawet trochę mnie zaskoczyły. Niestety te części są dużo krótsze i o wiele mniej istotne dla książki.
Podsumować mogę to tak: książkę mógłbym polecieć czytelnikowi w wieku od 10 do 14 lat, z tym zastrzeżeniem, że nie powinna być to osoba zbyt oczytana i oczekująca bogatego języka.
Michał "Dikstra" Bieniek & Eliza "Eilis" Bieniek
Tytuł: Pendragon. Wędrowiec
Tytuł oryginału: Pendragon: The Merchant of Death
Autor: D.J. MacHale
Wydawnictwo: REBIS
Rok wydania: 2007
Liczba stron: 388
Wymiary: 128 mm x 197 mm
Okładka: twarda
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...