„Life” - recenzja
Dodane: 28-03-2017 16:33 ()
Czy istnieje inteligentne życie we wszechświecie? Twórcy filmowi przekonują nas z coraz większą zawziętością, że tak. Albo poprzez fantastyczne przygody, bazujące na popularnych wytworach popkultury, w których mogą dać upust nieograniczonej wyobraźni, albo jako przestroga przed nieznanym. Inne formy życia, które napotkamy w kosmosie, nie muszą być przyjaźnie usposobione, a ich pojawienie się może zagrażać mieszkańcom Ziemi.
Life nie sili się na oryginalność, ani też nie zaskakuje. Już zwiastun ujawniał tak wiele elementów historii stworzonej przez duet twórców Deadpoola - Rhetta Reese’a i Paula Wernicka, że nie ma mowy o czymś innowacyjnym. Na stację orbitalną docierają próbki pobrane z Marsa. Poddane badaniom w sterylnym pomieszczeniu okazują się zawierać obcą formę życia. Przebudzona z letargu istota szybko zaczyna się rozwijać i rosnąć. Zachwyt nad przełomowym odkryciem usypia czujność załogi stacji. Początkowy entuzjazm przeradza się w przerażenie, gdy obły stwór atakuje jednego z członków i udaje mu się wydostać ze swojego więzienia. Teraz rozpoczyna się walka o dużo większą stawkę, którą jest nie tylko przetrwanie załogi, ale też niedopuszczenie do przedostania się istoty na Ziemię.
Obraz Daniela Espinosy to swoiste połączenie kosmicznego survivalu, który mogliśmy podziwiać w Grawitacji z Sandrą Bullock, i konfrontacji z nieznaną formą życia pokroju Obcego czy stwora z Coś. I tu można się zastanawiać, czy mamy do czynienia z istotą bezwzględną, zmierzającą do anihilacji wszystkiego wokoło, czy może osamotniony oraz zdezorientowany organizm uśpiony przez tysiące lat został poddany eksperymentom i uruchomił swój system obronny. Ludzie na stacji orbitalnej nie mogą dopuścić do zagłady Ziemi, z kolei marsjańskie żyjątko chce zwyczajnie przetrwać. Za wszelką cenę, niszcząc wrogów w sposób natychmiastowy i bez wahania. Obserwując zmagania załogi z kosmicznym bytem, niejako ze swej natury człowiek nie będzie trzymał strony gwiezdnego przybysza, bo w końcu ten rozpoczął festiwal grozy w odizolowanym pomieszczeniu. Można też potraktować fabułę jako eksperyment. Co będzie jak nieznany organizm o zadziwiających zdolnościach adaptacyjnych umieścimy na stacji z grupką ludzi i będziemy obserwować, kto ma większe szanse przeżycia. Instynkt i niebywała odporność kontra intelekt i zaawansowana technologia. Wynik nie jest jednoznaczny.
Na pewno nie można odmówić Life stworzenia ciekawej atmosfery niepewności, z uwagi na ograniczenia stacji kosmicznej, ciasne pomieszczenia, wiele hermetycznie zamykanych śluz, a również akcji w przestrzeni kosmicznej. Zastosowana dynamika wydarzeń sprawia, że napięcie jest utrzymywane nieustannie, a przebiegłość i zwinność marsjańskiego przybysza sprawia, że może pojawić się w każdej chwili i miejscu. Espinosa radzi sobie nieźle, aby ten stan niepewności podtrzymywać dzięki prostym zabiegom, takim jak brak łączności, niezrozumienie, ale też pęd człowieka ku wiedzy o tym, co nieodkryte. Szkoda, że w tym prostym, acz skrzętnie skonstruowanym horrorze brakuje wyraźniejszych kreacji aktorskich, w dodatku przy takich nazwiskach w obsadzie. Każdy z bohaterów jest na ekranie dosłownie parę chwil i poza typowymi dialogami wypowiadanymi w sytuacjach bez wyjścia czy stresu, nie ma tutaj nawet próby wybicia się ponad standard. Drugą bolączką jest finałowy twist, który w momencie obmyślania planu pozbycia się potwora jest oczywisty i nad wyraz czytelny.
Life powinien zadowolić wielbicieli horrorów s-f pełnych dynamicznej akcji i udanie zbudowanej klaustrofobicznej atmosfery osaczenia i niepokoju. Jednak wydaje się, że fabuła została potraktowana bardzo pobieżnie, jako kalka niegdysiejszego klasyka, gdzie napięcie sięgało zenitu bez konieczności i możliwości użycia tak zaawansowanych efektów, jak dziś. I w tym elemencie widać różnicę. Kino robione z sercem, a kino robione dla zysku.
Ocena: 6/10
Tytuł: „Life”
Reżyseria: Daniel Espinosa
Scenariusz: Rhett Reese, Paul Wernick
Obsada:
- Jake Gyllenhaal
- Rebecca Ferguson
- Ryan Reynolds
- Olga Dykhovichnaya
- Ariyon Bakare
- Hiroyuki Sanada
- Naoko Mori
Muzyka: Jon Ekstrand
Zdjęcia: Seamus McGarvey
Montaż: Mary Jo Markey, Frances Parker
Scenografia: Nigel Phelps
Kostiumy: Jenny Beavan
Czas trwania: 100 minut
comments powered by Disqus