ConStar 2007 - relacja

Autor: S_p_i_d_e_r Redaktor: Krzyś-Miś

Dodane: 19-05-2007 06:23 ()


 

Recenzja Constaru 2007, czyli jak grzebałem w śmieciach i jechałem pociągiem na gapę

 

Na wyjazd na konwent do Krakowa zbierałem się przez cały 2006 rok. Chciałem spotkać się z paroma osobami, które tam mieszkają, i które widuję tylko przy okazji większych konwentów. Poza tym nie byłem w Krakowie od dosłownie kilkunastu lat i byłem ciekaw, jak się zmieniło samo miasto. Miałem w planach wyjazd na Imladris i Krakon, ale jakoś nic z tego nie wyszło. Pomysł wspólnego wyjazdu na ConStar rzucony w Syriuszu i na forum Paradoksu spotkał się z mizernym odzewem - wszyscy wykręcali się brakiem czasu i/lub pieniędzy. Wiedziałem, że na 100% będzie jechać Gorath i nawet pisałem do niego smsy, ale on miał zły numer do mnie i jego odpowiedzi poszły w kosmos. Sam nie chciałem jechać, ale na szczęście udało mi się dogadać ze Słowikiem z Grimuaru i plany wyjazdu zaczęły nabierać bardziej kolorowych barw. Dodatkowo Krzyś-Miś obiecał mi załatwić darmową wejściówkę na konwent i wyekwipować mnie w aparat fotograficzny.

 

 

Piątek

 

Po drobnych perturbacjach związanych z wyborem właściwego pociągu oraz szokiem ekonomicznym przy zakupie biletu (47 zł w jedną stronę!!!), spotkałem się ze Słowikiem i jego paczką, czyli Morim oraz Ernestem. Podróż pociągiem do Krakowa z przesiadką w Kielcach upłynęła spokojnie i w miłej atmosferze. W czasie podróży zacząłem rozgryzać pożyczoną od Krzysia-Misia cyfrówkę. W końcu jechałem na ten konwent jako klubowy reporter. Oprócz naszej grupki na konwent jechało jeszcze parę innych osób z Grimuaru, ale oni dla oszczędności podróżowali stopem. Słowik miał od nich informację o jakiejś bardzo fajnej sali zakamuflowanej w szkole konwentowej, którą zaplanowaliśmy zająć zaraz po przyjeździe. Na teren konwentu dotarliśmy godzinę przed jego oficjalnym rozpoczęciem. Po szybkim zaakredytowaniu poszliśmy szukać wzmiankowanej sali, ale okazało się, że została już zajęta przez organizatorów... Tak więc zaczęliśmy biegać po terenie szkoły i szukać większej ilości wolnego miejsca, aż w końcu wylądowaliśmy w sali matematycznej (na R-konie też spałem w sali matematycznej, podejrzane...), gdzie po krótkim pojedynku z Ernestem na linijkę i wskaźnik, wyruszyłem "zwiedzać".

Tematem przewodnim tegorocznego ConStaru był mrok. I o ile był widoczny w tematach prelekcji oraz układzie informatora, to wśród uczestników było bardzo mało ludzi mrocznych. Wiecie - długie włosy, kolczyki, czarne ubrania, glany - typowy gotycko-mroczny konwentowicz. Takie osoby można było policzyć na palcach jednej ręki drwala, który często się myli... Nie było żadnych rycerzy, nie było żadnych przebierańców. Gdyby nie plakaty na ścianach oraz walające się wszędzie śpiwory i plecaki, to można by pomyśleć, że szkoła tętni zwykłym, uczniowskim życiem.

Prelekcje zostały podzielone na trzy bloki - trupi, piszczelowy i krwawy. Zrezygnowano z numerowania sal i użyto ikon, które na początku były troszkę mylące. Przeglądając program zauważyłem małą ilość konkursów, zwłaszcza tych tematycznych. Nie było niestety Warhammera, ani Gwiezdnych Wojen... Większość punktów programu miała związek z grami RPG lub planszówkami, zaplanowano także dwa LARP-y dziennie. Dla graczy wydzielono cztery małe salki do erpegów oraz olbrzymi Games Room, w którym mimo sporej ilości gier zabrakło np. „Neuroshimy Hex" i „Wings of War". W planach organizatorzy mieli także trzy prestiżowe konkursy - Gra Roku na najlepszą planszówkę, Quentin na najlepszy scenariusz do gry RPG oraz turniej Gramy! na najlepszego gracza RPG. Na oficjalne rozpoczęcie konwentu niestety się spóźniłem (jak zwykle zresztą) i pobiegłem na jedną z pierwszych prelekcji - „Średniowieczna medycyna" Andrzeja Pilipiuka. W małej sali, wyposażonej w zasłonięte okna oraz projektor multimedialny, można było wysłuchać dość krótkiego i chaotycznego (jak sam autor przyznał) wykładu o sposobach leczenia różnych schorzeń na przestrzeni dziejów. Mimo tytułu Andrzej nie ograniczył się do średniowiecza, a slajdów miał całkiem sporo, więc ogólnie można było uznać jego występ za ciekawy.

Potem miałem zamiar wybrać się na prelekcję o bardzo intrygującym tytule „Chcesz być piękna? To cierp!", ale był to jeden z niewielu punktów programu, który się nie odbył. W międzyczasie odwiedziłem salę z X-Boxem (od R-konu chyba będzie to stały element większych konwentów) oraz Games Room. Na X-pudłach można było zobaczyć parę nowych tytułów, między innymi bardzo zabawną grę „Guitar Hero", w której gramy na padzie w kształcie gitary oraz bardzo klimatyczny zombie-horror „Dead Rising". Następnie wpadłem na moment na „Warsztaty tworzenia scenariuszy horrorów" Magdy i Maćka Reputakowskiego. Nie byłem na całości, ale muszę przyznać, że Repkowie opowiadali ciekawie i wg konwentowiczów była to jedna z bardziej udanych prelekcji. Następny punkt programu odbywający się w tej samej sali, czyli „Dlaczego fantastów uważa się za kretynów?" Artura "Artuta" Machlowskiego zgromadził w dusznej atmosferze jeszcze więcej osób. Artur z komiczną emfazą, wspomagając wywody rysunkami na tablicy, nakreślił prześmiewczy wizerunek stereotypowego konwentowicza/miłośnika fantastyki. Było troszkę ciosów poniżej pasa oraz szowinistycznych dowcipów, ale sala bawiła się bardzo dobrze, o czym świadczyły częste wybuchy gromkiego śmiechu.

 

Artur: Jeśli ktoś przychodzi na konwent w tenisówkach i się myje, to jest gejem.

 

Głos z sali: Miłośnicy fantastyki mają dobre stosunki z policją.

Artur: Nie wiem, nigdy tego nie robiłem z policjantem.

 

Po prelekcji Artura w bloku piszczelowym (ciekawe, czemu nie w krwawym?) odbyła się „Krwawa prelekcja" Słowika i Gosi "Gomory" Sobczyk, która dotarła na konwent (wspominanym wcześniej stopem) tuż przed jej rozpoczęciem. Mimo zagubienia części materiałów, ich wykład na temat krwi był interesujący, choć nie zgromadził dużej widowni, a szkoda. Można było się bowiem dowiedzieć między innymi o bardzo rzadkich grupach krwi, medycynie związanej z krwią oraz o horoskopach tworzonych na podstawie grup. Postaram się namówić Słowika i Gosię do powtórzenia tej prelekcji na Falkonie.

 

- Dzieci mają więcej krwi, są bardziej soczyste...

 

- Nigdy nie ufaj komuś, kto krwawi przez 5 dni w miesiącu i nie umiera.

 

- Kobieta miesiączkująca jest niekoszerna.

 

Następny punkt programu, który odwiedziłem to prelekcja Leszka Karlika pod wielce mówiącym tytułem „Jak zabić człowieka?" w bloku krwawym - a jakże! Można się na niej było dowiedzieć, że postrzał z broni 9 mm jest właściwie dla człowieka niegroźny, a oprócz samej broni liczy się umiejętność strzelającego. Potwierdzają to np. statystyki strzelanin w USA, gdzie około 80% ofiar zostaje tylko zraniona. Była to ostatnia prelekcja i po niej zaplanowano dwa LARP-y, ale głód zwyciężył i poszliśmy większą grupą na poszukiwanie jedzenia i picia.

 

Wyprawa na krakowski rynek uświadomiła mi jak bardzo zmieniło się to miasto w ciągu ostatnich kilkunastu lat. Wszędzie turyści, słychać głównie język angielski, włoski i niemiecki, mnóstwo kawiarenek i restauracji, piękne oświetlenie zabytków... Przez moment poczułem się, jakbym był gdzieś za granicą. Ma to także swoje złe strony - nie mogliśmy znaleźć lokalu z jedzeniem i tanim piwem, więc skończyło się na kebabie za 9 zł (w Lublinie większa porcja kosztuje 6 zł...) i powrotem na teren konwentu 100% bez.

Po powrocie zasiedziałem się trochę w Games Roomie, zagrałem w nieśmiertelną „Cytadelę" oraz przegrałem z kretesem pierwszą w życiu partię w „Carcassone". Mimo to uważam, że gra jest całkiem przyjemna, tylko trzeba mieć troszkę szczęścia, a mnie go zabrakło.

 

 

Sobota

 

Poranek zacząłem od ponownej wizyty w Games Roomie, gdzie po raz pierwszy zagrałem w planszówkę „Wysokie napięcie" i z miejsca bardzo ją polubiłem. Nie dziwię się, że gra zdobyła nagrodę na najlepszą planszówkę. Zasady są dość proste, wystarczy zagrać raz czy dwa, żeby je poznać, a sama rozgrywka wymaga planowania z wyprzedzeniem. Element losowy jest ograniczony do minimum, a spora interakcja z pozostałymi graczami daje mnóstwo dobrej zabawy. Polecam.

Fascynację nową grą przerwał mi dopiero późny obiad i odwiedziny na spotkaniu autorskim z Andrzejem Pilipiukiem (oraz jego córką), obiad, po czym nastąpił punkt programu, którego za żadne skarby sobie na konwencie nie daruję, czyli Kalambury. Szczerze mówiąc miałem obawy, ponieważ nie było ze mną nikogo, z kim wcześniej brałem udział w tej konkurencji. Nieśmiało zaproponowałem stworzenie drużyny Squirel i Sellcode'owi, na co się na szczęście zgodzili. Hasła nie były wcale proste, ale radziliśmy sobie świetnie, idąc łeb w łeb z drużyną Puszona i Lucka. Na (nie)szczęście jednak udało się ich wyeliminować przed samym finale, a sam finał wygraliśmy już z bezpiecznym zapasem. Nagrody za kalambury były jednymi z lepszych na całym konwencie, w puli znalazły się m.in. kamerki internetowe oraz myszka optyczna Microsoftu.

Wieczór zakończyłem spotkaniem ze znanym fejmusem Inkayonem oraz wieczorną popijawą w konwentowej knajpce, tzn. wypiłem szklankę Coli, ale inni nie stronili od piwa, więc wracali na teren konwentu niekoniecznie 100% bez. Na szczęście pod względem kultury i porządku konwent był wzorcowy - obyło się bez ekscesów. Na korytarzu ostro działała grupa filmowa kręcąca, jak się wydaje, kolejną część Mumii.

 

 

 

Niedziela

 

 

Podczas gdy na większości konwentów w niedzielny poranek odbywa się akcja uprzątania terenu, ConStar zaczął się powoli budzić do życia. W moim przypadku było to bardzo powolne przebudzenie, ponieważ pierwsza prelekcja, na którą dotarłem rozpoczęła się o 12.30. A były to „Pikantne i nieznane fakty z życia fandomu" - wspólny wykład Puszona, Lucka, Artuta i Inkwizytora. Jak to ktoś określił - więcej tam było konfabulacji niż faktów i większość była raczej niesmaczna, ale opowiedziane zostały z humorem i przymrużeniem oka, więc można to było im wybaczyć. Szkoła zaczęła trochę pustoszeć, ale na oficjalnym zakończeniu konwentu i rozdaniu nagród była pełna sala. Szukając sobie ciekawego zajęcia, odwiedziłem ponownie stale oblegany Games Room, by zagrać w „Runebound" - dość skomplikowaną planszówkę, przypominającą nieco starą, dobrą „Magię i Miecz". Gra jest sympatyczna, ale trzeba na nią duuużo czasu, bowiem rozgrywka trwa 4-5 godzin, a nawet dłużej.

 

Poniedziałek

 

Ostatni dzień konwentu. Ludzi coraz mniej, niektórzy orgowie sprzątają sale. Zaplanowałem sobie wizytę na „Naporowo-Mrocznym Konkursie Fantastycznym", załadowałem ostatnie akumulatorki do aparatu, a wyczerpane z dnia poprzedniego - co jest dość ważne dla dalszej opowieści - odłożyłem na stół w sali, w której spałem. Na konkursie było już sporo osób, a ponieważ drużyny były 2-osobowe, to zmontowaliśmy team ze Squirel i nieoczekiwanie zajęliśmy drugie miejsce. Najwięcej punktów zdobyliśmy za napisanie rymowanej piosenki o śmierdzących elfach oraz za przedstawienie pomysłu na n-ty odcinek „Złotopolskich" w konwencji military SF. Konkurs miał być mroczny, ale był montypythonowo zabawny, co jednak nikomu nie przeszkadzało. Wypadł on niestety w tym samym czasie, co spotkanie ze Staszkiem Mąderkiem (autor m.in. „Stars in Black"), nad czym bardzo ubolewam. O 15.00 odbył się ostatni punkt programu, czyli spotkanie z organizatorami konwentu, na które - o dziwo - przyszło całkiem sporo osób. Była okazja do niemałej ilości pochwał oraz do odrobiny konstruktywnej (mam nadzieję) krytyki, a także do niespodziewanej dyskusji z konwentowiczem, który przyjechał na ConStar aż z Hamburga. Czy wiecie, że Niemcy organizują konwenty na 7000 osób???

Planując zjeść coś przed wyjazdem, wymknąłem się z sali i udałem do "sypialni" po rzeczy. Wszystkie klamoty konwentowiczów ktoś wystawił na korytarz, a salę oczyścił ze śmieci, w tym z reklamówki z akumulatorkami, którą jak pamiętacie, zostawiłem na stole... Niewiele ponad godzina do odjazdu pociągu, a ja muszę grzebać w śmieciach... Akumulatorki się znalazły - część w śmieciach, część ocalił jeden z organizatorów, ale co się nadenerwowałem, to moje. Pizzę zjadłem niemal na biegu i pobiegłem na pociąg. Na peronie nieoczekiwanie spotkałem sporą grupę ludzi z Lublina, w której znajdowała się nasza klubowa koleżanka Agnieszka Zniszczyńska. Podróż upływała w miłej atmosferze, do momentu wizyty konduktora. Podałem mu bilet, a on do mnie - Ten bilet jest nieważny!. Oczywiście panika, puls 120, pytam o co chodzi. Okazało się, że to bilet na piątkową podróż Lublin - Kraków... Na szczęście bilet kasowany dwukrotnie, na którym jechałem do Krakowa miałem zmiętolony gdzieś w kieszeni. Drżącymi rękami go wyciągnąłem i okazało się, że to właśnie bilet powrotny. Dwóch konduktorów nie zauważyło, że dałem im nie ten bilet... Obyło się bez kary i na szczęście dalsza podróż minęła bez przygód.

Podsumowując krótko, bo i tak się rozpisałem - jeśli ConStar będzie znów organizowany, to ja się na niego wybieram.

 

- cytat z regulaminu konwentu: „Na teren konwentu zabronione jest wnoszenie wszelkich niebezpiecznych przedmiotów, w tym broni palnej, białej, pistoletów na kulki i materiałów radioaktywnych".


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...