„Rings" - recenzja
Dodane: 05-02-2017 16:17 ()
Pierwszy amerykański The Ring został uznany za jeden z najlepszych remake'ów i zapoczątkował istną falę amerykanizacji japońskich filmów grozy. Importowane Klątwy, Dark water i inne produkcje, w których groza opierała się na barkach wychudzonych, bladych dzieciaków o pustych spojrzeniach, zalała rynek aż do przesytu. Dziś, po piętnastu latach od premiery, na srebrne ekrany ponownie trafia potomek protoplasty fali przerażającej japońszczyzny.
Niestety The Rings w najmniejszym nawet stopniu nie umywa się do swojego zacnego poprzednika, zawodząc w każdej warstwie. Fabuła to powrót do korzeni serii. Niestety w negatywnym znaczeniu. Zamiast zaskoczyć widza i skorzystać z możliwości do rozwoju scenariusza, jakie daje wiek wszechogarniającej dominacji cyfrowych mediów, twórcy serwują nam tę samą historyjkę co piętnaście lat temu. Młoda dziewczyna ogląda morderczy filmik, po czym rusza na wyprawę, która ma pomóc jej rozwikłać zagadkę przeszłości i ocalić życie. W ramach wędrówki trafia oczywiście do miasteczka, gdzie makabreska miała swój początek i grzebie w życiorysach lokalnych indywiduów. Było to już, nawet dwa razy, i choć sprawdziło się pierwotnie, to serwowane po raz trzeci jest to mdłe i ciężko strawne. Jakby tego było mało, to film, który mieni się horrorem, nie potrafi zbudować i podtrzymać atmosfery napięcia i grozy, która utrzymałaby widza na krawędzi fotela. Obraz jest dosadny i przepełniony ekspozycją odzierającą historię z aury tajemnicy. Kolejne komentarze, sceny i dialogi sprawiają, że zamiast intrygi mamy do czynienia z prostackim łączeniem kropek, które finalnie ujawni nam wykrzywione oblicze upiora. Oczywiście w finale oferowany jest widzom na tacy fabularny twist, który jednak jest tak niskich lotów, że aż dziw bierze, że twórcy mieli czelność sugerować kontynuację.
Aktorstwo też nie zachwyca, postaci są miałkie i bez wyrazu, ich wypowiedziom brakuje ekspresji, a i same w sobie nie grzeszą oryginalnością. Jest para nastolatków, pracownik uczelni badający klątwę „naukowymi metodami”, lekko dziwna staruszka służąca jako źródło informacji oraz niewidomy opiekun cmentarza. By dopełnić banału, brakuje tylko Scooby'ego Doo. A co tam, kreskówka o przygodach tchórzliwego doga niemieckiego miewała bardziej intrygującą i pełną ekspresji obsadę niż Rings, co niezbyt dobrze świadczy o jakości recenzowanego filmu.
Oprawa audio-wideo też pozostawia wiele do życzenia. Nie ma już depresyjnych kolorów i subtelnie przytłaczającej ścieżki dźwiękowej. Kręgi zamieniły paletę szarości na ciepłe barwy wymieszane z monochromatycznym połączeniem czerni z różnymi odcieniami zieleni. Jakoś ciężko się bać, gdy film sprawia wrażenie przytulnego lub nudzi oprawą i stylistyką podwędzoną z innych straszaków. Nie wiem co napisać o ścieżce dźwiękowej, bo już w kilka chwil po seansie wszelkie myśli na jej temat uleciały mi z głowy. Fakt, że produkcja w ogóle nie jest subtelna i całość swoich straszaków prezentuje widzom bardzo bezpośrednio i dosadnie również nie wpływa pozytywnie na budowanie atmosfery napięcia. Nawet niezwykle charakterystyczna dla serii sekwencja morderczego filmu wypada bardzo blado i brak jej charakteru oraz aury tajemnicy.
Rings to obraz, który powinien pozostać na dnie studni lub wciśnięty w najciemniejszy kąt półki ze starymi VHS-ami. To niemal dwugodzinna walka o to, by zachować przytomność wśród wyłaniających się z kinowego ekranu oparów nudy i sztampy. Zdecydowanie nie polecam, czas można ciekawiej i bardziej produktywnie spożytkować, obserwując, jak schnie farba na ścianie.
Ocena: 2/10
Tytuł: „Rings"
Reżyseria: F. Javier Gutiérrez
Scenariusz: David Loucka, Jacob Estes, Akiva Goldsman
Obsada:
- Matilda Anna Ingrid
- Alex Roe
- Johnny Galecki
- Vincent D'Onofrio
- Aimee Teegarden
- Bonnie Morgan
Zdjęcia: Sharone Meir
Muzyka: Matthew Margeson
Montaż: Jeremiah O'Driscoll, Steve Mirkovich
Scenografia: Kevin Kavanaugh
Kostiumy: Christopher Peterson
Czas trwania: 102 minuty
Dziękujemy Multikino za udostępnienie filmu do recenzji.
comments powered by Disqus