Miles Cameron „Czerwony rycerz” - recenzja

Autor: Krzysztof Księski Redaktor: Motyl

Dodane: 23-01-2017 11:11 ()


Ostatnio naszła mnie ochota na coś nowego spod znaku fantasy. Niestety, przeczytawszy setki książek tego gatunku, nie jest łatwo natrafić na coś dobrego i nieznanego. A jednak mi się udało! Będąc w zaprzyjaźnionej bibliotece, zwróciłem uwagę na strasznie grubaśne tomiszcze leżące wśród świeżo oddanych woluminów. Autor i tytuł – nieznane, blurb zachęcający – pomyślałem – wezmę, najwyżej porzucę.

Perspektywa przebrnięcia przez jakieś osiemset pięćdziesiąt stron tekstu nieco zniechęcała mnie do lektury, w końcu czas jest zjawiskiem dość deficytowym. Jednak okres świąteczno-noworoczny sprzyja wolnym chwilom, a więc również czytaniu, postanowiłem więc choć trochę wykorzystać go na lekturę. Między nadrabianiem zaległości w pracy a czynieniem domowych porządków znalazło się trochę miejsca na wejście w świat Milesa Camerona, autora powieści.

Książka przenosi nas do nibylandii będącej odpowiednikiem europejskiego średniowiecza – z bardzo rozwiniętymi stosunkami feudalnymi i etosem rycerskim. Co zaskakuje – tam również wierzą w Jezusa Chrystusa i jest zmartwychwstanie. Tamten świat jednak aż tak bardzo nie przypomina naszego. Przede wszystkim istnieje w nim magia – potężna sztuka, którą władają nieliczni, mogąca wpływać na rzeczywistość w sposób ogromny. Władają nią nie tylko niektórzy ludzie, ale również – jak przystało na fantasy z krwi i kości – nieludzie, co łączy się z określonymi konsekwencjami. Autor jednak nie wszedł w buty tuzinów innych fantastów i nie stworzył świata pełnego elfów i krasnoludów. Obok widywanych na kartach innych utworów fantastycznych stworów, jak smoki, wywerny czy trolle – pola, lasy, góry i doły cameronowego uniwersum zamieszkują demony, rozumne złote niedźwiedzie, irki i bogliny – łącznie zwane Dziczą, rzekomo wrogą rasie ludzkiej. Co prawda te ostatnie słusznie kojarzą się z orkami i goblinami, to jednak ich naturalistyczne opisy świadczą o tym, że autor miał na nie swój własny pomysł, a nie bezczelnie skopiował je z „Warhammera” czy dzieł Tolkiena, choć inspiracje są bardzo widoczne.

Odniesień do innych światów i tekstów fantasy jest znacznie więcej – widać nawiązania do twórczości Cooka („Czarna Kompania”) czy Stevena Eriksona („Malazańska Księga Poległych”). Jednak trzeba Cameronowi oddać, że jego świat zdecydowanie nie jest ich kopią albo nieudolną własną wariacją – to interesujące uniwersum pełne tajemnic i nieznanych ścieżek, a sama narracja jest świetna. To epicka opowieść rycerska, niezwykle dynamiczna i trzymająca w napięciu.

Bohaterem jest rycerz wysokiego rodu, obecnie posługujący się przybranym tytułowym mianem, nieujawniający swojego pochodzenia. Dowodzi on kompanią najemników – rycerzy, giermków i służby, w tym łotrów spod ciemnej gwiazdy – najmujących się do mokrej roboty. Otrzymują oni zlecenie, które pozornie wydaje się łatwe do wykonania. Zrządzeniem losu przeobraża się ono w krwawe piekło. I tu szczególnie widać kunszt autora.

Cameron, jak można przeczytać na jego stronie internetowej, to emerytowany komandor marynarki wojennej USA, a przy tym historyk hobbystycznie zajmujący się rekonstrukcją historyczną. Do tego autor licznych powieści – sensacyjnych, szpiegowskich i wojennych – osadzonych zarówno w XX wieku, jak i w wiekach średnich. I to widać na kartach powieści – rewelacyjnie osadzonej w średniowiecznych realiach, znakomicie prezentującej stosunki społeczne, zachowania czy prowadzenie wojen właściwe tamtym czasom, a jednocześnie napisanej sprawnie, soczystym językiem.

Zresztą wojna zajmuje chyba najwięcej miejsca w „Czerwonym rycerzu”. Opis oblężenia twierdzy, walki na murach, budowanie umocnień, wycieczki, podstępy i zdrady – narracja Camerona jest znakomita. Całość przypomina mi odrobinkę obronę Zbaraża w „Ogniem i mieczem” Sienkiewicza. Tu jednak autor pokazuje dużo większą znajomość ówczesnego oręża i pola bitwy, co wyłania się z każdego zakamarka powieści. I jest niezwykle emocjonalny. Okazuje się znakomitym twórcą scen batalistycznych – bardzo licznych w całym tekście.

Cameron rysuje wiele udanych postaci – bohaterów pierwszoplanowych, na czele z tytułowym, kończąc na tych, którzy nie zajmują w historii wiele miejsca. Przypomina to nieco zabiegi Sapkowskiego w cyklu wiedźmińskim, jednak autor chyba jest nieco bardziej śmiercionośny. Może nie aż tak jak Martin, jednak wielu z jego bohaterów podąży w stronę zachodzącego słońca, o ile można to uczynić, będąc zjedzonym – żywcem albo po śmierci przez bogliny.

„Czerwony rycerz” po wstępnych wątpliwościach okazał się świetną książką, którą mogę polecić każdemu miłośnikowi epickiego fantasy, pełnym heroicznych zmagań dobra ze złem. Bez wahania mogę ją postawić obok klasycznych dzieł literatury tego gatunku. Zapytacie pewnie, czy recenzowana powieść to samodzielna całość, czy też należy spodziewać się kontynuacji. Odpowiem: i jedno, i drugie. Z jednej strony to zamknięta całość, z drugiej pozostało kilku ważnych otwartych wątków, których rozwinięcie poznam bardzo chętnie w kolejnej powieści „Okrutny miecz”. Jest ona już wydana w języku polskim, natomiast w USA są nawet cztery tomy zaplanowanej na pięć części historii. Już nie mogę się doczekać, kiedy sięgnę po dalszy jej ciąg.

 

Tytuł: Czerwony rycerz

  • Autor: Miles Cameron
  • Tytuł oryginału: The Red Knight
  • Tłumaczenie: Maria Gębicka-Frąc
  • Wydawca: Mag
  • ISBN:978-83-7480-630-5
  • Oprawa: twarda
  • Liczba stron: 864
  • Premiera: 13 stycznia 2016 r.
  • Cena: 49 zł

 


comments powered by Disqus