„Sandman": „Uwertura” - recenzja

Autor: Jakub Syty Redaktor: Motyl

Dodane: 04-01-2017 11:45 ()


Nie zadam pytania o zasadność powstania sześcioodcinkowego prequela „Sandmana”. Uważam, że Neil Gaiman mógłby równie dobrze wystartować z regularną serią zatytułowaną „Sandman 2.0” i z sukcesem pisać kolejne jej zeszyty przez co najmniej kilka następnych lat. Nie byłoby to trudne o tyle, że w przypadku tej serii mamy do czynienia z otwartym i pojemnym światem, gdzie jedynym limitem do opowiadania kolejnych mających w nim miejsce historii możne być wyobraźnia, a tej genialnemu Brytyjczykowi nie brakuje. Pytanie, które zadam, dotyczy raczej tego, jak udało się Gaimanowi powiązać istniejące wątki z nowymi. Odpowiedź narzuca się sama. Oj, tak, udało mu się. W dodatku tym razem „Sandman” rozgrywa się na skalę dotychczas niespotykaną, to znaczy kosmiczną.

Jak sam tytuł komiksu sugeruje, „Uwertura” jest tym, co następuje, zanim wybrzmią pierwsze takty właściwej opowieści, a więc prequelem – jeśli posłużyć się terminem bliższym nieco bardziej kinematografii – i jako taki sprawdza się bez zarzutu. Nie tylko wzbogaca czytelnika o informacje dotyczące świata Nieskończonych, ale podprowadza fabułę pod wydarzenia znane z pierwszego tomu „Sandmana”, to znaczy wyjaśnia, co wydarzyło się tuż przed tym, jak Morfeusz trafił do niewoli, schwytany zamiast swej siostry przez Rodericka Burgessa. I właśnie w tym miejscu podkreślić należy fakt, że bardziej jest to prequel „Preludiów i nokturnów” niż całej serii, jako że w jej odcinkach wydarzenia rozgrywały się przecież w wielu różnych epokach, a jeszcze należy mieć w pamięci epizody z albumu „Noce nieskończone”.

Tak jak uwertura jest wstępem do dzieła właściwego, tak podstawą każdej mitologii jest mit kosmogoniczny. Właśnie materią mitu postanowił zabawić się Neil Gaiman i doprawdy, czy można pójść o krok dalej, niż opowiadać o kreacji rzeczywistości, która stanowić ma tkankę przyszłych zdarzeń? Swoją drogą, moc sprawcza snów i marzeń – bo o tym też traktuje „Uwertura” – została chyba najwyraźniej ukazana w historii „Sen tysiąca kotów” i ja właśnie w niej odnajduje pomysł na to, co Gaiman próbuje w sposób bardziej złożony ukazać w tej historii.

Nie powinno nikogo dziwić, że „Uwertura” jest opowieścią drogi. Tym razem jest to podróż, jaką Morfeusz odbywa poprzez galaktykę. Otóż gdzieś na drugim końcu wszechświata umiera inkarnacja Snu z innej planety. Ma się rozumieć, wydarzenie to ma swoje implikacje, ale największe znaczenie decyzja, jaką w tych okolicznościach podejmuje jeden z siódemki Nieskończonych. Nie jest to zatem jedynie podróż dla samej idei podróży. Wszystko, co ma miejsce, pociąga za sobą skutki o ogromnym znaczeniu dla równowagi i funkcjonowania świata.

Gdybym nie wiedział, pewnie dałbym się oszukać, że nad sześcioma zeszytami/rozdziałami tej mini-serii pracowało kilku rysowników. A jednak tak nie było. Cały komiks narysował jeden człowiek z pomocą jednego kolorysty. Skąd zatem moje wrażenie? Wynika ono przede wszystkim z mnogości zastosowanych stylów graficznych. Nawet sąsiadujące ze sobą plansze potrafią być od siebie tak różne, że siłą rzeczy zmuszają do częstej zmiany nastawienia do tego, jak „czytać” rysunki; co w naturalny sposób wpływa na odbiór całego dzieła. Niby komiks jest utrzymany w dość realistycznej stylistyce, ale miejscami ów realizm zderza się z płaską kreską, mniej lub bardziej przejrzystymi plamami, tak że całość jest niezwykle oniryczna – no przecież jest to opowieść z życia Snu. Dużą rolę odgrywa też kolorystyka, począwszy od plansz monochromatycznych, po takie, na których feeria barw powoduje oczopląs. Trudno o tym pisać, to trzeba widzieć.

Jest w planszach „Uwertury” zaklęty pewien rodzaj magnetyzmu, który niełatwo osiągnąć w komiksowym medium. Sprawia on, że czytając komiks, można zarazem nie być w pełni zadowolonym z tego, CO dzieje się na kolejnych stronach, natomiast wielkie wrażenie robi to, JAK się to dzieje. Przewrotnie zatem przyznam, że prequel „Sandmana” nie spełnia moich oczekiwań fabularnych. Niestety nie jest to taka historia, jaką sobie wyśniłem, a zarazem trudno mi było oderwać się od lektury, a zwłaszcza od plansz przedstawiających bogactwo świata przedstawionego, tudzież tych, na których szeroka paleta planów wymagała całkowitej immersji czytelnika, bez czego nie dałoby się odgadnąć, co też w ogóle się dzieje. Po prostu J. H. Williams III dokonał czegoś niesamowitego!

W roku 2016 oczekiwałem powrotu do świata Sandmana jak mało czego. Cokolwiek bym nie powiedział, seria poświęcona Władcy Snów jest niekwestionowanym opus magnum brytyjskiego prozaika i scenarzysty. Myślę, że właśnie dlatego tak łatwo udało mu się wejść po raz kolejny do tej samej rzeki, a jest to podobno niemożliwe. W dodatku okazuje się, że miał okazję wykorzystać pewne motywy, o których myślał jeszcze wtedy, gdy kolejne zeszyty serii trafiały do regularnej sprzedaży. Powrót udał mu się oczywiście również, gdyż sama postać Morfeusza przyciąga. No i okazja, by poznać wydarzenia prowadzące bezpośrednio do początku „Preludiów i nokturnów” była zbyt duża, by móc ją przegapić. Nie ma się zatem co zastanawiać, czy sięgać po „Uwerturę”. Po prostu trzeba to zrobić.

 

Tytuł: „Sandman": „Uwertura"

  • Scenariusz: Neil Gaiman
  • Rysunki: J. H. Williams III
  • Kolor: Dave Stewart
  • Przekład: Paulina Braiter
  • Wydawca: Egmont
  • Data publikacji: 11.2016 r.
  • Oprawa: twarda
  • Papier: kreda
  • Druk: kolor
  • Format: 170x260 mm
  • Stron 232
  • Cena: 89,99 zł

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.

 

Galeria


comments powered by Disqus