„Piąta pora roku” - recenzja
Dodane: 03-12-2016 23:14 ()
Książki fantasy można z grubsza podzielić na tradycyjne, czyli pełne czarodziejów z różdżkami, elfów, smoków itd., oraz niestandardowe. Te ostatnie bywają tak bardzo wydziwione, że na dobrą sprawę nikt poza autorem nie wie, o czym naprawdę traktują. Odkąd recenzuję nowości literackie, trafiłam na zaledwie jedną taką. Drugą jest otrzymana ostatnio książka N.K. Jemisin „Piąta pora roku” - z tym że o ile poprzednią (było to „Miasteczko Zanesville” Krisa Saknussemma) od biedy dawało się zrozumieć jako groteskę, o tyle „Piąta pora roku” jest zjawiskiem naprawdę unikalnym.
Świat Essun stoi na krawędzi zagłady. Nikogo to nie dziwi, ponieważ Bezruch, imperium rządzące się własnymi zasadami, przywykł do różnych anomalii. Samej Essun nie interesuje to, co się dzieje w państwie, a nawet w jej własnej osadzie. Ma inne problemy. Jej syn został właśnie zamordowany przez męża, który zniknął, uprowadzając ze sobą córkę. Kobieta już wie, że jej sekretna tożsamość wyszła na jaw dzięki ujawnieniu się dziedzicznych cech u nieżyjącego dziecka. Nie czuje nienawiści do męża, wyrusza jednak, by go odnaleźć i odzyskać córkę. W drodze będzie musiała zmierzyć się z wieloma trudnościami i odnowić znajomości, o których wolałaby zapomnieć.
Jak długo żyję, nie zdarzyło mi się czytać książki równie dziwacznej. Takiej, w której nie umiałabym się doszukać sensu ani też celu jej powstania. Nie mogę też wyjść ze zdziwienia, że komuś chciało się angażować swój czas i umiejętności, a komuś innemu pieniądze, by ją tłumaczyć i wydać na polskim rynku. Niewątpliwie autorka posiada kreatywną wyobraźnię, jednak używa jej w dość dziwny sposób, Tworzone przez panią Jemisin postaci są tak bardzo nie z tego świata, że czytelnik nie odczuwa żadnej więzi z nimi, a ich problemy nie są dla niego istotne. Owszem, główny wątek – porwanie dziecka przez ojca – jest nam znany, to wszystko. Cały świat stworzony przez autorkę i gatunki istot, nieznane nigdzie indziej, pozostawiły mnie obojętną i znudzoną. To sztuka stworzyć coś całkiem nowego – ale to nowe nie powinno przypominać snu schizofrenika, tylko w miarę spójną opowieść. Przecież Nik Pierumow w swojej trylogii „Siedem Zwierząt Rajlegu” też stworzył nowy świat i nowe istoty, a mimo to jego historia jest ciekawa i porywająca. A co najważniejsze, zrozumiała dla czytelników. W przypadku „Piątej pory roku” nie można tego powiedzieć. Jakby tego było mało, autorka używa bardzo dziś modnej narracji czasu teraźniejszego, w dodatku miejscami przypominającej list, opisujący koszmar senny. To wszystko razem sprawia, że nawet dla mnie, czytelniczki wszystkożernej, ta powieść okazała się nie do przełknięcia.
N.K. Jemisin jest laureatką Nagrody Hugo. Moim prywatnym zdaniem albo otrzymała ją za książkę zupełnie innego rodzaju, albo też wartość tej nagrody mocno się zdewaluowała. Mimo rzetelnych starań nie zdołałam znaleźć w „Piątej porze roku” niczego wartościowego albo choć ciekawego, niczego, co usprawiedliwiałoby wydatek poniesiony przez wydawnictwo. Niezmiernie rzadko piszę coś takiego, prawie nigdy, bo nie lubię sprawiać ludziom przykrości nazbyt ostrą krytyką. Czasem jednak jest to konieczne, by zachować się uczciwie wobec czytelników, którym polecam lekturę w jakiś sposób wartościową. Wiem, że na jej temat wypowiadały się większe autorytety niż ja, i ich ocena była nieporównanie cieplejsza. Jednak w recenzji należy przedstawiać własne zdanie, nie cudze, i to właśnie uczyniłam. „Piątej pory roku” nie poleciłabym nikomu, nawet na złość.
Tytuł: „Piąta pora roku”
- Autor: N.K. Jemisin
- Język oryginału: angielski
- Przekład: Jakub Małecki
- Okładka: miękka
- Ilość stron: 440
- Rok wydania: 11.2016
- Wydawnictwo: SQN
- Cena: 39,99 zł
Dziękujemy wydawnictwu Sine Qua Non za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
comments powered by Disqus