„Przełęcz Ocalonych” - recenzja

Autor: Damian Drabik Redaktor: Motyl

Dodane: 10-11-2016 21:59 ()


To niezwykłe, że reżyser o takich umiejętnościach, jak Mel Gibson, którego każdy kolejny film jest olbrzymim wydarzeniem, musi o sobie przypominać i w pewnym sensie ponownie udowadniać swój talent. Jego najnowszy film, „Przełęcz Ocalonych”, który właśnie możemy oglądać w polskich kinach, to bez dwóch zdań produkcja na miarę Oscara pod każdym względem. Obawiam się jednak (choć mam nadzieję, że się mylę), że dzieło Gibsona zostanie przez Akademię bezceremonialnie pominięte.

„Przełęcz Ocalonych” to oparta na faktach historia młodego żołnierza Desmonda Dossa, który brał udział w starciach amerykańskiej armii z Japończykami podczas kampanii na Okinawie. Uczestnicząc w walkach przez cały maj 1945 roku Doss wykazywał się niezwykłym męstwem, ratując dziesiątki rannych kolegów. Legendarna stała się jednak jego postawa z początku starć, gdy jako jedyny pozostał na ostrzeliwanym artylerią szczycie, by wynosić rannych na brzeg urwiska i spuszczać ich na dół. Głównie na tym wydarzeniu skupia się film Gibsona.

Zaczyna się jednak znacznie wcześniej, ponieważ kluczowym dla tych wydarzeń był fakt, że Desmond Doss z powodów religijnych odmawiał noszenia broni i zabijania wrogów. Gibson ukazuje powody, które kierowały młodym chłopakiem oraz szereg problemów, jakie napotkał w wojsku. Żaden z jego przełożonych ani kolegów nie chciał bowiem słyszeć o tym, że Doss odmawia korzystania z broni. Zarzucano mu tchórzostwo, znęcano się nad nim i za wszelką cenę próbowano wyperswadować mu wojaczkę. Reżyser gra więc na emocjach i wychodzi mu to bardzo dobrze. Trudno nie zapałać sympatią do naszego bohatera, którego niezłomność godna jest podziwu.

W scenach batalistycznych Gibson niejednokrotnie ociera się o prawdziwy majstersztyk. Takiego zanurzenia w wir wojny, z całą jej grozą, przemocą i dynamizmem nie widzieliśmy w kinie od czasu „Szeregowca Ryana”. Operator Simon Duggan wrzuca widzów w sam środek tego kotła, atakując z każdej możliwej strony. Jest tu miejsce nawet na charakterystyczne dla horrorów jump scare’y. Przede wszystkim są jednak emocje, w każdym ujęciu, w każdej przerażonej twarzy. Do tego dochodzi szereg brutalnych sekwencji, w których dominuje obrazowa przemoc charakterystyczna dla twórczości Gibsona.

„Przełęcz Ocalonych” stoi także bardzo dobrymi kreacjami aktorskimi. W pierwszej połowie filmu na czoło zdecydowanie wysuwa się Hugo Weaving, który udanie balansuje na krawędzi, nie przekraczając jej. Można uwierzyć w jego rozbicie pomiędzy człowiekiem porywczym i zmagającym się z alkoholizmem a kochającym ojcem, żyjącym w strachu przed utratą dzieci. Całkiem nieźle prezentują się również Vince Vaughn i Sam Worthington w roli przełożonych młodego Dossa. Zwłaszcza może cieszyć występ tego pierwszego, który po roli w drugim sezonie „Detektywa” kolejny raz udowadnia, że stać go na udźwignięcie poważniejszych postaci.

Jest wreszcie Andrew Garfield, którego dotychczas – muszę to przyznać – aktorsko nie szanowałem. Moje obawy co do jego występu szybko się jednak rozwiały. Młody aktor interesująco odegrał bardzo trudną przecież postać – człowieka o niezachwianej moralności, trzymającego się własnych zasad i wartości bez względu na konsekwencje. I tutaj można mieć jedynie żal do scenarzystów, że nie odważyli się nieco pogłębić Dossa psychologicznie, bardziej zaakcentować jego niepewność, czy ścieranie się w duchu z własnymi przekonaniami. Garfield jednak robi, co do niego należy, nadając tej postaci – na papierze idealnej jak pomnik – ludzką twarz.

Choć zazdroszczę czasem tej nabożności i szacunku, z jakim hollywoodzkie kino obchodzi się ze swoimi bohaterami, a raczej Bohaterami, to niestety prowadzi to również do nadmiernego epatowania patosem. I tutaj miejscami Gibson, wchodząc w tę wzniosłość, zbliża się mocno do Spielberga. Trudno jednak oczekiwać, że tego typu opowieść rozegrana zostanie bez uderzania w najwyższe tony.

„Przełęcz Ocalonych” to bez dwóch zdań jeden z najlepszych filmów wojennych ostatnich lat. Niewiele zabrakło mu do absolutnej świetności, zastrzeżenia są jednak dość poważne. Nadmiar patosu w takiej produkcji jest wybaczalny, boli jednak trochę zbyt wyidealizowana postać Dossa oraz fabularna jednostronność. Nie umniejsza to jednak geniuszu temu filmowi, ciężaru emocjonalnego, który ze sobą niesie oraz tego fantastycznego oczyszczenia płynącego z finału. Gibson po raz kolejny udowadnia, jak znakomitym jest reżyserem i nie odbiorą mu tego ani jego skandale, ani nagonka, jakiej niegdyś stał się celem. „Przełęcz Ocalonych” to realizacyjny majstersztyk. To trzeba zobaczyć.

 

Tytuł: „Przełęcz Ocalonych”

Reżyseria: Mel Gibson

Scenariusz: Robert Schenkkan, Andrew Knight

Obsada:

  • Andrew Garfield    
  • Sam Worthington
  • Luke Bracey        
  • Teresa Palmer
  • Hugo Weaving        
  • Rachel Griffiths
  • Vince Vaughn

Muzyka: Rupert Gregson-Williams

Zdjęcia: Simon Duggan

Montaż: John Gilbert

Scenografia: Barry Robison

Kostiumy: Lizzy Gardiner

Czas trwania: 131 minut

Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.


comments powered by Disqus