„Planetes" tom 1 - recenzja

Autor: Tomek Kleszcz Redaktor: Motyl

Dodane: 09-10-2016 12:48 ()


W niedalekiej przyszłości, w wyniku wyczerpania zasobów Ziemi, ludzkość ruszyła na podbój kosmosu w poszukiwaniu nowych źródeł energii. Ale jak każde działanie, którego podejmuje się nasz gatunek, oprócz widocznych korzyści przyniosło też również ujemne i znane nam z codziennego doświadczenia efekty - śmieci. Na orbicie, gdzie obiekty poruszają się z wielkimi prędkościami, nawet puszka po piwie, która na Ziemi leży sobie w rowie, szpecąc co najwyżej poczucie estetyczne mniejszej części populacji, tutaj jest bardzo groźna. Dlatego sprzątaniem kosmosu zajmują się odpowiednie jednostki, które oczyszczają przestrzeń. Hachimaki, będący główną postacią tej historii jest przeciętnym młodzieńcem, który w ten niebezpieczny sposób zarabia na życie.

Makoto Yakimura zabiera nas w podróż z jednej strony daleką od naszego codziennego doświadczenia. Ogrom kosmosu i dominująca w nim cisza i pustka są ludziom, narażonym codziennie na tysiące bodźców, a mieszkańcom aglomeracji miejskich dodatkowo na ciasnotę, całkowicie nieznane, a wręcz trudne do wyobrażenia. Z drugiej strony, jest to opowieść bardzo bliska i wielokrotnie przerabiana, a także przeżywana przez bardzo wielu ludzi. Hachimaki jest w kosmicznej hierarchii nikim, ale ma wielkie - przynajmniej w jego pojęciu – marzenie, jakim jest posiadanie własnego statku. Drogą do tego celu ma być udział w pierwszej załogowej misji na Jowisza, co - przy dwudziestu tysiącach kandydatów - nie będzie zadaniem łatwym. Występuje tu lekki zgrzyt interesów, bo odpowiedzcie sobie na pytanie, co jest bardziej ekscytujące. Bycie pierwszym człowiekiem na Jowiszu, czy własny statek? Trochę przypomina to sytuację, w której alpinista chce zdobyć Mount Everest, żeby kupić sobie samochód....

Tak czy inaczej, młody śmieciarz uważa, że determinacja i wola walki wystarczą, by pokonać każdą przeszkodę, choćby i cały kosmos. Nie jest on postacią specjalnie oryginalną, można by nawet rzec, że wtórną i zaraz nasuwa się przynajmniej kilku jemu podobnych. Tacy bohaterowie bardzo często zapełniają karty książek, komiksów czy ekrany kinowe. Niemniej, da się go lubić, chłopak miewa zaskakujące skoki nastrojów, a co najważniejsze, łatwo się z nim utożsamić, dzięki czemu jego przygody mają na nas większy wpływ. Pozostałe postaci, pojawiające się w trakcie opowieści są mniej dokładnie zarysowane i bardziej - przynajmniej jak na razie - przewidywalne. Służą raczej do przedstawienia w prosty sposób idei, które autor chce nam w swoim dziele przekazać. W ekipie kosmicznych śmieciarzy mamy więc surową Panią kapitan, która nie potrafi obejść się bez nikotyny, co jest dość głupim nałogiem jak na zaistniałe okoliczności i sprawia pewne kłopoty. Jest Yuri, od którego cały tom się zaczyna i który zapowiada się na postać dość ciekawą, niestety, zepchniętą w dalszej części do roli statysty. Pojawiają się też oczywiście dziewczęta, przy czym największy wpływ na akcję i działania Hachimakiego ma Tanabe, będąca całkowitym przeciwieństwem głównego bohatera. Delikatna, mająca problemy z odnalezieniem się w roli kosmonauty jakby nie pasuje do tego miejsca, a mimo wszytko ma duży wpływ na klimat opowieść. Bohaterka ta jest niestety bardzo słabo skonstruowana, tak naprawdę to chodzący banał, który do znudzenia powtarza jedną i tę samą kwestię. Jeśli ktoś do tej pory nie czytał komiksów, książek ani nie oglądał telewizji, jakoś to przełknie, ale dla całej reszty czytelników będzie to postać mocno irytująca. Dość zwariowana rodzinka protagonisty, z młodszym bratem złotą rączką oraz ojcem super-inżynierem dopełnia swojskiego i łagodnego klimatu, jaki serwuje nam autor.

Ilustracje są przyjemne dla oka, zwłaszcza kolorowe wstawki. Jest ich kilka i patrząc na nie żal w dołku ściska, że cały album tak nie wygląda. Niemniej, tradycyjna czerń i biel również dają radę. Postaci rysowane lekko uproszczoną kreską są rozpoznawalne, chociaż Hachimaki przeistacza się bez słowa wyjaśnienia z blondyna na tradycyjnego japońskiego bruneta. Tła, pojazdy i ekwipunek to już wyższy, znacznie bardziej dopracowany poziom, a całość świetnie pasuje do opowiadanej historii.

Wszystkie elementy, składające się na Planetes znajdziemy w innych tytułach. Nie ma tu odkrywczych pomysłów ani zaskakujących zwrotów akcji. Fabuła systematycznie toczy się do przodu, odkrywając przed czytelnikiem kolejne kwestie, które autor chce nam przedstawić, i co robi w dość prosty, czasami wręcz natarczywy sposób. Brakuje porządnego antagonisty, prawdopodobnie dlatego, że Yakimura bardziej skupia się na wewnętrznej walce Hachimakiego. Niby nie ma w tej mandze nic świeżego ani porywającego. A mimo wszystko przyjemnie jest na chwilę wznieść się bliżej gwiazd i dopingować Hachimakiemu. Bohaterowie, chociaż stereotypowi, dobrze wywiązują się ze swoich zadań, akcja nie pozwala się nudzić, a scenografia ma w sobie posmak egzotyki. Wielka przygoda dopiero się zaczyna i w kolejnej odsłonie cyklu czekają nas spore zmiany. Nieźle skonstruowana i osadzona w ciekawym świecie, chociaż lekko wtórna propozycja na dłuższy wieczór. Zalecane czytanie przy oknie, z którego widać rozgwieżdżone niebo.

 

Tytuł: "Planetes" tom 1

  • Scenariusz: Makoto Yukimura
  • Rysunek: Makoto Yukimura
  • Wydawnictwo: JPF
  • Liczba stron: 480
  • Format: A5
  • Oprawa: miękka w obwolucie
  • Papier: offset
  • Druk: cz.-b.
  • Wydanie: I
  • Data wydania: 09.2016 r.
  • Cena: 54,60 zł

Dziękujemy wydawnictwu JPF za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

Galeria


comments powered by Disqus