Fragment i aneks "Oczekiwanej" Kathleen McGowan

Autor: Kathleen McGowan Redaktor: Krzyś-Miś

Dodane: 09-05-2007 20:28 ()


 

Oczekiwana

Książka ta jest dedykowana:

Marii Magdalenie

Mojej muzie, mojej antenatce;

Peterowi McGowanowi,

Skale, na której zbudowałam swe życie;

Moim rodzicom, Donnie i Joemu

Za bezwarunkową miłość i ciekawą genetykę;

I naszym książętom Graala,

Patrickowi, Conorowi i Shane'owi

Za to, że tchnęli w nasze życie miłość, radość i bezustanną inspirację.

Do Wybranej Pani i do jej dzieci,

Które miłuję w prawdzie,

I nie tylko ja sam,

Ale także wszyscy, którzy znają prawdę,

Jaka w nas trwa

I pozostanie z nami na wieki

Drugi list św. Jana Apostoła, 1

Prolog

Południowa Galia, rok 72

Nie pozostało już dużo czasu.

Stara kobieta otuliła postrzępionym szalem ramiona. Tego roku jesień zbliżała się do czerwonych gór wcześnie; czuło się ją w kościach. Powoli i ostrożnie, kobieta rozprostowała palce i rozluźniła artretyczne stawy. Nie chciała, by dłonie ją zawiodły, właśnie teraz, w tak doniosłej chwili. Musiała tej nocy dokończyć pisanie. Niebawem miała zjawić się Tamar z dzbanami i wszystko powinno być gotowe.

Pozwoliła sobie na długie i urywane westchnienie. Już od tak dawna odczuwam zmęczenie, pomyślała. Od tak dawna.

Wiedziała, że owo zadanie będzie jej ostatnim na tej ziemi. Minione dni wypełnione wspominaniem pozbawiły przywiędłe ciało resztek życia. Jej wiekowe kości przygniatał niewypowiedziany ciężar i znużenie, nawiedzające zwykle tych, którzy żyją dłużej od swych bliskich i ukochanych. Bóg poddawał ją licznym próbom, i to niełatwym.

Pozostała z nią tylko Tamar, jej jedyna córka i ostatnie żyjące dziecko. Była dla niej błogosławieństwem, błyskiem światła w tych najmroczniejszych godzinach, kiedy to wspomnienia bardziej przerażające od koszmarów sennych napływały niepowstrzymaną falą. Prócz niej samej, jedynie córka przeżyła Wielki Czas, chociaż była nieledwie dzieckiem, kiedy wszyscy oni odgrywali swe role w niedawnych dziejach, jednak świadomość, że jest przy niej ktoś, kto pamięta i rozumie, przynosiła ukojenie.

Inni już odeszli. Większość zmarła śmiercią męczeńską, z rąk ludzi i za sprawą działań zbyt okrutnych, by ktokolwiek zdołał je przetrwać. Być może kilkoro jeszcze żyło, rozproszywszy się po wielkiej mapie Bożej ziemi. Wiedziała, że nigdy się tego nie dowie. Upłynęło wiele lat od chwili, gdy otrzymywała wieści od pozostałych, ale i tak modliła się za nich, od świtu do zmierzchu, w dni, kiedy wspomnienia odznaczały się wyjątkową mocą. Pragnęła z całego serca i duszy, by odnaleźli spokój i nie znosili męki tysięcy nieprzespanych nocy, tej męki, która stała się jej udziałem.

Tak, Tamar stanowiła jej jedyną pociechą w tych latach zmierzchu. Dziewczyna była zbyt młoda, by przypominać sobie straszliwe szczegóły Czasu Ciemności, ale dostatecznie duża, by pamiętać piękno i urok ludzi, którzy za sprawą Bożego wyboru kroczyli Jego ścieżką. Poświęciwszy życie pamięci wybranych, Tamar uosabiała bezinteresowną służbę i miłość. Oddanie, jakie dziewczyna okazywała matce w tych końcowych dniach, było niezwykłe.

Rozstanie z ukochaną córką to ostatnia ciężka próba, jaka mi jeszcze pozostała. Teraz, kiedy nadchodzi śmierć, myślę o tym z niepokojem.

A jednak...

Wyjrzała z jaskini, która od prawie czterdziestu lat była jej domem. Uniosła twarz ku czystemu niebu, chłonąc piękno gwiazd. Nigdy nie przestała się zdumiewać dziełem Bożego stworzenia. Gdzieś daleko, za tymi gwiazdami, czekały na nią dusze, które kochała najbardziej. Wyczuwała teraz ich obecność, silniej niż kiedykolwiek.

I wyczuwała Jego obecność.

„Niech się stanie wola Twoja", wyszeptała ku ciemnemu niebu. Obróciwszy się powoli i z namysłem, stara kobieta weszła do wnętrza jaskini. Z głębokim westchnieniem przyjrzała się surowemu pergaminowi, mrużąc oczy w przyćmionym i zadymionym świetle lampki oliwnej.

Wzięła do ręki rylec i znów zaczęła z uwagą skrobać.

*

...Choć upłynęło tyle lat, nie jest łatwiej pisać o Judaszu z Kariotu niż za czasów mrocznych dni. Nie dlatego, bym pragnęła go osądzać, ale raczej dlatego, że nie pragnę tego czynić.

Opowiem historię Judasza i mam nadzieję, że zrobię to sprawiedliwie. Był człowiekiem niezachwianym w swych zasadach i ci, którzy podążają za naszym wezwaniem, muszą wiedzieć jedno: Nie zdradził ich - ani nas - za worek srebrników. Zaprawdę, Judasz był najwierniejszym z dwunastu. W ciągu tych minionych lat miałam wiele powodów do smutku i żalu, a jednak wydaje mi się, że tylko Jednego będę opłakiwać bardziej od Judasza.

Jest wielu, którzy chcieliby, abym napisała o nim źle - potępiła go jako zdrajcę, odszczepieńca, człowieka ślepego na prawdę. Nie mogę jednak tego uczynić, byłoby to bowiem kłamstwem, jeszcze nim mój rylec dotknąłby stronicy. Napiszą wiele kłamstw o naszym czasie; Bóg mi to ukazał i nadal ukazuje. Nie napiszę kolejnych.

Jakiż jest bowiem mój cel, jeśli nie wyznanie całej prawdy o tym, co się wówczas wydarzyło?

Ewangelia Marii Magdaleny, napisana w Arques,

Księga uczniów

Rozdział pierwszy

Marsylia

Wrzesień, 1997

Marsylia to miasto, gdzie umierało się z łatwością, i to od wieków. Legendarny port morski miał określoną reputację jako siedlisko piratów, przemytników i rzezimieszków, i cieszył się złą sławą od czasów, kiedy to Rzymianie odebrali go Grekom w dniach poprzedzających narodziny Chrystusa.

Przed upływem dwudziestego wieku, dzięki wysiłkom rządu francuskiego, miasto stało się bezpieczne, można więc było rozkoszować się zupą rybną bouillabaisse bez obawy, że człowiek zostanie napadnięty. Mimo wszystko, przestępstwo nie robiło wielkiego wrażenia na mieszkańcach marsylii. Przemoc była głęboko zakorzeniona w ich historii i genach. Rybacy o zrogowaciałej skórze nie okazali więc najmniejszego zdziwienia, gdy wraz z siecią wyciągnęli zdobycz, która nie nadawała się jako składnik miejscowej potrawki rybnej.

Roger-Bernard Gelis nie był rdzennym mieszkańcem Marsylii. Urodził się i wychował u podnóża Pirenejów, w społeczności, która egzystowała dumnie jako żywy anachronizm. Dwudziesty wiek nie odcisnął swego piętna na jej prastarej kulturze, która ponad wszystko czciła moc miłości i pokoju. Mimo wszystko ten człowiek w średnim wieku nie był całkowicie oderwany od rzeczywistości; bądź co bądź, przewodził swemu ludowi. I choć owa społeczność trwała w głębokiej duchowości, nie czyniąc nikomu krzywdy, jak wszyscy miała swych wrogów.

Roger Bernard lubił powiedzenie, że najjaśniejsze światło przyciąga najgłębszą ciemność.

Był człowiekiem o potężnej budowie ciała i budził u obcych respekt. Ci, którzy nie mieli pojęcia o łagodności przepełniającej jego duszę, mogliby brać go niesłusznie za kogoś niebezpiecznego. Zakładano później, że jego napastnicy nie byli mu nieznani.

Powinien był się tego spodziewać, przewidzieć, że nie pozwolono by mu obnosić się bezkarnie z tak bezcennym przedmiotem. Czyż niemal milion jego przodków nie poniósł śmierci z powodu owego skarbu? Jednak strzał, który rozłupał mu czaszkę, oddano z tyłu, zanim zdążył się w ogóle zorientować, że wróg jest w pobliżu.

Nie było mowy o ekspertyzie sądowej z zakresu balistyki, ponieważ zabójcy nie poprzestali na prostym akcie morderstwa z broni palnej. Musiało być ich kilku, gdyż ze względu na sam wzrost i ciężar ofiary potrzeba było znacznej siły, by dokonać tego, co nastąpiło.

Całe szczęście, że Roger-Bernard umarł, nim zaczął się ten rytuał. Oszczędziło mu to wysłuchiwania przechwałek jego zabójców, gdy przystępowali do swego makabrycznego zadania. Zwłaszcza ich przywódca zdradzał niezwykły zapał, powtarzając przy pracy starodawną mantrę: „Neca eos omnes. Neca eos omnes".

Oddzielenie ludzkiej głowy od jej przyrodzonego miejsca na ciele jest brudnym i ciężkim zadaniem. Wymaga siły, determinacji i bardzo ostrego narzędzia. Ci, którzy zamordowali Roger-Bernarda Gelisa, dysponowali tym wszystkim i odznaczali się niezwykłą skutecznością.

*

Ciało spoczywało w morzu bardzo długi czas, miotane falami i niepokojone przez głodnych mieszkańców głębin. Ludzie prowadzący śledztwo byli tak bardzo zniechęceni koszmarnym stanem zwłok, że nie przywiązywali szczególnej wagi do braku palca przy jednej dłoni. Protokół z autopsji, pogrzebany później przez biurokrację - a może coś więcej - stwierdzał po prostu, że wskazujący palec prawej ręce został odcięty.

*

Jerozolima

Wrzesień 1997

Pradawne i tętniące życiem Stare Miasto Jerozolimy rozbrzmiewało gwarem piątkowego popołudnia. W rozrzedzonym i przesiąkniętym świętością powietrzu bez trudu wyczuwało się historię; wierni spieszyli do domów modlitwy, by przygotować się do szabatu, chrześcijanie zaś podążali Via Dolorosa, Drogą Męki, labiryntem krętych i brukowanych uliczek, które wyznaczały ścieżkę ukrzyżowania. To tutaj pobity i zakrwawiony Jezus Chrystus niósł na swych ramionach wielki ciężar, zmierzając ku swemu boskiemu losowi na wzgórzu Golgoty.

Tego jesiennego popołudnia amerykańska pisarka Maureen Paschal nie różniła się niczym od innych pielgrzymów, którzy przybyli z odległych i przeróżnych zakątków ziemi. Mocny wrześniowy wiatr mieszał aromat skwierczącej szwarmy z wonią egzotycznych olejków, która napływała od strony starodawnych bazarów. Maureen dryfowała w tym  nadmiarze zapachów, tak charakterystycznym dla Izraela, ściskając w ręku przewodnik jakiejś chrześcijańskiej organizacji, zakupiony przez Internet. Książka opisywała szczegółowo Drogę Krzyżową, zawierała też mapy i wskazówki dotyczące czternastu stacji chrystusowej ścieżki.

- Lady, potrzebny różaniec? Może kawałek drewna z Góry Oliwnej?

- Lady, potrzebny przewodnik? Nigdy się pani nie zgubi. Pokażę wszystko.

Jak większość kobiet z zachodu, była zmuszona odrzucać niepożądane nagabywania jerozolimskich przekupniów. Niektórzy wykazywali się niezmordowanym uporem, proponując swój towar albo usługi, innych po prostu przyciągała drobna kobieta o długich rudych włosach i jasnej karnacji, co stanowiło niezwykłe połączenie w tej części świata. Maureen zniechęcała swych prześladowców grzecznym, ale stanowczym „nie, dziękuję". Potem odwracała wzrok i szła dalej. Jej kuzyn Peter, znawca spraw bliskowschodnich, przygotował ją na spotkanie z kulturą Starego Miasta. Maureen przywiązywała ogromną wagę do najdrobniejszych nawet szczegółów w swojej pracy i przestudiowała starannie wiecznie żywe obyczaje Jerozolimy. Jak dotąd przynosiło to pożądane rezultaty i Maureen zachowywała należyte skupienie, skoncentrowana na swych badaniach, zapisując szczegóły i uwagi w moleskinowym notatniku.

Była poruszona do łez niezwykłością i pięknem osiemsetletniej franciszkańskiej kaplicy Biczowania, gdzie Jezus cierpiał chłostę. Zaskoczyła ją głębia osobistego doznania, gdyż nie przybyła do Jerozolimy jako pielgrzym, tylko jako pisarka szukająca autentycznego historycznego tła dla swej pracy. Choć zawsze starała się pojąć sens wydarzeń Wielkiego Piątku, w swych badaniach kierowała się raczej rozumem niż sercem.

Odwiedziła klasztor Najświętszej Maryi Panny - Sióstr Syjońskich, nim ruszyła w stronę sąsiedniej kaplicy Potępienia, legendarnego miejsca, gdzie Jezusowi otrzymał krzyż po wyroku wydanym przez Poncjusza Piłata. I znów, wędrując po kaplicy, doznała uścisku w gardle, czemu towarzyszyło niepowstrzymane uczucie smutku. Płaskorzeźby naturalnych rozmiarów ukazywały wydarzenia tego straszliwego poranka sprzed dwóch tysięcy lat. Maureen przystanęła, zauroczona wyrazistą sceną poruszającego człowieczeństwa: jakiś uczeń osłaniał Maryję, matkę Jezusa, by oszczędzić jej widoku syna dźwigającego swój krzyż. Poczuła łzy w oczach, kiedy spoglądała na ten obraz. Po raz pierwszy w życiu ujrzała w tych historycznych postaciach prawdziwych ludzi, istoty z krwi i kości, których udziałem stało się wydarzenie przepełnione niewyobrażalnym bólem.

Doznając przez chwilę zawrotu głowy, Maureen oparła się dłonią o zimne kamienie starożytnego muru. Odczekała chwilę, by odzyskać równowagę i znów zabrać się do sporządzania notatek.

Kontynuowała wędrówkę, ale labirynt uliczek Starego Miasta okazał się zwodniczy,  starannie zaś nakreślona mapa bezużyteczna. Punkty orientacyjne były niejednokrotnie wiekowe i naruszone zębem czasu, łatwe do przeoczenia przez kogoś niezorientowanego w ich lokalizacji. Maureen zaklęła pod nosem, uświadomiwszy sobie, że znów się zgubiła. Przystanęła pod okapem drzwi sklepowych, chroniąc się przed blaskiem słońca. Intensywność upału, nawet przy lekkim wietrze, przeczyła późnej porze lata. Osłaniając przewodnik przed jaskrawym światłem, rozejrzała się, by odzyskać orientację.

- VIII stacja krzyżowa. To musi być gdzieś tutaj - mruknęła do siebie. Miejsce owo interesowało ją szczególnie, gdyż jej praca koncentrowała się na związkach tej historii z kobietami. Ponownie sięgnęła do przewodnika i zaczęła czytać fragment Biblii dotyczący ósmej stacji. „A szło za Nim mnóstwo ludu, także kobiet, które zawodziły i płakały nad Nim. Lecz Jezus zwrócił się do nich i rzekł: ".

Mareen wystraszyło gwałtowne pukanie w szybę za jej plecami. Odwróciła się, pewna, że napotka rozgniewany wzrok właściciela, pełnego pretensji, że blokuje mu wejście do sklepu. Ale twarz, która na nią spoglądała, była wyraźnie rozpromieniona. Nieskazitelnie ubrany Palestyńczyk w średnim wieku otworzył drzwi i skinął zachęcająco. Po chwili przemówił piękną, choć silnie akcentowaną, angielszczyzną:

- Proszę, niech pani wejdzie. Witam, jestem Mahmud. Zgubiła się pani?

Maureen podsunęła mu niezgrabnie przewodnik.

- Szukam VIII stacji. Według mapy...

Mahmud machnął ze śmiechem ręką.

- Tak, tak, VIII ósma. Jezus spotyka pobożne kobiety z Jeruzalem. To tutaj, tuż za rogiem - wskazał. - Można się zorientować po krzyżu nad kamiennym murem, ale trzeba  uważnie patrzeć.

Przyglądał jej się przez chwilę, potem dodał:

- Tak jest ze wszystkim w Jerozolimie. Trzeba wytężać wzrok, by widzieć właściwie.

Maureen wpatrywała się w jego gestykulację, zadowolona, że rozumie udzielane wskazówki. Podziękowała mu z uśmiechem i już miała się odwrócić i ruszyć przed siebie, kiedy jej wzrok przyciągnął jakiś przedmiot na najbliższej półce. Sklep Mahmuda należał do bardziej ekskluzywnych w Jerozolimie, oferując oryginalne starocie - lampki oliwne z czasów Chrystusa czy monety z podobizną Poncjusza Piłata. Uwagę Maureen zwrócił jednak nadzwyczajny błysk koloru za oknem wystawowym.

- To biżuteria wykonana z kawałków rzymskiego szkła - wyjaśnił Mahmud, kiedy Maureen podeszła do gabloty ze srebrną i złotą biżuterią, wysadzaną mozaiką.

- Jest wspaniała - zauważyła Maureen, biorąc do ręki srebrny naszyjnik z wisiorkiem. Po wnętrzu zaczęły śmigać kolorowe błyski, kiedy uniosła ku światłu przedmiot tak bardzo przemawiający do jej pisarskiej wyobraźni. - Zastanawiam się, jaką historię mogłoby opowiedzieć to szkło.

- Któż wie, czym kiedyś było? - wzruszył ramionami Mahmud. - Buteleczką perfum? Pojemniczkiem na przyprawy? Wazonikiem na róże albo lilie?

- Trudno wprost uwierzyć, że dwa tysiące lat temu był to w jakimś domu przedmiot codziennego użytku. Fascynujące.

Teraz, przyjrzawszy się dokładniej samemu sklepowi, Maureen była zaskoczona jakością towaru i pięknem poszczególnych kolekcji. Wyciągnęła rękę i przesunęła palcem po porcelanowej lampce oliwnej.

- Naprawdę ma dwa tysiące lat?

- Oczywiście. Niektóre z tych przedmiotów mogą być jeszcze starsze.

Maureen potrząsnęła głową.

- Czy takie eksponaty nie powinny znaleźć się w muzeum?

Mahmud wybuchnął serdecznym śmiechem.

- Moja droga, cała Jerozolima to jedno wielkie muzeum. Wystarczy pokopać trochę w ogrodzie, a zawsze znajdzie się coś bardzo starego. To, co jest rzeczywiście wartościowe, trafia do poważnych zbiorów. Ale nie wszystko.

Maureen podeszła do szklanej gabloty, wypełnionej prastarą biżuterią, którą wykonano z  miedzi pokrytej zielonkawym nalotem. Przystanęła, gdyż jej uwagę zwrócił pierścień w kształcie dysku wielkości małej monety. Podążając za jej spojrzeniem, Mahmud wyjął przedmiot z gabloty i podał Maureen. Promień słońca wpadający przez okno wystawowe padł na dysk, oświetlając wybity młotkiem wzór dziewięciu kropek, otaczających krąg .

- Bardzo ciekawy wybór - zauważył Mahmud. Jego wesoły dotąd nastrój uległ zmianie. Mężczyzna przyglądał się Maureen ze skupieniem i powagą, kiedy pytała go o pierścień.

- Jak bardzo jest stary?

- Trudno powiedzieć. Moi rzeczoznawcy stwierdzili, że pochodzi z czasów Bizancjum, prawdopodobnie z szóstego albo siódmego wieku, ale możliwe, że jest jeszcze starszy.

Maureen przyjrzała się uważnie wzorowi utworzonemu przez małe kółeczka na powierzchni dysku pierścienia.

- Ten wzór wydaje się... znajomy. Mam wrażenie, że już go widziałam. Wie pan, co on symbolizuje?

Powaga Mahmuda ustąpiła odrobinę.

- Nie potrafię powiedzieć z całą pewnością, co chciał stworzyć artysta tysiąc pięćset lat temu. Słyszałem jednak, że był to pierścień kosmologa.

- Kosmologa?

- Kogoś, kto pojmuje związek między ziemią a kosmosem. „Jak w górze, tak na dole". Muszę pani powiedzieć, że gdy po raz pierwszy zobaczyłem ten pierścień, od razu pomyślałem o planetach krążących wokół słońca.

Maureen policzyła głośno kropki.

- Siedem, osiem, dziewięć. Ale przecież w tamtych czasach nie wiedziano, że jest dziewięć planet albo że słońce jest centrum naszego systemu. To niemożliwe, prawda?

- Nie powinniśmy zakładać, że wiemy, co pojmowali starożytni. - Mahmud wzruszył ramionami. - Proszę włożyć ten pierścień.

Maureen, wyczuwając nagle, że sprzedawca zaczyna zachwalać swój towar, chciała zwrócić pierścionek.

- Och, nie, dziękuję. Jest bardzo piękny, ale byłam tylko ciekawa. Poza tym obiecałam sobie, że nie będę dziś wydawać pieniędzy.

- Doskonale - oświadczył Mahmud, wzbraniając się ostentacyjnie przed wzięciem pierścienia. - Ponieważ i tak nie jest na sprzedaż.

- Nie jest?

- Nie. Wielu ludzi pragnęło go kupić. Odmawiałem. Więc może go pani spokojnie włożyć na palec. Dla zabawy.

Może sprawił to żartobliwy ton, który znów pojawił się w jego głosie, i świadomość, że nikt nie wywiera na nią nacisku, a może zafascynował ją niezrozumiały, pradawny wzór, w każdym razie Maureen wsunęła miedziany dysk na palec serdeczny prawej dłoni. Pasował doskonale.

Mahmud, odzyskując powagę, skinął głową i zauważył niemal szeptem:

- Jakby zrobiono go z myślą o pani.

Maureen uniosła dłoń do światła i przyjrzała się pierścieniowi.

- Nie mogę oderwać od niego oczu.

- To dlatego, że jest dla pani przeznaczony.

Maureen popatrzyła na niego podejrzliwie, wyczuwając, że przystępują do targów. Mahmud wydawał się nieco bardziej dystyngowany i elegancki od ulicznych sprzedawców, ale nie zmieniało to faktu, że był kupcem.

- Mówił pan chyba, że nie jest na sprzedaż.

Zaczęła ściągać z palce pierścień, na co właściciel sklepu zareagował gwałtownie, unosząc w geście sprzeciwu dłonie.

- Nie. Proszę go zatrzymać.

- Okej, okej. Mamy się targować, tak? Ile chce pan za niego?

Przez chwilę Mahmud wyglądał na urażonego, nim odparł:

- Źle mnie pani zrozumiała. Ten pierścień został mi powierzony, dopóki nie znajdę dlań właściwej dłoni. Takiej, dla której został wykonany. Widzę teraz, że już ją znalazłem. Nie mogę go pani sprzedać, gdyż należy już do pani.

Maureen popatrzyła na pierścień, a potem podniosła zdumiony wzrok na Mahmuda.

- Nie rozumiem.

Mahmud uśmiechnął się znacząco i ruszył ku drzwiom sklepu.

- Tak, nie rozumie pani. Ale pewnego dnia pani zrozumie. Proszę po prostu zatrzymać ten pierścień. Jako podarek.

- Doprawdy, nie mogę...

- Może pani to zrobić i zrobi. Nie ma pani wyboru. W przeciwnym razie okaże się, że zawiodłem. Jestem przekonany, że nie chciałaby pani brać tego na swoje sumienie.

Maureen potrząsnęła ze zdumieniem głową, podążając za nim w stronę wyjścia, i przystanęła.

- Naprawdę nie wiem, co powiedzieć ani jak panu dziękować.

- Nie trzeba, nie trzeba. Ale teraz musi już pani iść. Tajemnice Jerozolimy czekają.

Mahmud przytrzymał jej drzwi, Maureen zaś podziękowała mu ponownie.

- Do widzenia, Magdaleno - wyszeptał, kiedy wyszła na ulicę. Maureen przystanęła i odwróciła się szybko.

- Słucham?

Mahmud uśmiechnął się ty swoim mądrym, nieodgadnionym uśmiechem.

- Powiedziałem: „Do widzenia, moja pani".

Pomachał Maureen, która odpowiedziała mu tym samym gestem, ponownie wychodząc na ostre słońce Bliskiego Wschodu.

*

Wróciła na Via Dolorosa i kierując się wskazówkami Mahmuda, odnalazła VIII stację. Była jednak niespokojna i niezdolna do koncentracji; czuła się dziwnie po spotkaniu z właścicielem sklepu. Podejmując swoją wędrówkę, znów doznała zawrotu głowy, tym razem jeszcze silniejszego; niemal straciła orientację. Był to jej pierwszy dzień w Jerozolimie i bez wątpienia odczuwała skutki gwałtownej zmiany strefy czasowej. Lot z Los Angeles był długi i wyczerpujący, poza tym niewiele spała poprzedniej nocy. Czy był to skutek upału, wyczerpania i głodu, czy czegoś bardziej zagadkowego, to, co się po chwili wydarzyło, wykraczało poza jej dotychczasowe doświadczenie.

Maureen znalazła kamienną ławkę i usiadła, żeby odpocząć. Zachwiała się, uderzona kolejną falą zawrotów głowy, podczas gdy oślepiający blask bezlitosnego słońca przeniósł jej myśli gdzie indziej.

Została wrzucona gwałtownie w sam środek jakiegoś tłumu. Otaczał ją zewsząd chaos - krzyki i popychania, wielki zamęt z każdej strony. Maureen zachowała na tyle przytomności umysłu, by dostrzec, że postaci wokół niej odziane są w proste, ręcznie tkane szaty. Ci, którzy byli obuci, mieli na nogach jakąś prymitywną wersję sandałów; zauważyła to, kiedy ktoś nadepnął jej na stopę. Większość tego tłumu stanowili mężczyźni, brodaci i brudni. Padało na nich światło wszechobecnego słońca przedpołudniowych godzin, mieszając pot z brudem na gniewnych i pełnych bólu twarzach, które ją otaczały. Znajdowała się na skraju wąskiej drogi, a tłum z przodu zaczął się właśnie gwałtownie przepychać. Z wolna utworzyła się szczelina, w niej zaś ukazała się w niej niewielka grupka ludzi, którzy posuwali się niespiesznie. Wydawało się, że pozostali podążają za tą gromadką. Kiedy podeszli bliżej, Maureen po raz pierwszy ujrzała tę kobietę.

Niczym samotna i nieruchoma wyspa w samym środku owego chaosu, była jedną z nielicznych kobiet w tłumie - ale nie to ją wyróżniało, tylko jej zachowanie, władcza postawa, która nadawała jej cechy królowej pomimo warstwy brudu okrywającego dłonie i stopy. Była odrobinę niechlujna, lśniące kasztanowe włosy wetknęła częściowo pod szkarłatną chustę, która zakrywał dolną część twarzy. Maureen pojęła instynktownie, że musi zbliżyć się do tej kobiety, że koniecznie powinna się z nią spotkać, dotknąć, porozmawiać. Ale niespokojny tłum powstrzymywał ją, ona zaś poruszała się jak w zwolnionym tempie, typowym dla koszmaru sennego.

Kiedy przepychała się nieubłaganie w stronę tamtej kobiety, uderzyło ją niemal bolesne piękno twarzy widzianej w oddali, twarzy o drobnych kościach i niezwykłych, delikatnych rysach. Ale to oczy robiły największe wrażenie, a wspomnienie ich obrazu miało prześladować Maureen długo po zniknięciu tej wizji. Wielkie i błyszczące od nieprzelanych łez, odznaczały się barwą po trosze bursztynową i po trosze oliwkową, i niezwykłym orzechowym światłem, odbijającym nieskończoną mądrość i przeogromny smutek, które chwytały nieubłaganie za serce. Rozdzierające duszę spojrzenie kobiety napotkało oczy Maureen i przez jedną, krótka chwilę wyrażały pełne rozpaczy błaganie.

Musisz mi pomóc.

Maureen wiedziała, że ta prośba jest skierowana właśnie do niej. Urzeczona i zastygła w bezruchu, spoglądała w oczy tamtej kobiety. Chwila ta przeminęła, gdy niewiasta spuściła gwałtownie wzrok i popatrzyła na małą dziewczynkę, która czepiała się gorączkowo jej dłoni.

Dziecko wzniosło ogromne orzechowe oczy, zwierciadlane odbicie matczynych. Za nią stał chłopiec, starszy od dziewczynki i o ciemniejszych niż ona oczach, ale bez wątpienia syn tej kobiety. Maureen zrozumiała w tej przedziwnej chwili, że jest jedyną osoba zdolną pomóc owej niezwykłej, cierpiącej królowej i jej dzieciom. Kiedy sobie to uświadomiła, ogarnęło ją głębokie zmieszanie i coś jeszcze, jakby niepowstrzymany smutek.

Potem tłum ruszył ponownie, zalewając Maureen morzem potu i rozpaczy.

*

Maureen zamrugała gwałtownie i przez kilka sekund nie otwierała oczu. Potrząsnęła szybko głową, by przejaśniał jej wzrok. Przez chwilę nie mogła sobie uświadomić, gdzie się znajduje. Zerknęła na swoje dżinsy, plecak z mikrofibry, sportowe buty Nike i upewniła się, że to dwudziesty wiek. Wokół nadal rozbrzmiewał gwar Starego Miasta, ale ludzie ubrani byli według współczesnej mody, a dźwięki zmieniły charakter: radio w sklepie naprzeciwko nadawało jakiś amerykański utwór - Losing my religion zespołu R.E.M.? Kilkunastoletni Palestyńczyk wybijał rytm na kontuarze. Uśmiechnął się do niej, nie przerywając ani na chwilę ruchu dłonią.

Wstając z ławki, Maureen próbowała otrząsnąć się z tej wizji, jeśli była to wizja. Nie bardzo wiedziała, co to takiego, nie chciała też dłużej się nad tym zastanawiać. Czas jej pobytu w Jerozolimie był ograniczony, a musiała obejrzeć dwa tysiące lat historii. Odwołując się do dziennikarskiej dyscypliny i wrodzonej umiejętności tłumienia uczuć, oznaczyła w myślach wizję etykietką „do późniejszej analizy", i podjęła dalszą wędrówkę.

Po chwili Maureen wmieszała się w tłum brytyjskich turystów, kiedy wyłonili się zza rogu, prowadzeni przez przewodnika w koloratce anglikańskiego pastora. Oświadczył grupie pielgrzymów, że zbliżają się do najświętszego miejsca chrześcijaństwa, Kościół Grobu Świętego.

Maureen wiedziała dzięki swoim badaniom, że pozostałe stacje Drogi Krzyżowej znajdują się w obrębie tego otoczonego czcią budynku. Ciągnąc się na przestrzeni kilku przecznic, bazylika obejmowała również miejsce ukrzyżowania, od kiedy cesarzowa Helena ślubowała w czwartym wieku, że będzie chronić to święte miejsce. Helena, która była także matką cesarza Konstantyna Wielkiego, została później za swe wysiłki wyniesiona na ołtarze.

Maureen zbliżyła się do wielkich drzwi wejściowych powoli i z pewnym wahaniem. Stojąc na progu uświadomiła sobie, że nie była w prawdziwym kościele od wielu lat i że nie podoba się jej myśl o zmianie tego stanu rzeczy. Upomniała się stanowczo, że badania, które przywiodły ją do Izraela, są natury naukowej, nie duchowej. Wiedziała, że dopóki pozostanie skupiona na swoim zadaniu, zdoła to uczynić. Zdoła przejść przez te drzwi.

Pomimo niechęci, jaką odczuwała, było coś nieomylnie budzącego podziw i magnetycznego w tej kolosalnej świątyni. Kiedy przekroczyła próg i pokonała te ogromne drzwi, usłyszała dźwięczne brzmienie słów angielskiego duchownego: „W tych ścianach ujrzycie miejsce, gdzie nasz Pan dokonał ostatecznej ofiary. Gdzie odarto go z szat, gdzie przybito go do krzyża. Wejdziecie do grobu świętego, gdzie złożono jego ciało. Siostry i bracia w Chrystusie, kiedy już tu wkroczycie, wasze życie odmieni się na zawsze".

 

 

 

 

Aneks do wydania w miękkiej oprawie

 

 

Ewangelia Marii Magdaleny, znaleziona w Arque - fragmenty usunięte z pierwszego wydania Oczekiwanej

 

W pierwszej wersji Oczekiwanej musiałam usunąć kilka ustępów z ewangelii Marii Magdaleny, co było podyktowane wymogami narracyjnymi i wiązało się z koniecznością zachowania określonej objętości tekstu. Decyzja, z których ustępów zrezygnować, sprawiła mi niemało bólu. Zachowałam te, które wydawały się absolutnie nieodzowne, pominęłam natomiast wszystkie wykraczające poza główny nurt opowieści.

Los chciał, że niektóre z usuniętych przeze mnie fragmentów należą jednocześnie do moich ulubionych - zawierały one wzruszające opisy relacji Marii z jej dziećmi i informacje na temat innych apostołów, a także szczegóły pięknego nauczania Drogi. Były one dla mnie bardzo ważne, choć niekoniecznie istotne dla ogólnego obrazu, jaki starałam się nakreślić.

Z uczuciem ogromnego podniecenia, jak i wdzięczności wobec swego wydawcy, przywracam tutaj niektóre z tych „zagubionych" ustępów. Uzupełniłam każdy z nich o dodatkowy komentarz, by ukazać ich kontekst, wierzę jednak, że większość czytelników uzna je za wystarczająco jasne - i, mam nadzieję, inspirujące.

Kathleen McGowan, Boże Narodzenie 2006

*

W Oczekiwanej Eza naucza swych wyznawców Modlitwy Pańskiej na Górze Oliwnej, tuż za murami miasta. Według niezwykle silnej tradycji kulturowej uczynił to w pewnej grocie, która znajduje się obecnie w obrębie kościoła Pater Noster. Oczywiście, wielu chrześcijan jest świadomych tego, że Modlitwa Pańska po raz pierwszy pojawia się w Kazaniu na Górze, zawartym w kanonicznej ewangelii św. Mateusza. Wierzę, że oba te wydarzenia miały miejsce i że nie wykluczają się wzajemnie. Jest prawdopodobne, że Kazanie na Górze było prapoczątkiem tej modlitwy, najważniejszej w tradycji nazarejskiej, i że epizod na Górze Oliwnej uosabia żywe wspomnienie ostatniego tygodnia życia Ezy. Modlitwa ta stała się kamieniem węgielnym wczesnych wyznawców Ezy i Drogi, i pozostaje nim na całym świecie po dziś dzień.

Katarskie narody Europy czciły Modlitwę Pańską, ponieważ zawierała ona w sobie samą formułę tworzenia nieba na ziemi, budowania królestwa Bożego (zostanie to przedstawione bardziej szczegółowo w drugiej części Oczekiwanej, Księdze Miłości). W konsekwencji katarowie, podobnie jak inni wyznawcy nauk Ezy, przekazanych przez Marię Magdalenę, nosili na swoich ciałach symbole nieba, najczęściej pod postacią biżuterii, czego przykładem jest wzór na pierścieniu Magdaleny. Nawiązywało to bezpośrednio do wersu modlitwy „jako w niebie tak i na ziemi" i miało przypominać, że nigdy nie jesteśmy oddzieleni od Boga. W późniejszych czasach ludzie nosili te wzory pod postacią tatuaży, poza tym do dzisiaj przetrwały w Langwedocji starodawne kościoły, gdzie znajdują się malowidła przedstawiające podobne niebiańskie formacje.

*

...Nazajutrz po naszym przybyciu do Jeruzalem spotkaliśmy się z wybranymi i innymi wyznawcami na Górze Oliwnej. Tutaj Eza nauczał modlitwy Drogi. Mówił o Salome i Janie, wyjaśniał też, jak wydarzenia związane z tymi osobami przygniotły nasze barki. Czy była to sprawiedliwość? Nie, nie ponosiliśmy bowiem winy za jakiekolwiek zło, jednak wielu potępiało nas za te wydarzenia.

Eza głosił: „Musimy prosić o wybaczenie nam naszych win i musimy też wybaczać tym, którzy w naszym przekonaniu zawinili wobec nas. Bez wątpienia wybaczanie to najtrudniejsza z wszelkich nauk Drogi i zapewne najbardziej nieodzowna".

Był to dzień pełen piękna i łaski. Eza po raz pierwszy dotarł do serc tak wielu ludzi. Ci, którzy słuchali modlitwy i jego słów wyjaśniających jej sens, zostali przemienieni na zawsze. Wszyscy mężczyźni i kobiety przemienią się na zawsze, jeśli tylko pojmą siłę, mądrość i boskość, które można znaleźć w słowach owej modlitwy.

Eza nauczał ich: „Przyjdź królestwo Twoje, bądź wola Twoja, jako w niebie, tak i na ziemi".

Wyjaśniał dzieciom Izraela, że królestwo Boże jest na wyciągnięcie ręki i że nie powinniśmy oczekiwać, że ktokolwiek nam je ofiaruje. Sami powinniśmy się o nie starać i nawet potęga Rzymu nie może zniszczyć tego, co jest w naszych sercach. Posiadamy moc zbudowania nieba na ziemi i kroczenia w świetle Drogi, uczynienia wszelkich rzeczy na ziemi tak pięknymi i świętymi jakimi są w niebie. Eza pragnął, byśmy zrozumieli, że nasz Ojciec to miłosierny rodzic, który kocha nas i chce dla swych dzieci tylko tego, co dobre. Najważniejsze jednak, że owa modlitwa Drogi powinna nam w każdej chwili służyć jako przypomnienie, że nigdy nie jesteśmy oddzieleni od Boga.

Kiedy wspomnienia napływają ze wzmożoną siłą, powracam do tego dnia i zanurzam się w blasku owej wiedzy, w promiennym obrazie Ezy, który niósł tę wiedzę dzieciom świata: dzieciom Boga, którymi wszyscy jesteśmy.

Ewangelia Marii Magdaleny, znaleziona w Arque

Księga Czasu Ciemności

*

Po ukrzyżowaniu rodzinie Ezy groziło w Izraelu niebezpieczeństwo. Józef z Arymatei poczynił czym prędzej kroki, by ulokować ciężarną Magdalenę i jej najbliższych towarzyszy w Aleksandrii, mieście uważanym w owym czasie za centrum nauki, zarówno klasycznej jak i ezoterycznej. Józef, który zajmował się handlem cyną, był niezwykle zamożnym człowiekiem, a jego statki mogły bezzwłocznie wywieźć zagrożonych w bezpieczne miejsce. Nie jest przypadkiem, że najważniejsze pisma gnostyczne odkryto właśnie w Egipcie.

Dziedzictwo Marii Magdaleny wciąż jest obecne w wielu rejonach południowej Francji, a jak głosi wieść, jej sarkofag został odkryty w trzynastym wieku w prowansalskim mieście Saint-Maximin-la-Sainte-Baume. Choć wymienia się kilku kandydatów do miana Saint Maximin, od którego miasto wzięło swoją nazwę, między innymi czternastowiecznego biskupa z Trewiru, pewna legenda głosi, że jeden z wczesnych uczniów towarzyszących Marii Magdalenie w podróży do Francji nosił imię Maximin. W średniowiecznej „Złotej legendzie" jej autor Jacobus de Voriagne opisuje, jak to Maximin poprosił, by pochowano go obok kobiety, którą uważał za swego największego duchowego doradcę i źródło inspiracji. Maximin i Magdalena widnieją nawet razem na licznych dziełach z epoki średniowiecza i renesansu, jeśli tylko ktoś zechce ich tam znaleźć! Moim ulubionym jest fresk z czternastego wieku, ukryty w pewnym szczególnym kościele we Florencji, który odgrywa ważną rolę w drugiej części Oczekiwanej.

We wczesnych chrześcijańskich legendach Francji występuje też często historia „Sary Egipcjanki", zwanej także „Sarą, królową cygańską". Owa Sara jest świętą patronką w kulturze romskiej i otoczona czcią w wiosce, gdzie spoczywają jej szczątki - w Saintes-Maries-de-la-Mer na śródziemnomorskim wybrzeżu Camargue. Co roku pod koniec maja w wiosce odbywa się pielgrzymka, na którą przybywają Romowie z całego świata, by wspólnie oddawać hołd tajemniczej Sarze, obdarzonej podobno niezwykłymi zdolnościami uzdrowicielskimi. Choć pojawiły się ostatnio spekulacje, że Sara może być córką Ezy i Magdaleny, należy wspomnieć, że istniało kilka kobiet noszących podobne imiona - między innymi Sarai, egipska kapłanka i akuszerka, a nawet Salome, która była znana jako „księżniczka" i która mogła przetrwać w pamięci jako Sara. Łączenie ze sobą legend na zasadzie podobieństwa imion było niestety bardzo powszechnym zwyczajem we wczesnych pismach chrześcijańskich i dlatego bardzo trudno zidentyfikować liczne Marie, Janów czy Sary w naszej historii.

W scenie balu kostiumowego w „Oczekiwanej" Tammy występuje jako Sara w swoim egipskim/cygańskim stroju.

*

...Po dotarciu do Aleksandrii Józef zabrał nas do domu wielkiego człowieka, Rzymianina Maximinusa. Choć nie wiedziałam, co łączy go z władzami, nie wątpiłam w jego uczciwość, gdyż głęboko wierzyłam Józefowi. Znał go od wielu lat dzięki wspólnym interesom w handlu cyną i obdarzał zaufaniem.

Zjawiliśmy się na jego progu w łachmanach, wyczerpani podróżą i niemal złamani rozpaczą. Przyjął nas z taką serdecznością i ciepłem, że gdy tylko spojrzałam mu w oczy, od razu pojęłam, iż zawsze będę bezpieczna w jego obecności. Już po raz drugi niebieskooki Rzymianin przyszedł mi z pomocą; wiedziałam, że w takich przypadkach dostrzec można Boże przesłanie.

Maximinus był Rzymianinem z imienia i urodzenia, ale nie z ducha. Żywił głęboki podziw dla Egipcjan i nauczył się wiele w miejscowych szkołach ich tajemnej wiedzy. Mieliśmy o czym rozmawiać, Droga nazarejska bowiem ma liczne tradycje, które przeniknęły do nas z tej bogatej ziemi.

W tych pierwszych dniach Maximinus troszczył się tylko o jedno, to jest mój bezpieczny połóg. Dowiedziałam się później z rozmów, jakie wielokrotnie prowadziliśmy w mrocznych nocach naszego życia, że jego żona i dziecko zmarły od gorączki. Łączyło nas wiele, najbardziej jednak smutek zrodzony ze straty najbliższych.

Dopilnował, by sprowadzono najbieglejszą w Aleksandrii akuszerkę, kiedy nadszedł dla mnie czas rozwiązania. Sarai, egipska kapłanka, która z taką troską pomogła mi wydać na świat syna, także stała się w tych dniach wygnania częścią naszej rodziny.

Nauczanie Drogi zakorzeniło się i rozkwitło na egipskich wybrzeżach, gdzie miłość i mądrość zawsze znajdywały żyzną glebę. Wspomnienia z tamtego czasu są mi bliskie, gdyż mój piękny syn urodził się w spokoju i zdrowiu, w otoczeniu przyjaciół i towarzyszy, tak dawnych i zaufanych, jak i nowych, chłonących dopiero nasze nauki. Nie ma dla matki bardziej uświęconej chwili niż ta, gdy patrzy na twarz nowo narodzonego dziecka. W jego obliczu dojrzałam Ezę; nie potrafię powiedzieć, jakim to było błogosławieństwem, nie tylko dla mnie, ale także dla wszystkich wyznawców, którzy tak bardzo pragnęli nowego znaku nadziei i życia.

Gdy nadszedł czas, by opuścić Aleksandrię, uczyniłam to z ciężkim sercem, choć wiedziałam, że moim przeznaczeniem jest inna przystań.

Opuszczałam jednak Egipt wiedząc, że Droga w nim rozkwitnie, gdyż kilku wybranych postanowiło tam zostać, było też już wielu nawróconych, którzy słuchali nauk pozostawionych nam przez Ezę z przykazaniem, byśmy dzielili się nimi ze światem. Pociechę przynosiła mi myśl, że zabieram ze sobą dwa największe skarby egipskie - kapłankę Sarai i szlachetnego Rzymianina Maximinusa.

Ewangelia Marii Magdaleny, znaleziona w Arque

Księga Czasu Ciemności

*

Pisząc „Oczekiwaną", pozwoliłam sobie na pewną dowolność (zarówno współczesną, jak i poetycką), jeśli chodzi o nazwy miejsc i imiona ludzi, w imię większej jasności tekstu. Na przykład jezioro Genezaret i Morze Martwe nie były tak określane w pierwszym wieku naszej ery, a jednak uważałam, że będzie lepiej, jeśli czytelnik szybko zidentyfikuje te miejsca, dlatego zrezygnowałam z archaicznych nazw, które mogłyby rodzić nieporozumienia. Na tej samej zasadzie posługiwałam się współczesnymi imionami niektórych bohaterów. Weronika, przyjaciółka Marii i Salome, późniejsza święta, która w Wielki Piątek otarła twarz Ezy swoją chustą (co zostało przedstawione w szóstej stacji krzyżowej) zwała się Berenika. Jej współczesne imię, Weronika, pochodzi prawdopodobnie od określenia „prawdziwy wizerunek". Jednak z myślą o tych, którzy znają jej legendę, uznałam, że lepiej będzie posłużyć się imieniem tradycyjnym.

Legenda Weroniki i jej chusty zyskuje ważne znaczenie w dalszych częściach trylogii o rodzie Magdaleny. Pisze się często, że poślubiła „nowo nawróconego chrześcijanina" i razem z nim udała się do Rzymu, a później do Francji, by głosić nauki Drogi.

*

Niebieskooki legionista rzymski, Praetorus, stał się żołnierzem innego rodzaju, gdy dokonała się ofiara Ezy na krzyżu. Został żołnierzem Drogi, jednym z pierwszych nawróconych w naszej społeczności i to niezwykle oddanym. Przyjęliśmy go z radością, gdyż uczynił tak wiele dla mnie w tym mrocznym czasie, a także dla nas wszystkich.

W dniu zmartwychwstania Ezy Praetorus usłyszał Dobrą Nowinę i przyszedł do Grobu, by się z nami spotkać. To właśnie tam po raz pierwszy zobaczył nasza siostrę nazarejską, Weronikę. Nawet w chwili tak głębokiego poruszenia, jakie towarzyszyło mi w tych dniach, mogłam dostrzec kiełkująca miłość między dwojgiem tych ludzi. Weronika zapoznawała Praetorusa z naukami Drogi wedle swoich możliwości, nie była bowiem jeszcze kimś, kogo można obdarzyć mianem Marii. Była młodsza ode mnie i jeszcze niezamężna. Szeptano, że ma już swoje lata, ale ona twierdziła, że Bóg kazał jej czekać, dlatego odrzucała wszelkie propozycje małżeństwa. Jej wielkim darem był czuły ojciec, który wierzył w Drogę nazarejską i który nie chciał przymuszać córki do niechcianego związku.

W dniu, gdy Weronika poznała Praetorusa, od razu pojęła, że nie myliła się co do głosu Boga i że słyszała go wyraźnie. Oto spotkała człowieka, na którego czekała przez całe swoje młode życie.

Razem mieli czynić cuda i głosić naukę Drogi Miłości. Kiedy ujrzałam ich ponownie po wielu latach, moje serce uradowało się niezmiernie.

*

Legenda centuriona Longinusa, pośród opowieści związanych z ukrzyżowaniem, jest jedną z najbardziej fascynujących, choć jej bohater bywa przyćmiewany przez sławę swej broni - włóczni, która przebiła bok Chrystusa i która jest niejednokrotnie określana jako „włócznia przeznaczenia". Z przedmiotem tym łączy się niezwykle żywy i bogaty folklor, uważa się też, że ma on mistyczną moc, choć niesie ona ze sobą ryzyko negatywnego oddziaływania. Najsłynniejsza w tym wypadku legenda głosi, że Adolf Hitler obsesyjnie pragnął zdobyć tę włócznię, ponieważ wierzył, że uczyni go ona wszechmocnym i niezniszczalnym. Kilka kolekcji przyznaje się do posiadania autentycznej włóczni lub jej fragmentu - między innymi pewne muzeum w Austrii i oczywiście Watykan.

Natomiast legenda dotycząca samej osoby Longinusa głosi, że karą za jego uczynki była nieśmiertelność i że został skazany na wieczną wędrówkę po ziemi w poszukiwaniu pokuty za ból, jaki zadał Synowi Bożemu w jego ostatnich godzinach. Jest to czasem określane jako „przekleństwo Longinusa" czy też „przekleństwo centuriona". Może wydawać się z pozoru rzeczą zaskakującą, że w Bazylice św. Piotra znajduje się wspaniały posąg Longinusa dłuta Berniniego. Być może słowa Marii pomogą nam zrozumieć, dlaczego człowiek ten jest wspominany z czcią.

*

...Nie napisałam jeszcze o innym rzymskim centurionie, tym, który był zwany Longinusem, gdyż nikt bardziej od niego nie uosabia Czasu Ciemności.

Longinus był bezwzględnym człowiekiem, okrutnym i sadystycznym, i całkowicie ślepym na wszelkie światło czy prawdę. Mimo to jednak był dzieckiem bożym, musiałam zatem mu wybaczyć, tak jak uczynił to Eza po biczowaniu, a nawet już na krzyżu. Eza uczył nas, że każdy może być odkupiony i że tych, którzy wydają się ludźmi najmniej na to zasługującymi, powinniśmy obdarzać największą miłością.

Jest to próba zarówno dla nas, jak i dla nich, gdyż łatwo jest kochać kogoś, kto kocha nas. Znacznie trudniej kochać kogoś, kto nas opluwa, obmawia albo rani - przekazywać przesłanie miłości i dobra komuś, kto tego nie pragnie. Miarą naszej dobroci jest to, czy nauczyliśmy się kochać swoich bliźnich jak samych siebie. Bóg bowiem kocha wszystkich, a zatem my też musimy tak czynić, jeśli mamy kiedykolwiek stworzyć niebo na ziemi.

Kiedy przeminął Dzień Ciemności, dowiedziałam się od Praetorusa, że Longinus oszalał. Prześladował go ów ostatni akt okrucieństwa - ta straszna chwila, kiedy przebił bok Ezy swoją włócznią. Kiedy niebo pokryło się ciemnością, Longinus zrozumiał, że w jakiś sposób przypieczętował swój los.

Znacznie później Longinus udał się do Rzymu, gdzie odszukał naszego Piotra, Andrzeja i mego syna. Tak naprawdę jednak szukał mnie. Kiedy spotkaliśmy się w Galii, był już człowiekiem odmienionym. Zniknęło gdzieś okrucieństwo, pojawił się za to głód światła i nauki. Taka jest moc miłości i modlitwy. Nikomu, kto upadł, nie jest odebrana szansa odrodzenia.

Do najszczęśliwszych chwil w moim życiu zaliczam dzień, gdy uświadomiłam sobie, że Longinus stanie się jednym z najbardziej oddanych uczniów Drogi. Był wyjątkowym człowiekiem, jeśli chodzi o pojmowanie mocy nawrócenia, która płynie tylko z miłości.

*

Najstarszy syn Marii, Jan Józef (Mały Jan), udał się w nastoletnim wieku do Rzymu z Piotrem i Andrzejem. Tam właśnie stowarzyszył się ostatecznie z wyznawcami Jana Chrzciciela, a ścieżka, którą dotąd podążał, zmieniła się dramatycznie. Historia jego życia - opowieść o tym, jak zmagał się z dziedzictwem syna dwóch wielkich proroków i co w rezultacie stworzył - zasługuje na osobna książkę. Być może kiedyś ją przeczytacie.

*

...Trudno mi o tym pisać, tak jak trudno było mi pogodzić się z tym, jakim człowiekiem stał się mój najstarszy syn. I choć jest godny podziwu, silny, dobrze zbudowany i obdarzony bystrym umysłem, wyznawcy Jana odmienili go zupełnie.

Przygnieciona smutkiem po odejściu Ezy nie przewidziałam takiego obrotu rzeczy. Nie przewidziałam zatwardziałości zwolenników Jana ani tego, że ich nienawiść do Ezy tak dalece wykroczy poza czas jego śmierci. Lecz ludzie ci poszukiwali mego syna i znaleźli go w Rzymie. Wpoili mu głęboko poczucie ważności, przekonali, że jest rodzonym synem jedynego prawdziwego proroka, Chrzciciela, i że owo dziedzictwo zostało zawłaszczone przez jego przybranego ojca. Starali się za wszelką cenę wykorzenić z niego wszelkie dobro, jakie tchnął w życie mego syna Eza. Musiało trwać to bardzo długo. Kiedy Jan po raz pierwszy wyruszał do Rzymu z Piotrem i Andrzejem, wciąż opłakiwał Ezę najbardziej z wszystkich, pominąwszy mnie i Tamar. Eza był jedynym ojcem, jakiego kiedykolwiek znał, i z pewnością największym i najbardziej cierpliwym nauczycielem. Jeszcze za lat dziecinnych Jana Eza nazywał go „swym najukochańszym uczniem" i żywił nadzieję, że pewnego dnia Jan stanie się przywódcą i głosicielem Drogi, jakim może stać się jedynie syn dwóch wielkich proroków.

Teraz jednak treść owego czystego serca, duszy i umysłu została odmieniona nie do poznania.

Jakaż ciemność mieszkała w tych ludziach, że napełnili głowę mego syna nienawiścią? Że wypaczyli prawdę i obdarzyli Ezę mianem fałszywego, że pozbawili młodego człowieka jego własnego ojca, który kochał go jak swego, zawsze i wszędzie? A mimo to ludzie ci nazywali Ezę „złym kapłanem" i zarzucali mu nieczystość, jaką rzekomo było małżeństwo ze mną. Obrzucali też wyzwiskami nasze dzieci, gdy tymczasem to brat i siostra Jana.

Tamar pragnęła pomówić z Janem, ale nie chciał jej widzieć, odtrącił ją nawet jako swą krewną. Jestem jednak pewna, że kazali mu tak uczynić ludzie, którzy kierowali jego krokami. Nasza Tamar jest piękna, a jej czystość jako prorokini to żywa legenda na tych ziemiach. Gdyby Jan spędził przy niej choć chwilę, odzyskałby samego siebie i pojął, że ludzie, którzy mu teraz doradzają, to fałszywcy i kłamcy, przywiązani niewolniczo do zasady uprzedzenia i nietolerancji. Tamar w mgnieniu oka starłaby na proch ich argumentację, przypominając Janowi o mocy Drogi, o prawdzie, która rodzi się jedynie z miłości i wybaczania. Tamar nosi w swej kobiecej postaci wszelką doskonałość Ezy. Jego obecność świeci w niej blaskiem, którego nie mogą nie dostrzec nawet największe legiony ciemności.

Uczyniłam wszystko, co w mojej mocy, by mój syn zrozumiał, że Eza go kochał jak swego rodzonego i że ja go bardzo kochałam - i wciąż kocham. Nie wiem jednak, co jest teraz w jego myślach. Nie miałam od swego Jana żadnych wieści od czasu, gdy opuścił to miejsce i wrócił do Rzymu. A moje źródła w Rzymie zostały w znacznej mierze zdeptane przez Nerona i innych, którzy mordują dobrych mężczyzn i dobre kobiety Drogi. Tak niewielu pozostało, tak niewielu. A jednak przetrwamy. Nikt nie pokona Drogi. Nikt nie pokona miłości.

Mogę tylko powiedzieć, że modliłam się przez wszystkie te lata, by mój syn doznał odkupienia, by dostrzegł prawdę Drogi, taką, jakiej niegdyś nauczał go Eza. Lecz gdy stał się mężczyzną, odezwała się w nim z niezwykłą mocą krew rodzonego ojca, silniej niż kiedykolwiek przypuszczałam. W jego oczach można teraz dostrzec bezlitosny i pełen uprzedzeń cień innego Jana, i to mnie przeraża.

Modlę się każdej nocy od czasu jego odejścia, by nadszedł ten ostateczny moment, kiedy znów poczuje Ezę w swym życiu. I aby nie spędził reszty swych dni w przekonaniu, że jego matka była ladacznicą.

*

Dziedzictwo Księgi Miłości to jeden z wielkich skrywanych sekretów chrześcijaństwa. Już samo to, że istniała kiedyś ewangelia spisana ręką Chrystusa, jest koncepcją, o której słyszało niewielu współczesnych chrześcijan. Być może jest to zamierzone. Katarowie, którzy jako ostatni byli w posiadaniu oryginalnych pism przywiezionych do Francji przez Marię Magdalenę, byli prześladowani właśnie z powodu tych dokumentów. Kiedy badacze i uczeni mówią mi: „Nie ma dowodu, że Maria Magdalena przybyła kiedykolwiek do Francji", mogę udzielić im kilku odpowiedzi, ale najważniejsza jest ta: nie ma dowodu, ponieważ zgładzono setki tysięcy ludzi - całą kulturę - właśnie w tym celu, by nie było żadnego dowodu. Prześladowania katarów to ni mniej, ni więcej ludobójstwo. Dokonano go z absolutną determinacją, z zamiarem zniszczenia „heretyków", którzy przyznawali się nie tylko do biologicznej, ale, co być może ważniejsze, duchowej więzi z Jezusem i Marią Magdaleną. Częścią zarzucanej im herezji było także posiadanie „dokumentów", które mogły stanowić dowód słuszności ich przekonań.

Dziedzictwo Księgi Miłości zostanie w pełni ukazane i ujawnione w drugim tomie cyklu.

*

...W Księdze Miłości, którą pozostawił nam Eza, zawarte są liczne przesłania i nauki. Z wielką radością i przez wiele lat z niej korzystałam, a teraz zostawiam ją w rękach swej pięknej córki, by kontynuowała nasze dzieło tu, w Galii. Istnieją kopie tej wielkiej księgi, sporządzone ręką Bartłomieja i Filipa; im także powierzyłam zadanie głoszenia słów Ezy we wszystkich ziemiach Bożych, z myślą o tych, którzy zechcą słuchać.

Ostatnim życzeniem Ezy, jakie przekazał swym wyznawcom, był nakaz, byśmy miłowali się nawzajem, nawet w najmroczniejszych i najcięższych czasach. Wiedział, że czekają nas trudne dni i straszliwe przeszkody, lecz powtarzał nam wielokrotnie: „Niech świat pozna w was Nazarejczyków za sprawą miłości, jaką się obdarzacie".

Ja także widzę, że dzieci przyszłości czekają ciężkie czasy i mroczne dni. Pozostawiam im to dziedzictwo Miłości, dziedzictwo słów Ezy i własnych, by mogły znaleźć drogę wiodącą z ciemności ku światłu.

Podążajcie, dzieci Boże, i dajcie się światu poznać po tym, jak miłujecie się nawzajem.

Ewangelia Marii Magdaleny, znaleziona w Arques

(jej ostatnie słowa)

 

 

Dziękujemy wydawnictwu Nowa Proza za przekazanie tekstu do publikacji.


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...