„Smoleńsk” - recenzja

Autor: Marcin Andrys Redaktor: Raven

Dodane: 14-09-2016 21:53 ()


Gdy bardzo świeża historia Polski trafia na ekrany kin, w dodatku związana z tragicznymi wydarzeniami, obok których nie można przejść obojętnie, należy się zastanowić jaki jest cel tej produkcji, bo na pewno nie edukacyjny. Pierwsza zapowiedź „Smoleńska”, zwiastująca kwietniową premierę filmu, sprawiała wrażenie zmontowanego naprędce obrazu o iście propagandowym wydźwięku. Produkcja jednak nie trafiła do kin, zaliczając prawie półroczny poślizg. Można było się łudzić, że czas ten zostanie wykorzystany na dopracowanie filmu. Nic takiego jednak nie miało miejsca.

W „Smoleńsku” oglądamy dziennikarskie śledztwo Niny, która skrupulatnie węszy wokół rodzin ofiar, a także stara się pozyskać informacje na temat, co mogło być przyczyną katastrofy. Liczy się dla niej gorący temat i szansa rozwinięcia kariery, nie zważa przy tym na pogrążone w żałobie rodziny, bez pardonu wypytując je o rzeczy niestosowne czy mocno osobiste. Wątek Niny, jak również jej szefa, starającego się dyskredytować zwolenników tzw. „sekty smoleńskiej” – czyli osób wierzących, że przyczyną wypadku był zamach – został poprowadzony bardzo łopatologicznie, aby widz od samego początku był przekonany kto w tym filmie ma łatkę czarnego charakteru. Zresztą Krauze dzieli naród Polski na dwie strony barykady – tych, co uważają, że był to nieszczęśliwy wypadek, ze wskazaniem, że efektem lądowania były naciski w kokpicie samolotu oraz na tych, którzy święcie wierzą, że dokonano zamachu. Jedni są dobrzy, drudzy są źli. Brak w tym wszystkim zdrowego rozsądku i obiektywizmu, bowiem jakby nie charakteryzować społeczeństwa, nie da się go rozdzielić tak idealnie na dwie skrajne połówki. Bez wątpienia znajdą się osoby, dla których tragedia smoleńska nie odgrywa istotnego znaczenia, a także takie, uważające, że jest już zamierzchłą historią, a ran nie powinno się rozdrapywać. Krauze jednak uparcie brnie w stereotyp młodego Polaka gardzącego prezydentem Lechem Kaczyńskim oraz podeszłego wiekowo, żarliwego katolika, dla którego Smoleńsk równa się z kolejną okrutną zbrodnią na narodzie polskim. Niestety życie nie bywa tak boleśnie czarno-białe, jak pokazany podział Polaków w filmie.

Pomijając jednak co dokładnie było przyczyną katastrofy – która w tym przypadku jest wydarzeniem kluczowym dla rozwoju fabuły, otrzymujemy szereg scen, które w żaden sposób nie szanują ofiar tej tragedii. Kuriozalne, niekiedy toporne dialogi ocierają się o sztampę, są pozbawione jakiejkolwiek dramaturgii. Gdy na ekranie pojawia się postać, mocno wierząca w ingerencję osób trzecich przy sprawie smoleńskiej, jej wypowiedzi wypadają nad wyraz sztucznie, bez przekonania. Szwankuje przede wszystkim narracja, chaotyczna, rwana, poprzetykana scenami czy wątkami o niewielkim znaczeniu. Jest kilka ujęć – jak w scenie otwierającej – od których bije nieudolne wykorzystanie efektów specjalnych lub wręcz ich brak, a sceny filmowane w studiu lub pomieszczeniu są doskonale widoczne, niczym w obrazach z lat sześćdziesiątych ubiegłego stulecia. Jednym słowem – partactwo, amatorszczyzna i wstyd, że w XXI wieku przychodzi nam oglądać tak słaby technicznie film.

Oddzielnym tematem jest aktorstwo, poczynając od wiecznie uśmiechniętej, z jednym grymasem twarzy, Beaty Fido w roli Niny, która na żadnym etapie filmu nie jest w stanie uprawdopodobnić profesji, jaką się para, a także przemiany jaka w niej zachodzi. Sceny z jej udziałem pasują poziomem do filmiku z YouTube’a czy też dokumentalnego, a nie kinowego obrazu. Nie lepiej wypadają pozostali członkowie obsady – głównie za sprawą siermiężnej linii dialogowej, nienaturalnych reakcji, które sprawiają, że kwestie aktorskie są wypowiadane beznamiętnie, bez należytych emocji, które towarzyszyłyby tak podniosłym chwilom. W pozostałych przypadkach kreacje są niezamierzenie śmieszne, mało wyraziste oraz sztuczne. O dziwo, najlepiej wypada zaciąg amerykańskich aktorów, pomijając już fakt, że wątek ten w filmie jest całkowicie zbędny.

Jak mówi prawicowa dziennikarka o aparycji Anny Samusionek – kiedyś nie wolno było pytać kto zabił w Katyniu, dziś boimy się pytać co tak naprawdę wydarzyło się w Smoleńsku. Jaka by ta prawda nie była, nie zmieni to faktu 96 ofiar tragedii, która nadal dzieli Polaków, a filmami pokroju niniejszego obrazu te podziały się tylko pogłębia. Skoro jednak służby obcych wywiadów wiedzą doskonale, co zdarzyło się feralnego 10 kwietnia 2010 r. – jak wynika z prawd objawionych w tej produkcji - nic nie stoi na przeszkodzie, aby obecny rząd domagał się ujawnienia szczegółów. Może prawda aż tak nas nie przerazi jak nieudolnie nakręcony film, który nie służy ani jej ujawnieniu, ani upamiętnieniu ofiar lotu. „Smoleńsk” to jedno z najgorszych dokonań rodzimej kinematografii, film rachityczny, pozbawiony artystycznych walorów, technicznie miałki, z okropną muzyką i powierzchownymi kreacjami aktorskimi. To nie lada wyczyn, nakręcić obraz o tragicznym wydarzeniu i zaserwować widzom emocjonalną pustynię. Tylko prawdziwi mistrzowie to potrafią. Odradzam wizytę w kinie, po co się męczyć.  

Ocena: 1/10

Tytuł: „Smoleńsk”

Reżyseria: Antoni Krauze

Scenariusz: Marcin Wolski, Maciej Pawlicki, Tomasz Łysiak, Antoni Krauze

Obsada:

  • Beata Fido    
  • Maciej Półtorak        
  • Aldona Struzik
  • Lech Łotocki
  • Ewa Dałkowska        
  • Redbad Klynstra
  • Jerzy Zelnik
  • Halina Łabonarska

Muzyka: Michał Lorenc

Zdjęcia: Michał Pakulski

Montaż: Miłosz Janiec

Scenografia: Michał Sulkiewicz

Kostiumy: Małgorzata Gwiazdecka

Czas trwania: 120 minut

Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.


comments powered by Disqus