„Sausage Party" - recenzja

Autor: Miłosz Koziński Redaktor: Motyl

Dodane: 15-08-2016 00:26 ()


Uwielbiam chamski, wulgarny i obrzydliwy humor. Niczym poławiacz pereł z lubością zanurzam się w najbardziej kloaczne odmęty, poszukując soczystych kawałków ścierwa i padliny, które z uśmiechem zaserwuję przyjaciołom i znajomym ku ich największemu obrzydzeniu. Na dzisiaj mam dla was w menu Sausage Party. Nowy projekt Setha Rogena moje żywe zainteresowanie wzbudził od pierwszego trailera. W zasadzie można by powiedzieć, że była to miłość od pierwszego spojrzenia. Czy oto właśnie w świecie „bezpiecznych” komedii, które tylko bujają się na pograniczu dobrego smaku, nadszedł właśnie czas by objawił się film, dosadny, bezpardonowy i rubaszny?

Tak. Parówy w ciągu kilku sekund ujawniają swoje prawdziwe, kaprawe oblicze. Otwierająca film piosenka z iście disneyowskiego kawałka już po kilku wersach de-ewoluuję do poziomu nafaszerowanej wulgaryzmami pijackiej przyśpiewki podkreślającej podziały klasowe, rasowe i dotyczącej wierzeń. Miód na moje uszy. Dalej jest już tylko gorzej. Czyli dla miłośników chorego i chamskiego humoru – lepiej. Produkcja jest nafaszerowana scenami, w których scenarzyści dali popis swojej kreatywności na polu prześmiewczego urażania uczuć widowni. Bawi cię humor dotyczący seksualnych podtekstów? Załatwione. Śmiejesz się z dowcipów antysemickich? Nie ma sprawy. A może na twoich ustach uśmiech wywołują dowcipy o martwych płodach i kalekach ty chory zboczeńcu? Film ma w takim razie coś również i dla ciebie. Żeby było zabawniej twórcy nie ograniczyli się tylko do humoru zawartego w dialogach i sytuacyjnego, ale również poprzetykali film wieloma smaczkami wizualnymi. Uważne oko widza w wielu kadrach dostrzeże detale, które podkręcą i tak zwariowaną całość na kolejny poziom. Co więcej, wiele z tych scena to w zasadzie takie małe hołdy złożone różnym nurtom kina. Mamy więc prześmieszną parodię kina wojennego, zakręcone podejście do kina o szalonych balangach i musicalu. Jest w czym wybierać i niezależnie od tego jak bardzo byś nie był tolerancyjny drogi widzu, to w pewnym momencie na pewno poczujesz się czymś urażony. Z drugiej strony, wiesz dokładnie na co się pisałeś.

O historii wiele napisać nie można, bo fabuła jest w zasadzie wehikułem, który ma dostarczyć widza od punktu A „Żart seksistowski” do punktu B „Żart rasistowski” i tak dalej do punktów B, C, D i w tej roli sprawdza się świetnie. Ot, produkty sklepowe żyją sobie nieświadome strasznego losu jaki czeka ich w Cudzie Nieznanym, za wrotami supermarketu. Część z nich odkrywa prawdę i postanawia ostrzec resztę. Opowiastka choć prosta to pełna jest szalonych momentów i tak naprawdę odgrywa w filmie drugie skrzypce. Niewielkie ale mam w zasadzie tylko do samiuteńkiej końcówki. Miałem wrażenie, że twórcy nie za bardzo wiedzieli jak zamknąć tę zwariowaną historię i postanowili zwrócić się ku meta narracji, co pozwoliło domknąć wątki, ale jednocześnie wydało mi się takim dość miałkim rozwiązaniem.

O wiele istotniejsza jest obszerna galeria bohaterów, którzy są liczni i barwni, a także, o dziwo, wyjątkowo skomplikowani biorąc pod uwagę to, że występują w filmie, którego główną cechą jest szokujący humor. Mamy więc Franka i Barry’ego, czyli tytułowe parówy, których „symbolizmu” nie muszę chyba nikomu tłumaczyć. Brendę, czyli bułkę parówkową, której okrągłe kształty i pionowe usta też stanowią chyba dość oczywistą metaforę. Typową meksykankę Teresę Taco oraz nietypową parę połączoną przez miłość/nienawiść, czyli żydowskiego bajgla Sama i arabskiego lawasha Abdula przerzucających się komentarzami na temat stereotypów. Jednak te z pozoru płaskie i archetypiczne postaci nie są takie głupie i mają swoje drugie dno. Za ich pomocą scenarzystom udało się przemycić kilka zaskakująco trafnych i przemyślanych obserwacji. Frank i Brenda obrazują co dzieje się, gdy kwestionujemy lub ślepo podążamy za narzuconym porządkiem, Sam i Abdul stanowią w zasadzie kompletny mikrokosmos problemów trapiących bliski wschód wraz z odpowiedzią co można by było z tym zrobić, a Barry ukazuje jak pod wpływem okoliczności może zmienić się jednostka. Dość zaskakujące jeśli weźmiemy pod uwagę całość. Dorzućmy do tego świetnie podłożone dialogi i jest super. Wyraźnie widać, że aktorzy mieli kupę zabawy z absurdalnym materiałem.Technicznie film stoi na satysfakcjonującym poziomie, animacja jest płynna, karykaturalne modele postaci na swój sposób urocze, a ogólna stylistyka cieszy oko. Muzyka została dobrana poprawnie i przyjemnie wtapia się w całość.

Sausage Party to pozycja obowiązkowa. Może nie dla wszystkich, ale na pewno dla tych, którzy cenią sobie kontrowersyjny, daleko wykraczający poza granice dobrego smaku humor. Reszta z was też na seansie nie powinna bawić się źle, jeśli tylko pozwoli sobie na odrobinę luzu i da się ponieść swoim bardziej pierwotnym instynktom. Świetne postaci, niegłupia pomimo prostoty fabuła oraz atrakcyjna strona wizualna zapewniają animacji status filmu kultowego, jestem o tym przekonany, bo nie na co dzień ktoś w mainstreamowym kinie ma jaja, aby wyłożyć przed widownią na talerz coś takiego. 

 

Tytuł: „Sausage Party"

Reżyseria: Conrad Vernon, Greg Tiernan

Scenariusz: Evan Goldberg, Seth Rogen, Kyle Hunter, Ariel Shaffir

Obsada:

  • Seth Rogen    
  • Kristen Wiig
  • Jonah Hill
  • Bill Hader
  • Michael Cera
  • James Franco
  • Danny McBride
  • Paul Rudd        
  • David Krumholtz
  • Nick Kroll        
  • Edward Norton
  • Salma Hayek

Muzyka: Christopher Lennertz, Alan Menken   

Montaż: Kevin Pavlovic

Scenografia: Kyle McQueen

Czas trwania: 89 minut

Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.


comments powered by Disqus