„Star Trek: W nieznane" - recenzja

Autor: Luiza Dobrzyńska Redaktor: Motyl

Dodane: 28-07-2016 10:54 ()


Na ekrany kin trafiła właśnie trzecia odsłona najnowszej wersji Star Treka. Jak podkreślał J.J. Abrams, reżyser i producent dwóch pierwszych części, to nie jest „Star Trek naszych ojców”, a jego współczesna przeróbka, coś co miało przybliżyć dzieło Gene'a Roddenberry'ego młodemu pokoleniu. Mimo często wytykanych słabości scenariuszy, nowe filmy ożywiły franczyzę, napędziły też nowych widzów dawnym serialom. Dały też nadzieję na dalszy rozwój uniwersum, które zdawało się już martwe. Póki co wysiłki Abramsa odnoszą pozytywne skutki – nowe filmy nieźle zarabiają, a krytycy nie mają do nich większych zastrzeżeń. Czy „Star Trek: W nieznane” potwierdza ten dobry trend?

Historia „Star Treka” sięga 1964 roku. Tak, 64., a nie 66., kiedy to odbyła się oficjalna premiera serii. W 1964 r. narodził się pierwszy, odrzucony przez szefów wytwórni pilot serialu i jednocześnie powstała legenda trwająca do dziś. Od tamtych dni Star Trek jako franczyza przeszedł długą drogę i uległ wielu zmianom. Obecnie na ekranach kin króluje najnowszy cykl kinowy, który powstał dzięki wizji Abramsa i jego zaangażowaniu w sprawę ożywienia franczyzy. Jedni mieszają go z błotem, inni wychwalają, ale jakbyśmy nie oceniali nowych filmów, są one Trekiem dzisiejszego pokolenia. W odróżnieniu od dawnych filmów, które były w pełni zrozumiałe tylko dla fanów, nowa odsłona jest adresowana do wszystkich. Nie byłoby jej jednak, gdyby nie odrzucony w 1964 roku pilot planowanego serialu, noszący tytuł „The Cage”. Warto podkreślić, że stamtąd właśnie pochodzi obecny w pierwszym i drugim filmie Abramsa kapitan Christopher Pike.

Mijają trzy lata zaplanowanej misji pięcioletniej statku gwiezdnego USS Enterprise. Kapitan James T. Kirk czuje się zmęczony swymi obowiązkami. Planuje oddanie dowodzenia nad Enterprise pierwszemu oficerowi Spockowi i przejście do służby na stacji kosmicznej Yorktown, w charakterze wiceadmirała. Dowodząca bazą komodor Paris prosi go, by przed podjęciem ostatecznej decyzji wziął udział w jeszcze jednej misji. Chodzi o wyprawę ratunkową w głąb pobliskiej mgławicy. Kobieta nieznanej rasy, która dotarła do Yorktown w kapsule ratunkowej, błaga o pomoc dla swej załogi. Kirk zgadza się na tę misję. Prośba o ratunek okazuje się podstępem, a mgławica pułapką. Zaatakowany przez nieznanych napastników pod dowództwem humanoida o imieniu Krall statek zostaje zniszczony, a załoga niemal w całości wzięta do niewoli. Kirk, Spock, McCoy i Scotty uniknęli schwytania, ale znaleźli się sami na obcej planecie. Z pomocą przychodzi im dziewczyna o imieniu Jaylah, ukrywająca się we wraku statku USS Franklin, który lądował tu awaryjnie sto lat wcześniej. Razem muszą powstrzymać Kralla, który pragnie zniszczyć Federację i co gorsza ma na to sposób...

Ci, którzy obawiali się zmiany na fotelu reżysera, mogą odetchnąć z ulgą. Justin Lin, reżyser znany z „Szybkich i wściekłych”, wywiązał się ze swego zadania więcej niż dobrze. Zaserwował widzom nie tylko solidną rozrywkę, ale też dobrze skonstruowany film, co nie zawsze bywa tożsame. Owszem, scenariusz ma pewne słabe punkty, a niektóre rozwiązania techniczne wydają się kompletnie nieprawdopodobne. Na przykład – żeby za dużo nie zdradzać – wariacka jazda Kirka na starym motocyklu po górzystym, kompletnie mu nieznanym terenie w rzeczywistości musiałaby się nieuchronnie skończyć skręceniem karku przez głównego bohatera. Oczywiście to drobiazg, w Star Treku od zawsze mogliśmy obserwować nieprawdopodobne wyczyny, urągające wiedzy o ludzkiej anatomii i możliwościach techniki. Natomiast sam widok tej jazdy zapiera dech w piersiach, i nie tylko on. Można śmiało powiedzieć, że ta część nowego cyklu zachwyca fantastycznymi zdjęciami, nawet gdy nie ogląda się jej w 3D. Są przepiękne i naprawdę robią takie wrażenie, jakbyśmy przenieśli się na obcą planetę.

Oczywiście film to nie tylko zdjęcia, to też bohaterowie. Większość z nich już znamy, pojawiają się jednak nowi – rasy naprawdę obce, niewidziane wcześniej ani w serialach, ani w filmach. Wśród nich wyróżnia się zdecydowanie Jaylah, piękna, seksowna i sprawna fizycznie jak zapaśniczka. Jej wygląd – biała skóra z czarnymi zygzakami – podkreśla wrażenie obcości w sposób bardzo dyskretny, bo poza tym Jaylah jest humanoidem typu ziemskiego, aż za bardzo ludzką jak na kosmitkę nienazwanej rasy. Inaczej główny antagonista, Krall i jego pomocnicy. Oni wyglądają co prawda obco, stanowią jednak najsłabszy punkt filmu. Właściwie trudno powiedzieć dlaczego, po prostu nie przekonują. Tak samo ich motywacja by „przywrócić granice” wydaje się co najmniej niejasna. Czyżby aluzja do tych, którzy chcą zniszczenia Unii Europejskiej i przywrócenia dawnego porządku rzeczy? Można to na upartego tak odczytać.

Podobnie jak w poprzednich częściach, tak i w tej są nawiązania do starych serii i miłe akcenty, które może wychwycić tylko trekker. Komuś „z zewnątrz” nic nie powie na przykład to, że rządząca stacją Yorktown pani komodor ma na nazwisko Paris. Taki ukłon w stronę starego fandomu, podobnie jak wiele zabawnych aluzji. To się na pewno wszystkim podobało. Natomiast jeszcze przed premierą wiele kontrowersji wzbudziło włączenie do fabuły sceny powitania Sulu z jego partnerem i wychowywanym wspólnie dzieckiem. Nawet oryginalny odtwórca roli Sulu był z tego niezadowolony, choć sam jest gejem i działaczem na rzecz równouprawnienia. Osobiście jednak nie widziałam w niej nic niestosownego ani gorszącego. Na upartego można ją nawet interpretować jako powitanie dwóch kuzynów, nie partnerów – no ale to już zależy od patrzącego. Podobnie uważana za niepotrzebny dodatek piosenka Rihanny bardzo mi się podobała i uważam, że pasuje klimatem do filmu. Twórcy postąpili też bardzo ładnie, umieszczając w napisach końcowych dedykację dla Leonarda Nimoya i zmarłego na kilka tygodni przed premierą Antona Yelchina. Swoją drogą, nie wiem, kto mógłby zastąpić go w roli Chekova.

Podsumowując uważam, że „Star Trek: W nieznane” to film, na który warto pójść, nie czekając na emisję w telewizji lub DVD. Wrażenia są niezapomniane.

 

Tytuł: „Star Trek: W nieznane"

Reżyseria: Justin Lin

Scenariusz: Simon Pegg, Doug Jung

Na podstawie pomysłu Gene'a Roddenberry'ego

Obsada:       

  • Chris Pine
  • Zachary Quinto
  • Zoe Saldana
  • Karl Urban
  • Simon Pegg
  • John Cho
  • Idris Elba
  • Anton Yelchin
  • Sofia Boutella
  • Joe Taslim     
  • Lydia Wilson

Muzyka: Michael Giacchino

Zdjęcia: Stephen F. Windon    

Montaż: Greg D'Auria, Dylan Highsmith, Kelly Matsumoto, Steven Sprung

Scenografia: Don Macaulay

Kostiumy: Sanja Milkovic Hays

Czas trwania: 122 minuty

Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.

Galeria


comments powered by Disqus