„183 metry strachu" - recenzja

Autor: Marcin Andrys Redaktor: Raven

Dodane: 27-07-2016 16:17 ()


Przed ponad czterdziestu laty Steven Spielberg dał kinu niezapomnianego, a przy tym idealnego drapieżnika, z jakim przyszło zmagać się człowiekowi. Szczęki na stałe wpisały się w kanon X Muzy, a rekin ludojad stał się ucieleśnieniem strachu, pojawiając się na dużym i małym ekranie w przeróżnych produkcjach, od grozy po pastisze.

Człowiek od zarania dziejów dąży do całkowitej dominacji na świecie, stara się podporządkować sobie nie tylko słabsze osobniki, ale także wydaje mu się, że jest najpotężniejszą istotą na Ziemi. Natura, szczególnie ta dzika i nieprzejednana, nie zawsze daje się tak łatwo okiełznać. I gdy na lądzie bezlitosnym drapieżnikiem jest homo superior, to w wodzie do tego miana bez wątpienia pretenduje żarłacz biały.

Główną, by nie rzec jedyną i najważniejszą bohaterką obrazu, jest Nancy. Studentka medycyny, która stara się pozbierać po stracie matki. Szukając odpowiedzi na dręczące ją pytania i wątpliwości wyrusza do Meksyku, na ulubioną plażę swojej rodzicielki. Ukrytą pośród drzew, niedostępną, wręcz dziewiczą. Lokalny mieszkaniec, podwożący ją do tej rajskiej zatoczki, gdzie woda jest krystalicznie czysta, widoki okalających wzgórz zapierają dech w piersiach, a fale są dla surferów prawdziwym wyzwaniem, żartuje, że nie może podać nazwy tej plaży. Oddalonej od ludzkich siedzib, pięknej, zabójczej, nieskalanej przez niszczycielską ludzką dłoń. Nancy surfując pragnie zapomnieć o traumie, zrobić coś, co zawsze przynosiło radość jej matce, w końcu poczuć, że żyje, że to co robi ma większy sens, a adrenalina pozwoli jej wyrwać się z objęć negatywnych myśli. Plaża nie jest jednak całkowicie opuszczona, można tam spotkać zapalonych surferów, a także, jak się niestety okazuje, w wodach zatoki grasuje krwiożerca bestia, która tylko czyha na swe ofiary.

Pierwotna euforia i radość zostają wyparte przez przerażenie i strach. Paskudnie ranionej Nancy udaje się znaleźć chwilowe schronienie. Jej sytuacja jest nie do pozazdroszczenia. Tylko patrzeć jak zapadnie zmierzch, a później nastąpi przypływ. Oddalona niespełna dwieście metrów od brzegu musi wymyślić jak przeżyć i powstrzymać podwodną kreaturę.

Obraz Jaume’a Colleta-Serra to wizualnie przepiękny kawał kina traktującego o nieprzejednanej, pięknej, a zarazem niezwykle groźnej przyrodzie, który wpisuje się również w nurt filmowego survivalu. Z jednej strony twórca stawia na minimalizm, bierze na cel osobę Nancy – to ona jest gwiazdą, kamera skupia się na jej ruchach, czynnościach towarzyszących przygotowaniu do wodnych wojaży, w końcu próbach poskromienia fal. Z drugiej zaś – gdy tylko twarz Nancy znika, do głosu dochodzi przyroda – olśniewająca, monumentalna, zdradziecka i zabójcza. Autor w opozycji stawia dwa rodzaje piękna, dwa żywioły – zwierzęcy i ludzki. Uroda Nancy nie jest w tym przypadku bez znaczenia, pasuje do tego wręcz idyllicznego miejsca. Wiele ujęć, szczególnie podwodnych, robi ogromne wrażenie, a walka dziewczyny z bestią nie jest wyolbrzymiona. Jednak patrząc na splot wszystkich wydarzeń można się zastanawiać, czemu rekin atakuje ją, mając niedaleko pokaźny, niedokończony bufet. Czy to może człowiek zakłócił jego spokój albo po prostu ośmielił się przekroczyć jego łowiecką strefę?

Do gry Blake Lively nie można się za bardzo przyczepić, autentycznie pokazała wszelkie obawy Nancy, jej zachowanie w najważniejszych chwilach grozy, pomysłowość oraz zaradność jak na studentkę medycyny przystało. Udało jej się unieść ciężar de facto jedynej postaci filmu, wprost nie sposób oderwać od niej oczu. Warto nadmienić, że sporo wodnych akrobacji wykonała sama. Pytanie tylko czy w takiej sytuacji – człowieka osłabionego i rannego, ale posiadającego olbrzymią chęć życia i wolę walki o przetrwanie, bo Nancy dokonuje tu rzeczy niesamowitych - zmęczenie, wycieńczenie, w końcu spory ubytek krwi jednak nie okazałyby się bardziej wymagającym przeciwnikiem niż czyhający w odmętach wody rekin.

Obraz Jaume’a Colleta-Serra trzyma w napięciu cały czas, twórca w trakcie seansu pozwala sobie niejednoznacznie podkreślić, że finał opowieści może być różny, przez co nie mamy pewności czy bohaterce uda się przetrwać aż nadejdzie pomoc. A jeżeli nadejdzie to czy nie będzie za późno. Bo może tak jak wielu przed nią, Nancy okaże się kolejną ofiarą bezimiennej plaży, która swoim urokiem złapała również i ją w sidła pięknej, acz niebezpiecznej natury. Gorąco polecam.

 

Tytuł: „183 metry strachu"

Reżyseria: Jaume Collet-Serra

Scenariusz: Anthony Jaswinski

Obsada:

  • Blake Lively
  • Óscar Jaenada
  • Angelo Jose  
  • Brett Cullen     
  • Sedona Legge

Muzyka: Marco Beltrami

Zdjęcia: Flavio Martínez Labiano

Montaż: Joel Negron

Scenografia: Fiona Donovan

Kostiumy: Kym Barrett

Czas trwania: 86 minut

 

Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.


comments powered by Disqus