Marcin Gryglik „Chwile ostateczne” - recenzja
Dodane: 21-06-2016 10:54 ()
Horror to pozornie dość prosty gatunek. Cóż bowiem za problem opisać jakąś makabrę, od której chce się człowiekowi wymiotować? Potrafi to każdy głupi, tak przynajmniej brzmi obiegowa opinia. I rzeczywiście, samo opisywanie wymyślnych mordów, dokonanych przez psychopatę nie stanowi trudności dla przeciętnie inteligentnego człowieka. Wystarczy zajrzeć na onet.pl, by znaleźć gotowe „recepty”, ba! całe scenariusze przeokropnych historii. Do tego można dodać jakiś pomysł rodem ze złego snu, no i mamy bestseller. Nic bardziej mylnego. Napisanie inteligentnej książki grozy to sztuka, która mało komu się udaje. Nawet mistrz w tym fachu, Graham Masterton, z biegiem czasu stracił swą finezję. Ileż można w kółko o tym samym? Co dopiero mówić o pośledniejszych piewcach makabry. Dlatego właśnie pisarz, który bierze się za ten gatunek, powinien być bardzo ostrożny. Bardzo łatwo tu o wtórność, a zbytnie nagromadzenie koszmaru zabija nastrój, zamiast go potęgować. Nie ma nic gorszego niż niesmak zamiast grozy.
Wyprawiacz skór to psychopatyczny morderca, który okrutnie morduje swe ofiary, a ich skór używa do realizowania swych artystycznych fantazji. Pewnego dnia otrzymuje swoisty dar od losu – całe miasteczko tylko dla siebie. Boguty zostają odcięte od świata. Nie da się wyjechać, niemożliwy jest nawet kontakt ze światem zewnętrznym. Trzęsienia ziemi destabilizują życie, i tak trudne. Ludzie znikają w niewytłumaczalny sposób. Mieszkańcom zagraża głód i potrzeba niewiele czasu, by obudziły się w nich pierwotne instynkty, których nie może stłumić żadna oficjalna władza. Wśród nich przemyka się nieuchwytny morderca, którego potwornie okaleczona twarz przywodzi na myśl najgorszy horror. Czy uwięziony pechowo w tym mieście Konrad Górski zdoła ocalić przed nim przynajmniej swą dawną przyjaciółkę, Agnieszkę?
Wyprawiacz skór, który zdziera ową skórę z ofiar i używa jej do różnego rękodzieła... Mało oryginalne, prawda? Robiono to już w obozach koncentracyjnych. A wersja literacka? Przykro mi, ale na milę angielską pachnie „Milczeniem owiec”. Zresztą to jeszcze najmniejszy problem. Dużo większym jest konstrukcja książki. Autor próbował opowiedzieć swą historię z tylu punktów widzenia, stworzył tylu bohaterów pierwszoplanowych, że czytelnik nie zdoła zidentyfikować się z żadnym z nich. Jego książka to raczej cykl krótkich reportaży z oblężonego przez zło miasta – może to i dobre, ale jakoś nie wzbudziło mojego zachwytu. Książki o takiej budowie irytują mnie, nawet gdy ich treść jest w sumie ciekawa. A powieść Gryglika nie jest w mojej ocenie ani zanadto ciekawa, ani też straszna, jest po prostu nieprzyjemna, i to nie tylko przez nagromadzenie modnych ostatnio wulgaryzmów. Czyta się ją raczej bez emocji, szczególnie gdy człowiek zna dzieła już nie mistrzów, a po prostu dobrych rzemieślników gatunku.
„Chwile ostateczne” można przeczytać, jeśli nie ma się nic lepszego pod ręką. Sama czytywałam rzeczy dużo gorsze, reklamowane jako bestsellery. Nie sądzę jednak, żeby ktokolwiek chciał do tej lektury wracać. Ja tego na pewno nie zrobię, choć zawsze traktuję polskich aktorów ulgowo. Na dodatek wydawnictwo Videograf nie popisało się, jeśli chodzi o szatę graficzną. Jest do bólu banalna, nie przyciąga uwagi i w sumie nie pasuje do treści. Mogłaby się znaleźć na każdej książce, każdego autora i gatunku, brak jej indywidualności, choć przyznaję, że widywałam gorsze. W sumie, rozczarowanie.
Tytuł: „Chwile ostateczne”
- Autor: Marcin Gryglik
- Gatunek: horror
- Okładka: miękka
- Format: 13.5 x 20.5 cm
- Ilość stron: 272
- Rok wydania: 05.2016
- Wydawnictwo: Videograf
- ISBN: 978-83-7835-459-8
- Cena: 29,90 zł
comments powered by Disqus