"Człowiek-wilk" - recenzja

Autor: Łukasz Kaszkowiak Redaktor: Motyl

Dodane: 17-06-2016 12:38 ()


Jeszcze do niedawna każdy intelektualista jarał się Freudem. Ta moda skończyła się gdzieś w latach dziewięćdziesiątych, chociaż podobno i dziś wytykanie sobie kompleksu Edypa jest popularną zabawą podczas podparyskich przyjęć. Obecnie, uzbrojeni w faktografię psychologiczną i nowe osiągnięcia neurologii, wiemy, że chociaż ten uczony przyczynił się do rozwoju psychiatrii oraz pozwolił psychologii ukonstytuować się jako odrębnej dziedzinie, obecnie większość jego spuścizny trafiła na śmietnik historii. Było ku temu wiele powodów, a część z nich dostarcza nowoczesna analiza przypadku Człowieka-Wilka, faceta, który przyszedł do Freuda z depresją, a wyszedł z przekonaniem, że chce urodzić dziecko własnemu ojcu. Autorzy komisu, Richard Appignanesi oraz Sława Harasymowicz, odgrzebują historię najsławniejszego pacjenta Freuda by... hmmm... No właśnie, po co?

Pewną podpowiedzią jest podtytuł komiksu – „Ilustrowany Freud”. Brzmi trochę jak „Freud dla dzieci” albo „Moja pierwsza psychoanaliza”, ewentualnie „Ilustrowana encyklopedia konsekwencji źle rozwiązanej fazy analnej”. Scenariusz komiksu został prawdopodobnie oparty na dwóch tekstach: „Z historii nerwicy dziecięcej”, zapis prac Freuda nad przypadkiem Człowieka-wilka oraz wywiadu, jaki pacjent udzielił austriackiej dziennikarce w 1974 r. Piszę „prawdopodobnie”, ponieważ w komiksie nie ma wprost podanych informacji o źródłach.

Nie będę tutaj wyzłośliwiał się na metody Freuda, będące mieszanką tautologicznej teorii, luźnych skojarzeń i fiksacji analnej, a skupię wyłącznie na scenariuszu. Wszystko zaczyna się w 1910 roku, kiedy człowiek-wilk, jeszcze jako Siergiej Pankiejew, zgłasza się do Freuda z powodu depresji. Od tego momentu zaczyna się jego trwająca do końca życia terapia-spowiedź z dzieciństwa, w której kluczową rolę odegra koszmar o wilkach.

Trzy czwarte objętości komiksu przeznaczono na dokładną analizę pacjenta mniej więcej z lat 1910-1914, następnie opowieść zaczyna gnać na łeb na szyję opisując koleje losy bohatera aż do lat pięćdziesiątych. Narracja, ta psychologiczna, jak również będąca zapisem życia człowieka-wilka, prowadzona jest za pomocą krótkich, lecz treściwych migawek składających się na spójną opowieść. Sęk jednak w tym, że poza streszczeniem istniejących zapisków, scenarzysta nie dodaje nic od siebie. Ot, taki wyciąg lektur. Co najwyżej pod koniec zaznaczają się nieśmiało jakieś próby komentarza, te jednak zostają szybko zduszone. Nie jestem dzieckiem, które potrzebuje podkreślonego na końcu morału, lecz wymagam od autorów jakieś wartości dodanej. Scenarzysta komiksu chyba nie zdawał sobie sprawę, że literatura, nawet jeżeli opiera się na prawdziwych wydarzeniach, zawsze ze swej natury jest fikcyjna. Rzeczywistość, żeby oddziaływała intelektualnie czy emocjonalnie, musi stać się opowieścią. Fantaści dobrze wiedzą, iż literacko więcej warta jest kompletna fantazja niosąca ze sobą prawdę, albo chociaż emocje, niż suchy wykaz faktów. W „Człowieku-wilku” mamy nie tyle opowieść, co wypominane przeze mnie streszczenie, to znaczy mechaniczny zapis wydarzeń. Czytelnik zostaje zostawiony sam na sam z tą przygnębiającą, lecz nic niewnoszącą do jego życia historią. Scenariusz komiksu poraża swoją banalnością; na cóż czytać streszczenie, jeżeli można sięgnąć do tekstów źródłowych oraz poważnych opracowań?

Zastanawiam się też, po co twórcy chcieli nam pokazać przypadek Pankiejewa. „Człowiek-wilk” przynależy do historii nauki, nie zaś do żyjącej psychiatrii czy medycyny, zatem trudno wyciągnąć z jego przypadku coś dla siebie. Czy zatem autorom chodziło o pokazanie zjawiska z pogranicza historii i medycyny? Jeżeli tak, to gdzie kontekst? W komiksie nie zawarto chociażby szkicu psychologii psychodynamicznej, czy zatem mamy do czynienia z dziełem dla wtajemniczonych? Ale oni chyba przypadek Pankiejewa znają, więc po co im komiks będący na dodatek kiepską opowieścią? Być może odpowiedź czai się w rysunkach. Psychologiczna kanwa umysłu człowieka-wilka jako przyczynek do symbolicznej impresji na temat złożoności ludzkiego umysłu, naszego zakorzenienia we własnym dzieciństwie, relacji pacjent lekarz bla, bla, bla.

Sztuka, moi drodzy, to jest bardzo trudna rzecz. Kiedyś, jeszcze do XIX wieku, rządziły nią dość czytelne reguły, a kto ich nie spełniał, ten trafiał na śmietnik. Z czasem odrzuceni zaczęli tworzyć własne salony, aż w końcu przerobili ZNAWCÓW SZTUKI(TM) na własną modłę. Odtąd żaden marszand/burżuj/profesor ASP nie chciał popełnić błędów swoich poprzedników, którzy w swoim czasie odrzucali Maneta, Degasa, Picassa, celebrując wszystko, co miało w sobie znamiona ekstrawagancji i/lub oryginalności. A jak historia pokazuje, samo okrzyczenie wystarczy, by ktoś stał się geniuszem, chociaż nikt, włącznie z samym artystą, nie ma pojęcia o co chodziło w jego dziele i czemu właściwie jest takie ważne.

Jak więc jest z tymi rysunkami? W innej recenzji spotkałem się z twierdzeniem, że „balansują na granicy realizmu i szkicu”. Moim zdaniem trafniejsze byłoby porównanie ich do stylu osoby stawiającej pierwsze kroki w świecie rysowania. I znowu pytam – po co, na co? Deformacja treści jak i środków artystycznych to zabieg służący nadaniu większej ekspresji materii dzieła. Mistrzem tutaj był Edvard Munch, którego styl jest dziwnie podobny do rysunków w „Człowieku-wilku”. Jednakże, wystarczy spojrzeć na jakiekolwiek dzieło tego malarza, żeby dostrzec w nim całą gamę subtelności, których nie potrafię dostrzec u Harasymowicz. Te rysunki są toporne i w dodatku wtórne w stosunku do ekspresjonistów. Może chodziło o świadomy zabieg, w końcu historia rozgrywa się mniej więcej w okresie rozkwitu tego nurtu artystycznego, niemniej pozostaję nieprzekonany.

Wiecie, nie chodzi tutaj o ładność ni o plecy konia, ale deformacja to trudny zabieg. Ona jest tutaj jak najbardziej na miejscu, lecz w tym wykonaniu to mieszanka plastycznej drętwoty, prostej symboliki i tanich nawiązań artystycznych. Te rysunki aspirują do artyzmu, może nawet się o niego ocierają, ale to wszystko.

Podsumowując, scenariusz „Człowieka-wilka” nie jest dobrą opowieścią, brak mu też wartości naukowej profesjonalnych opracowań tego tematu. Strona wizualna również tylko sugeruje coś lepszego niż jest w rzeczywistości. Gdyby ten komiks powstał trzydzieści, dwadzieścia, no dajmy nawet dziesięć lat temu, byłbym dla niego znacznie bardziej łaskawy, lecz teraz to tylko artystowska oprawa dla słabej historii opartej na mocno przebrzmiałych wydarzeniach. Ten komiks jest mocno anachroniczny... jak prace Freuda. Niemniej, jestem pewien, że „Człowiek-wilk” zdobędzie chociaż kilka nagród, wszak wszystkich znawców paraliżuje strach, że mogliby pominąć drugiego Picassa. A ja się nie boję i już.

 

Tytuł: "Człowiek-wilk"

  • Scenariusz: Richard Appignanesi
  • Rysunek: Sława Harasymowicz
  • Wydawca: Wydawnictwo Komiksowe
  • Tłumaczenie: Wojciech Szot, Sebastian Buła
  • Liczba stron: 170
  • Format: 170x240 mm
  • Oprawa: miękka
  • ISBN-13: 9788364638121
  • Wydanie: I
  • Data wydania: 26.04.2016 r.
  • Cena: 59 zł

Dziękujemy Wydawnictwu Komiksowemu za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

Galeria


comments powered by Disqus