„Warcraft: Początek” - recenzja

Autor: Damian Drabik Redaktor: Motyl

Dodane: 13-06-2016 21:19 ()


Kinowe ekranizacje gier komputerowych stanowią dla twórców i producentów nie lada wyzwanie. Zadowolić wiernych fanów oryginału, a przy okazji stworzyć dzieło atrakcyjne także dla ludzi, którzy z grami wideo mają niewiele bądź nic wspólnego, jest rzeczą trudną do tego stopnia, że – jak pokazują liczne przykłady – udało się to tylko nielicznym. Przekonać do siebie miłośników pierwowzoru to jedno, sprzedać produkt jak największej ilości odbiorców, to drugie. O zachowaniu w tym wszystkim artystycznych ambicji praktycznie nie może być mowy.

W świecie kina gry komputerowe to jednak ciągle nisza. Najnowszą tego typu ekranizację, „Warcraft” w reżyserii Duncana Jonesa, redaktorka Filmwebu omawia w swojej recenzji myląc fakty dotyczące pierwowzoru, co użytkownicy portalu boleśnie wytykają w komentarzach. Trudno jednak dziwić się autorce, skoro to, co dla graczy stanowi niekiedy świętość (godziny spędzone przed ekranem, „przeżywanie” historii), dla ludzi związanych z branżą filmową jest tylko kolejnym „obrazem” do omówienia. Również trudno spodziewać się, by recenzenci, przygotowując się do obejrzenia filmu i napisania tekstu, gotowi byli poświęcić choćby jeden dzień na przetestowanie oryginału, zatopienie się w ten świat, poznanie jego historii, zrozumienie fenomenu. A kino niestety gier nie rozumie w ogóle.

Ratunkiem mogliby być reżyserzy-gracze. Ludzie, którzy sami spędzali dnie przed komputerem, ogrywając dany tytuł. Niestety to nie wystarczy. Duncan Jones przekonywał w wywiadach, że jest wielkim miłośnikiem produkcji Blizzardu i zrealizował swój film z największym szacunkiem. Zresztą reżyser ma na swoim koncie takie tytuły jak „Moon” czy „Kod nieśmiertelności”, które świadczą o jego talencie, dlatego mogłoby się zdawać, że to właściwy człowiek na właściwym miejscu. A jednak jego „Warcraft” okazał się być filmem boleśnie słabym, sztucznym i wtórnym.

Niestety, Hollywood rządzi się swoimi prawami, a za ostateczny kształt filmu nie odpowiada jedynie reżyser, lecz rzesza ludzi, włączając w to producentów. Jak wspomniałem, produkcja musi na siebie zarobić, dlatego należy przygotować ją pod jak największą liczbę odbiorców, nie licząc się ze scenariuszem, jak i z całym filmem. A o scenariuszu w przypadku „Warcraft” trudno w ogóle mówić.

Chociaż pojawiają się tutaj postaci czy elementy świata przedstawionego znane z oryginału z 1994 roku, to jednak całość została spłycona do tego stopnia, że zmieniając kilka nazw, czy choćby charakterystyczne kolory strojów bądź wygląd postaci, moglibyśmy się uprzeć, że mamy już do czynienia z ekranizacją jakiejkolwiek innej gry tego typu. Bo wszystko, co łączy film Jonesa z pierwowzorem, to właśnie główny rys fabularny mieszczący się w jednym zdaniu, kilka postaci, stroje i charakteryzacja.

Film przedstawia fikcyjny świat Azeroth, rządzony przez mądrego króla Wrynna i pilnowany przez Strażnika-Czarodzieja Medivha. Akcja rozpoczyna się, gdy horda orków kierowanych przez bezwzględnego i opanowanego złą magią Gul’dana, przepuszcza atak na Azeroth. Ich świat został już bowiem zniszczony. Rycerz króla Wrynna, Anduin Lothar, wraz z młodym magiem Khadgarem i mieszańcem Garoną, zamierza stawić czoła orkom. Okazuje się jednak, że także po stronie przeciwników są jednostki sprzeciwiające się władzy Gul’dana.

W grach mieliśmy do czynienia przede wszystkim z fascynującym światem, wypełnionym przedstawicielami różnych ras, a także ogromem fantastycznych stworzeń. Nawet jeśli fabuła gier była pretekstowa, to i tak chciało się ten świat odwiedzać, ponieważ w pewnym sensie żył własnym życiem. Świat filmu ogranicza się tymczasem do kilku sekwencji: las, wieża Strażnika Medivha, królestwo Wrynna, pole bitwy przetrawione przez magię Gul’dana. Trudno zatem uwierzyć w jego życie, trudno uwierzyć, że zamieszkujący go bohaterowie nie znikają wraz z przeniesieniem się akcji w inne miejsce. Ludzcy bohaterowie w jednym ujęciu podejmują decyzję o stawieniu czoła orkom, a w następnym ścierają się już z nimi w lesie. Jak zatem widz ma uwierzyć w istnienie wielkiego świata widzianego na mapie, zamieszkiwanego przez inne rasy czy stworzenia? Graczom nie wystarczy to, że zobaczą bitwę między ludźmi a orkami, że bohaterowie noszą znane imiona, a ich stroje czy charakteryzacja odzwierciedlają pierwowzory, skoro to wszystko pozbawione jest życia.

Trudno nawet ocenić, czy gwiazdy tej produkcji miały okazję kiedykolwiek zagrać w jakąkolwiek grę z uniwersum. Nie wczuwają się jednak w swoje postaci, być może także ich nie rozumieją. A jednak to na nich spoczywała spora odpowiedzialność, bowiem scenariusz jest na tyle prosty, że tylko oni sami mogli nadać granym bohaterom więcej głębi. Znany z „Wikingów” Travis Fimmel łączy w swojej postaci tragizm i cynizm, co wychodzi mu całkiem zgrabnie, ale jego zachowanie często pozbawione jest logiki. Dominic Cooper jako król Wrynn? Równie dobrze tę postać mogłaby zagrać kukła. Nieco lepiej wypadają przedstawiciele orków: Daniel Wu jako Gul’dan i Toby Kebbell jako sprzeciwiający się mu Durotan, nawet pomimo tego, że ich twarze nikną pod natłokiem charakteryzacji i CGI. Ich bohaterowie są jednak także lepiej napisani, mają ciekawsze motywacje, a konflikt między nimi buduje dramaturgię.

Na plus należy twórcom zaliczyć dwie sprawy. Po pierwsze humor – nie najwyższych lotów, ale jednak dający się niekiedy zauważyć. Po drugie odrobina mroku, która tę bajkową przecież konwencję obdziera chociaż częściowo z infantylności. I tylko żal, że reżyserowi nie pozwolono na więcej. Bo być może w tym idealnym wyważeniu między mrocznym fantasy, kumpelską przygodą, a sporą ilością humoru można by poszukiwać klucza do sukcesu tej produkcji. Wszystko to jednak nieśmiałe próby Jonesa, które – mogę się tego jedynie domyślać – zostały zduszone w zarodku przez Legendary Pictures i Blizzard. Zapewne przekonamy się po wydaniu wersji reżyserskiej.

„Warcraft: Początek” stanowi kolejny dowód na to, że kino będzie miało z grami nie po drodze tak długo, jak producenci nie zrozumieją, że tego typu filmy robią przede wszystkim dla graczy. Dopóki chcą zrobić kino dla wszystkich, efekty będą takie, jak dotychczas. Pieniądze jednak się zgadzają, więc koło się zamyka.

 

Tytuł: „Wacraft: Początek"

Reżyseria: Duncan Jones

Scenariusz: Charles Leavitt, Duncan Jones

Obsada:

  • Travis Fimmel    
  • Paula Patton    
  • Ben Foster
  • Dominic Cooper
  • Toby Kebbell
  • Ben Schnetzer
  • Robert Kazinsky
  • Clancy Brown
  • Daniel Wu

Muzyka: Ramin Djawadi

Zdjęcia: Simon Duggan

Montaż: Paul Hirsch

Scenografia: Gavin Bocquet

Kostiumy: Mayes C. Rubeo

Czas trwania 122 minuty

Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.


comments powered by Disqus