Edgar Rice Burroughs „Tarzan wśród małp” - recenzja
Dodane: 05-06-2016 22:40 ()
Są takie utwory literackie, których fabularna siła oddziaływania wykracza poza czasy ich zaistnienia. Zalicza się do nich cykl o wychowanym przez człekokształtne małpy dziedzicu jednego z brytyjskich rodów arystokratycznych. Historia Tarzana okazała się na tyle nośna, że niebawem po swoim zaistnieniu doczekała się nie tylko licznych przekładów, ale też emanowała na inne media formującej się ok. 1912 r. popkultury.
Liczba tego typu przedsięwzięć jest wręcz trudna do ogarnięcia. W pewnym momencie władca małp był niemal wszędzie: w radiu, prasie codziennej, kinie i deskach rewiowych teatrów. Komiksy z jego udziałem (dodajmy, że w wykonaniu takich wirtuozów ołówka jak Hal Foster i Burne Hogarth) walnie przyczyniły się zarówno do rozwoju tego gatunku jak i ogólnie konwencji przygodowej. Zdawać by się mogło, że cały cywilizowany świat dosłownie oszalał na punkcie Tarzana. Toteż z łatwością osiągnął on status jednej z najlepiej rozpoznawalnych osobowości kultury popularnej XX w. Obecnie owa popularność zdecydowanie przyblakła, a marka powstała za sprawą przebogatej wyobraźni Edgara Rice’a Burroughsa nie wzbudza już porównywalnych emocji jak miało to miejsce jeszcze w toku lat 80. minionego wieku. Oferta sfery rozrywkowej tworzonej według znacznie bliższych nam chronologicznie trendów jest na tyle obfita, że miejsca dla klasyki tego sortu co perypetie Tarzana zrobiło się jakby mniej.
A jednak dysponenci praw do tej postaci co jakiś czas starają się o niej przypominać. Przejawem tego jest m.in. zapowiedziana przez wydawnictwo Dark Horse Comics mini-seria „Tarzan on the Planet of the Apes” (premiera pierwszego epizodu u schyłku września bieżącego roku) oraz kolejna filmowa reinterpretacja poświęconej mu sagi. Czy zrealizowana przy udziale gwiazdorskiej obsady (wśród odtwórców ról w tym filmie znaleźli się m.in. Margot Robbie, Samuel L. Jackson i John Hurt) „Tarzan: Legenda” zdoła zaskarbić sobie przychylność odpowiednio licznej publiki przekonamy się niebawem (polską premierę zapowiedziano na 1 lipca). Jednak już teraz jest okazja, aby zapoznać się (bądź też go sobie odświeżyć) z literackim pierwowzorem, od którego owa legenda rozpoczęła swój byt. Bowiem kolejne wydanie „Tarzana wśród małp”, tym razem w nowym tłumaczeniu, trafiło niedawno do dystrybucji.
Opowieść o niezwykłym przypadku dziecka dorastającego w stadzie małp jest zapewne powszechnie znana. Tytułem ogólnego wprowadzenia w fabułę tej klasycznej powieści wypada wspomnieć, że rozpoczyna ją rejs, w trakcie którego dochodzi do buntu znękanej przez sadystycznego kapitana załogi. Tymczasem na pokładzie statku opanowanego przez zdeterminowanych straceńców znajduje się młode małżeństwo brytyjskich arystokratów: John i Alice Claytonowie, dziedziczni posesjonaci dóbr Greystoke. Sprawa jest tym bardziej poważna, że wspomniana kobieta wyczekuje narodzin swego pierwszego dziecka. Wysadzeni na brzegu afrykańskiej głuszy, nieszczęśni podróżni zmuszeni są odnaleźć się w skrajnie trudnych warunkach. Jako przedstawiciele nacji, która z dużą brawurą i pewnością siebie podjęła się eksploracji odległych lądów, młode małżeństwo nie traci nadziei na zapewnienie sobie i swemu dziecku względnie normalnej egzystencji. I chociaż początkowo wiele wskazuje, że ich zamierzenie zostanie zwieńczone powodzeniem (John wznosi skromną chatkę, a zachowana przezeń broń palna zapewnia mu przewagę nad leśnymi drapieżcami), to jednak trudy życia w tropikalnym klimacie nie pozostają bez wpływu na zdrowie osłabionej porodem Alice. Umiera ona pozostawiając nie tylko swego męża, ale też niedawno narodzonego syna. Niebawem również John żegna się z tym światem padając pod ciosami człekokształtnych małp. Za sprawą instynktu macierzyńskiego samicy imieniem Kala, noworodek przeżył i zyskał możliwość dorastania w małpiej wspólnocie. Taki był początek legendy Tarzana, który z czasem stał się nie tylko władcą dżungli, ale też postrachem mniej lub bardziej osobliwych szubrawców.
Trudno nie dostrzec, że z dzisiejszej perspektywy najsłynniejsza powieść Burroughsa może razić odrobiną infantylizmu i niedopuszczalnych obecnie rozwiązań fabularnych. Już tylko sam pomysł samodzielnego edukowania się Tarzana (w tym nauki czytania i pisania w języku angielskim) wydaje się wręcz kuriozalny. Nie da się również nie dostrzec, że książka nosi piętno ideologicznych koncepcji czasów jej powstania. Wszak w chwili, gdy „Tarzan wśród małp” cieszył czytelników gazet, w których był publikowany (czyli we wzmiankowanym 1912 r.) wiek imperiów kolonialnych trwał na dobre. Mało komu przyszło na myśl, że lada moment beztroski fin de siècle dobiegnie kresu przy wtórze sierpniowych salw, a Europa pogrąży się w koszmarze samobójczej Wielkiej Wojny. Toteż brzemię białego człowieka, rozumiane jako obowiązek niesienia osiągnięć mieszkańców Europy mniej rozwiniętym społecznościom świata, wydawał się naturalną konsekwencją przewagi tego kontynentu (włączając w ten proces jej pochodną, za którą uważano Stany Zjednoczone i Kanadę) nad resztą planety. Echa zarówno wzmiankowanych treści jak i powszechne wówczas przekonanie o wyższości rasy białej (w tym zwłaszcza jej odmiany anglosaskiej) nad pozostałymi odnajdujemy również na kartach przygód Tarzana. Nie uchybia to w niczym ich jakości fabularnej, ale na pewno owe treści mogą okazać się dla współczesnego czytelnika nielichym zaskoczeniem.
Formuła narracji przyjęta dla tej powieści nie odbiega od standardów obecnych w pozostałych przejawach twórczości Burroughsa. Stąd dominacja wszechwiedzącego opowiadacza, co w przypadku powieści z udziałem bohatera, który przez większą jej część posługują się wyłącznie „mową” małp wydaje się zabiegiem w pełni uzasadnionym. Stopień nasycenia dialogami stopniowo wzrasta mniej więcej w połowie utworu oraz w jego partiach, w których poznajemy Amerykankę Jane Porter. Jej udział w tej opowieści przyczynił się do zaistnienia całkiem subtelnie snutego wątku romantycznego, niewątpliwie urozmaicającego permanentne zmagania tytułowego bohatera o miejsce w hierarchii stada, dziką zwierzyną i murzyńskimi wojownikami. Przy czym autor zdawał się za nic mieć swego czasu usilnie promowane koncepcje Johna Locke’a, sprowadzające się do decydującej roli osobistego doświadczenia w kształtowaniu danej jednostki. Wyraźnie bowiem skłaniał się on ku determinantowi dziedziczności dając do zrozumienia, że szlachetność tudzież bystrość mogą być cechami wrodzonymi.
Pomimo wiodącej roli w prezentacji fabuły przez wspominanego wszechwiedzącego narratora, akcja gna w tempie, którego zapewne nie powstydziliby się współcześni twórcy wysokobudżetowych produkcji przygodowych i tym bardziej trudno się dziwić co najmniej czterem pokoleniom czytelników, że nie zdołali oni oprzeć się urokowi prozy Burrougsha. Można również pokusić się o przypuszczenie, że istotną rolę w sprawnym oddaniu natury pierwowzoru odegrał autor nowego polskiego tłumaczenia w osobie Jerzego Łozińskiego. W przeszłości wielokrotnie był on rugany za wprowadzane przezeń innowacje w dobrze znanym nazewnictwie takich kamieni milowych fantastyki jak „Władca Pierścieni” i „Kroniki Diuny”. Nie wnikając w zasadność tych zarzutów jednego temu tłumaczowi odmówić nie sposób: wartkości przekładu. Tę powieść po prostu się chłonie i próżno doszukiwać się w niej nic niewnoszących dłużyzn. A trzeba przyznać, że przejawy twórczości pomysłodawcy Tarzana wcale nie muszą należeć do łatwych w translacji na język polski. Dość wspomnieć „Władców umysłu z Marsa”, szósty tom cyklu „Barsoom” prezentowany jesienią 2013 r. w ósmym numerze magazynu „Coś na Progu”. Jakość wykonania tego przedsięwzięcia sprawiała bowiem wrażenie co najmniej dyskusyjnej. W przypadku pracy Łozińskiego o takich wątpliwościach nie może być mowy, a ogólna melodia języka sprawia wrażenie łatwo przyswajalnej.
Skoro już padło odniesienie do „Barsoom” (zwanego też niekiedy po prostu cyklem marsjańskim), to warto nadmienić, że jego spolszczenia podjęło się w ostatnim czasie niezmordowane wydawnictwo Solaris. Jak dotąd opublikowano trzy tomy („Księżniczka Marsa”, „Bogowie Marsa” oraz „Wódź Marsa”), a w zapowiedziach figurują już kolejne cztery z ogółem jedenastu odsłon tej serii. Mało tego! Plany wspomnianego wydawcy obejmują także cykl „Pellucidar” (siedem tomów) rozgrywających się we wnętrzu Ziemi! Wygląda zatem na to, że są widoki na renesans zainteresowania wśród rodzimych czytelników twórczością Edgara Rice’a Burroughsa, dotąd przybliżonej jedynie cząstkowo. Pytanie tylko czy w ramach tej zapewne nieskoordynowanej akcji doczekamy się pierwszej pełnej edycji przygód Tarzana w języku polskim… Wyzwanie to niewątpliwie można byłoby uznać za śmiałe przedsięwzięcie, bo władca dżungli udzielał się na kartach – bagatela! - dwudziestu sześciu powieści. Czy do tego dojdzie na pewno będzie zależne od recepcji wzmiankowanego filmu, a także niniejszej publikacji. A póki co pozostaje nam cieszyć się pierwszym tomem sagi, której wpływ na rozwój współczesnej kultury popularniej nie podlega dyskusji.
Tytuł: „Tarzan wśród małp”
- Tytuł oryginału: „Tarzan of the Apes”
- Autor: Edgar Rice Burroughs
- Tłumaczenie z języka angielskiego: Jerzy Łoziński
- Wydawca wersji oryginalnej: Grosset&Dunlap
- Wydawca wersji polskiej: Zysk i S-ka
- Data premiery wersji oryginalnej (w edycji książkowej): 1914 r.
- Data premiery wersji polskiej: 25 kwietnia 2016 r.
- Oprawa: twarda z obwolutą
- Format: 13,5 x 20,5 cm
- Papier: offset
- Druk: czarno-biały
- Liczba stron: 396
- Cena: 39,90 zł
Dziękujemy Wydawnictwu Zysk i S-ka za przesłanie egzemplarza do recenzji.
comments powered by Disqus