„Ratchet i Clank” - recenzja
Dodane: 09-05-2016 12:59 ()
„Ratchet i Clank” to produkcja naładowana po brzegi wartka akcją, adrenaliną i doskonałym humorem. Pełna wyrazistych postaci, przepięknych scenerii i płynnej oraz doskonałej pod względem choreografii akcji. A nie, moment, mam na myśli grę. A w zasadzie całą serię stworzoną przez kultowe studio Insomniac Games. Jak jednak ma się do tego film, zrealizowany notabene przez to samo studio co gry, stanowiący pierwszą z produkcji spod szyldu PlayStation Originals?
Krótko mówiąc nijak. Fabuła stanowi kalkę historii opowiedzianej w pierwszej z długiej listy gier o przygodach dynamicznego duetu, tyle że brutalnie okrojoną, aby dało się ją wcisnąć w dziewięćdziesięciominutowy seans. Ot, historia bardzo prosta i sztampowa - dzielny lombax Ratchet, pracujący jako mechanik w największym wygwizdowie wszechświata, marzy by zostać członkiem elitarnych Galaktycznych Strażników. Początkowo odtrącony ostatecznie ratuje swoich idoli z pomocą sympatycznego robota Clanka. Taka tam typowa bajeczka z cyklu od zera do bohatera, jaką widzieliśmy dziesiątki razy. Zaskakujących zwrotów akcji bądź intrygujących wątków brak. Jest za to dużo kicania od sceny do sceny, co wprowadza pewien chaos i nieco utrudnia odbiór. Na plus mogę jednak policzyć to, że najistotniejsze dla historii postaci zarysowano bardzo wyraziście, hojnie obdarzając je charakterystycznymi cechami i wyróżniającymi się osobowościami. Boli jednak trochę to, że Clank, w grach postać obdarzona stoickim charakterem oraz wysoką inteligencją i ciętym poczuciem humoru, w filmie brzmi i zachowuje się jak tępa puszka sardynek, której znudzony mechanik dokooptował kończyny i obdarzył garścią procesorów odpowiadających za w tym wypadku nad wyraz sztuczną inteligencję. Nie pomaga również fakt, że lektor podkładający głos pod Clanka sprawia wrażenie wyjątkowo znudzonego rolą i kompletnie nie idzie mu udawanie „robociej” mowy. A może wychodzi mu to aż nad wyraz dobrze, bo zdarzało mi się słyszeć wiertarkę o większej ekspresji. Ogólnie bardzo istotna, tytułowa rola położona przez ludzi od dialogów i lektora.
Nie mogę też przeboleć tego co w produkcji ma uchodzić za element komediowy oraz humor. Film jest napchany czymś, co przyjmijmy, że w przypływie łaskawości dobrej woli uznać możemy za żart. Praktycznie każda ze scen stara się nas uraczyć jakimś gagiem, ale niestety większość z akcentów humorystycznych potyka się o własne nogi i jest żenująca. Nawałnica kiepskich dowcipów, oklepanych gagów sytuacyjnych i w zamierzeniu przezabawnych, a w rzeczywistości żenujących tekstów i tekścików sprawia, że widza wyjątkowo szybko dopada zmęczenie. Kilka zabawnych żartów nie zmienia faktu, że większość humoru w filmie sprawia wrażenie zmęczonego życiem, nieogolonego faceta, który przebrał się za klauna, a teraz szarpiąc nas za kołnierz krzyczy nam w twarz: "No popatrz jaki jestem śmieszny! Śmiej się razem ze mną!!!".
Filmu nie ratuje również nad wyraz przeciętna oprawa audiowizualna. Zarówno same modele postaci, tła scenerie i rekwizyty sprawiają wrażenie wyciągniętych z ubiegłej epoki. Jeśli lepszych efektów wizualnych, dodatkowo generowanych w czasie rzeczywistym, uświadczymy, grając na leciwym już pleju trójce, w grę która stanowiła bazę pod film, wyprodukowany przez to samo studio co gra, to naprawdę coś mi tu nie gra. Modele postaci są ubogie w detale, słabo oteksturowane i ocieniowane, sceneria sprawia wrażenie płaskiej planszy doklejonej na siłę, a efekty cząsteczkowe budzą uśmiech politowania. Animacja postaci jest koślawa i sztywna, jak gdyby bohaterowie cierpieli na złośliwą odmianę artretyzmu lub lumbago, a choreografia scen akcji nie budzi emocji. O muzyce mogę powiedzieć, że chyba w filmie jest, bo w ucho jakoś mi nie wpadła i choćby mnie rozciągnęli na torturach, to nie zanuciłbym nawet dwóch nutek z soundtracku.
Naprawdę chciałem by „Ratchet i Clank” okazał się świetną, choć może niezbyt wciągającą intelektualnie rozrywką. Marzył mi się pełen dynamiki i humoru rasowy przygodowy akcyjniak, przebrany dla niepoznaki w kolorowe szatki filmu animowanego. Krótko mówiąc, napaliłem się jak szczerbaty na suchary. Niestety srodze się zawiodłem, bo zaserwowano mi miałką papkę, która ma problemy z odnalezieniem własnej tożsamości i wciąż nie może zdecydować się czy jest zgryźliwą komedią pełną niewybrednych żartów, czy kinem familijnym. Niestety filmowa wersja przygód Ratcheta i Clanka w porównaniu do gry, w której nasz sympatyczny wiewiór/kocur/lichowieco kosi zastępy wrogów za pomocą działka plującego rakietami, plazmą i ogniem w rytmy uwertury Rok 1812 Piotra Czajkowskiego wypada tak blado, że jest niemalże przezroczysta. Niestety, biorąc pod uwagę poziom recenzowanego filmu i fakt, że na sali oprócz mnie znalazła się jedynie jakaś para (z czego jak podejrzewam dziewczyna została do kina przyprowadzona na siłę), to nie wróżę marce Play Station Originals świetlanej przyszłości.
Tytuł: „Ratchet i Clank”
Reżyseria: Kevin Munroe
Scenariusz: T.J. Fixman, Kevin Munroe, Gerry Swallow
Obsada: (głosy)
- James Arnold Taylor
- David Kaye
- Jim Ward
- Paul Giamatti
- John Goodman
- Bella Thorne
- Rosario Dawson
- Sylvester Stallone
Muzyka: Evan Wise
Zdjęcia: Anthony Di Ninno
Montaż: Braden Oberson
Scenografia: James Wood Wilson
Czas trwania: 94 minuty
Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.
comments powered by Disqus