„Leo Roa” - recenzja
Dodane: 12-04-2016 16:46 ()
Wydawnictwo Scream Comics nie zaprzestaje zarzucać polskich czytelników komiksami z zasobów wydawnictwa Les Humanoïdes Associés. Wśród nich nie mogło zabraknąć utworów Alejandro Jodorowsky’ego („Sang Royal – Królewska Krew”) jak również pozycji z dorobku nie mniej cenionego Juana Gimeneza. Tym sposobem do dystrybucji trafił album przybliżający przypadki kosmicznego reportażysty w osobie tytułowego Leo Roa.
Argentyński autor to marka sama w sobie, wyrobiona m.in. za sprawą takich prac jak „Czwarta siła” oraz wydana u nas w okrojonej wersji „Kwestia czasu” (magazyn „Komiks” nr 15-16). Najwięcej popularności przysporzyła mu jednak współpraca z przywołanym chwilę temu Alejandro Jodorowsky’m, reżyserem i scenarzystą kreującym się na mistyka ery konsumpcjonizmu. Łatwo dostrzegalne zamiłowanie Gimeneza do space opery, rozrysowywania ponętnych kobiet i skomplikowanych machin, czyniło zeń idealnego współtwórcę rzeczywistości kreowanej, powstałej za sprawą wyobraźni tego scenarzysty. Toteż zrealizowana w efekcie ich kooperacji seria „Kasta Metabaronów” doczekała się przekładu na kilka języków (w tym także na polski), statusu komercyjnego hitu, a nawet opinii najbardziej udanego cyklu w ramach uniwersum Incala (nie wyłączając serii macierzystej). Bardzo prawdopodobne, że zasłużenie, bo przy realizacji zlecenia na osiem tomów sagi o potomkach rodu Kastaków Gimenez wykazał się jako plastyk władny do spektakularnego ujmowania w kadr nawet najbardziej szalonych, quasi-religijnych wizji Jodorowsky’ego.
W autorskim dyptyku Gimeneza próżno doszukiwać się choćby symbolicznych odniesień do sfery metafizycznej, bowiem „Leo Roa” to nieskrępowana czasem, przestrzenią, technologią i obyczajowością podróż poprzez rubieże Uniwersalnej Federacji Planetarnej. I to bynajmniej w zamiarze jej ocalenia przed dajmy na to galaktyczną katastrofą tudzież inwazją kosmicznego odpowiednika Attyli, lecz dla mocno pożądanej przez tytułowego bohatera sławy i chwały. Leo Roa roi sobie bowiem karierę wziętego reportażysty specjalizującego się w najbardziej emocjonujących tematach. Pech w tym, że na przysłowiowy chlebek i masełko zmuszony jest on zarabiać jako pracownik Działu Ochrony Archiwów wpływowego dziennika „Starr” (w myśl reklamowego sloganu: „(…) numer 1 w dziedzinie wiadomości planetarnych”). Do tego na stanowisku niezapewniającym nawet grama adrenaliny.
Pewnego dnia jego działowy kolega zostaje zamordowany, a redakcyjne komputery, przechowujące dane z całej galaktyki, zinfiltrowane. To dopiero początek problemów, które okazać się mogą spełnieniem snów Leo. Łatwo jednak snuć fantazje o wieńczonych powodzeniem zmaganiach z kosmicznymi rabusiami; gorzej, gdy tego typu wyzwaniu trzeba stawić czoła w świecie rzeczywistym. Tymczasem z takim właśnie wyzwaniem zmuszony jest zmierzyć się nieco fajtłapowaty (choć zarazem wielbiony przez kobiety) bohater tej opowieści. Piraci, bezpieka Uniwersalnej Federacji Planetarnej oraz redaktor naczelny zatrudniającego go dziennika to tylko ważniejsze z problemów nękających do niedawna znudzonego życiem Leo.
Fabuła, co prawda, nie grzeszy nadmiarem złożoności, ale nie sposób jednak zarzucić jej nadmierną infantylizację. Można wręcz zaryzykować twierdzenie, że „Leo Roa” to jeszcze jedna przypowieść o czasach, w których ów utwór powstawał (tj. w okresie ożywienia gospodarczego i odprężenia w relacjach międzynarodowych). I chociaż radość konsumpcji okresowo zakłócają wieści o pleniącym się na handlowych szlakach piractwie, to jednak ogólna wizja sprawia wrażenie całkiem nieźle prosperującej, niemal spełnionej utopii. Nieco krotochwilny nastrój pierwszego tomu („Prawdziwa historia Leo Roa”) ulega zmianie w jego kontynuacji („Powrót do przyszłości”), a wątek wiodący sprawia wrażenie zdecydowanie bardziej stresogennego dla jego bohaterów. Trudno jednak nie dostrzec, że Gimenez znacznie bardziej sprawdza się jako ilustrator cudzych scenariuszy niż własnych konceptów. Dało się to zauważyć już w „Czwartej sile” i tak też sprawy mają się w przypadku niniejszej opowieści. Oś fabularna jest wprawdzie łatwo uchwytna, ale nie wszystkie jej sekwencje zdają się być umiejscowione we właściwym porządku. Z kolei charakterologiczny rozwój postaci sprawia wrażenie co najwyżej powierzchownego.
Braki w warstwie fabularnej w pełni kompensuje plastyczna strona tego przedsięwzięcia. Jak to bowiem zwykle w przypadku prac Gimeneza bywa, ich głównym walorem są ilustracje tego autora. Pomimo upływu przeszło ćwierćwiecza od premiery „Leo Roa” olśniewające malarskim rozmachem kompozycje oraz skrupulatnym ujmowaniem zaawansowanych technologii nic nie straciły na swej jakości. Świat przedstawiony bliżej nieokreślonej przyszłości ujęto z przytupem i brawurą niezgorszą niż miało to miejsce w przypadku epopei o Metabaronach. Skłonność autora do intensywnej kolorystyki współgra z jego malarskim zacięciem. Pod względem wizualnym znakomicie prezentują się uczestniczki tej opowieści (w tym zwłaszcza piratka Crapula). Szanowny autor nie szczędził zresztą pikantnych scen, których nie zabrakło w obu zebranych w niniejszym albumie tomach.
Scream Comics zdążyło już przyzwyczaić odbiorców swojej oferty do jej wysokiej jakości edytorskiej. Nie zawiodą się oni również i tym razem. Format albumu ponownie jest nieco większy niż standard przyjęty dla produkcji frankofońskich. W przypadku rewelacyjnych plastycznie prac Gimeneza tego typu rozwiązanie wydaje się w pełni uzasadnione.
Tytuł: „Leo Roa”
- Tytuł oryginału: „Léo Roa: La véritable histoire de Léo Roa / L'Odyssée à”
- Scenariusz i rysunki: Juan Gimenez
- Tłumaczenie z języka francuskiego: Paweł Biskupski
- Wydawca wersji oryginalnej: Les Humanoïdes Associés
- Wydawca wersji polskiej: Scream Comics
- Data premiery wersji oryginalnej (w tej edycji): marzec 2014
- Data premiery wersji polskiej: 12.2015 r.
- Oprawa: twarda
- Format: 24 x 32 cm
- Papier: kredowy
- Druk: kolor
- Liczba stron: 112
- Cena: 89 zł
Zawartość niniejszego wydania zbiorczego opublikowano pierwotnie w albumach „La véritable histoire de Léo Roa” (styczeń 1988) i „L'Odyssée à” (styczeń 1991).
Dziękujemy wydawnictwu Scream Comics za udostępnienie komiksu do recenzji.
comments powered by Disqus