"Miecz wikingów" - recenzja
Dodane: 16-02-2016 21:54 ()
Wyobraźmy sobie opowieść o wikingach, której jednym z głównych bohaterów jest przyszły król Norwegii Harald III Srogi. Szybki rzut oka chociażby na wpis w Wikipedii i już widzimy, z jak fantastycznym materiałem fabularnym mamy do czynienia. Legendarna bitwa pod Stiklestad, ucieczka na dwór Jarosława Mądrego, służba w gwardii wareskiej czy wreszcie inwazja na Anglię. Wiele krajów, mnogość kultur i ogromne możliwości prowadzenia narracji. Prawda, że to niezwykle ekscytująca wizja?
Osobiście właśnie taką wizję miałem w głowie, gdy sięgałem po drugi tom „Sagi o wikingach” autorstwa Kevina Crossleya-Hollanda. Wprawdzie wydanie tomu pierwszego zatytułowanego „Bransoletka z kości” jakoś umknęło mojej czytelniczej uwadze, ale uznałem, że po przeczytaniu i zrecenzowaniu tomu drugiego nadrobię zaległości. W każdym razie taki był plan, bo po lekturze nie jestem już tak pozytywnie nastawiony do sięgnięcia po początek sagi. Być może to kwestia zbyt wygórowanych oczekiwań, ale jeśli coś opisane jest jako „zapierające dech w piersiach przygody skandynawskich wojowników w historyczno-przygodowej powieści mistrza gatunku fantasy”, to – na brody capów Thora! - pewnego poziomu spodziewać się wypada.
Niestety lektura „Miecza wikingów” okazała się być zajęciem nader frustrującym. Na trzystu stronach autor opisał spotkanie głównej bohaterki z ojcem w Konstantynopolu, szczyptę pałacowych intryg, wyprawę wojenną gwardii wareskiej na Sycylię oraz perypetie po powrocie z wyprawy. Wydawałoby się, że ta kanoniczna niemal struktura to całkiem solidny fundament dla powieści historyczno-przygodowej. I byłoby tak, gdyby autor nie spłycił fabuły do granic możliwości. Opowiedziana historia jest bardzo prosta i przeznaczona raczej dla nastoletniego odbiorcy, zaś doświadczonemu czytelnikowi wyda się naiwna i zwyczajnie nudna. Usprawiedliwieniem dla autora nie może być fakt, że głównym bohaterem powieści uczynił nastolatkę. Opowieść widziana jej oczami mogłaby wprawdzie zawierać uproszczenia, ale, jak mawia klasyk, jest różnica pomiędzy prostotą i prostactwem.
Zakończmy w tym miejscu znęcanie się nad szczątkową fabułą i przyjrzyjmy się bohaterom. Wspomniana już nastoletnia Solveig wydaje się być główną postacią powieści, choć świadczy o tym głównie udział we wszystkich opisywanych wydarzeniach. Brakuje tu jednak pogłębionego opisu jej charakteru czy motywów postępowania. Wprawdzie Solveig miewa pytania i wątpliwości co do słuszności postępowania wikingów, ale to nieco zbyt mało jak na rys psychologiczny głównego bohatera. Dość powiedzieć, że po dwukrotnym przeczytaniu książki nie jestem w stanie opisać najważniejszej postaci tak, by postronna osoba potrafiła ją sobie jednoznacznie wyobrazić.
Niestety ostatnie zdanie odnosi się także do pozostałych bohaterów. Ich bezpośrednie opisy są bardziej niż skąpe, a i niewiele więcej dowiadujemy się z ich poczynań. Brak cech charakterystycznych sprawia, że patrzymy na nich raczej jak na lalki w teatrze, a nie na ludzi z krwi i kości. Tyczy się to również Haralda, co dziwi nieco chociażby ze względu na znane z zapisów historyków jego atrybuty fizyczne. Ponad dwumetrowy wojownik, a do tego wyborny strateg i utalentowany poeta to dość dobry materiał na postać zapadającą w pamięć, nieprawdaż? Niestety materiał wykorzystany w stopniu niedostatecznym.
Recenzencka skrupulatność wymaga też wzmianki o takich cechach utworu jak sposób narracji, kreacja świata przedstawionego czy dialogi. Niestety i w tym zakresie nie można powiedzieć wiele dobrego o „Mieczu wikingów”. Opisy na pierwszy rzut oka wydają się być poprawne, niestety brak plastyczności bardzo utrudnia wyobrażenie sobie przedstawionych miejsc i postaci. Dialogi rzadko zdradzają tożsamość rozmówców i bez dodatkowych informacji ciężko powiedzieć kto jest autorem danej wypowiedzi, co tylko potwierdza opisane w poprzednim akapicie słowa o bezbarwności postaci. Zaś o narracji można powiedzieć tyle, że jest w trzeciej osobie. Jakakolwiek próba dokładniejszego opisu prowadzenia fabuły zostałaby zapewne uznana za znęcanie się nad autorem, zatem opuśćmy tutaj zasłonę milczenia.
Jak widać po poprzednich kilku akapitach, ciężko doszukać się w „Mieczu wikingów” wystarczająco wielu pozytywów, by sięgnięcie po lekturę miało jakiś sens. Wyjątkiem mogą tutaj być wyraźnie młodsi czytelnicy, gdzieś na granicy podstawówki i gimnazjum, dla których prezentowany poziom mógłby być odpowiedni. Można zatem kupić tę książkę dziecku i traktować jako naturalny etap w czytelniczym i intelektualnym rozwoju. Dorosłym odbiorcom raczej nie polecam, chyba że ktoś ma zapędy masochistyczne i nadmiar wolnego czasu.
Tytuł: "Miecz wikingów"
- Autor: Kevin Crossley-Holland
- Wydawnictwo: Bellona
- Data wydania: 08.2015 r.
- Format: 125 x 195 mm
- Oprawa: miękka
- Liczba stron: 200
- Cena: 29,90 zł
Dziękujemy wydawnictwu Bellona za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
comments powered by Disqus