„Gęsia skórka” - recenzja
Dodane: 07-02-2016 10:27 ()
Jak zmieścić potwory wszelkiej maści w jednym filmie? Wystarczy zdać się na twórczość R.L. Steina, dać porwać zwariowanej przygodzie, dorzucić parę efektów specjalnych, a obok przerysowanej grozy, szczyptę humoru. Gęsia skórka murowana!
Powieści R.L. Steina to prawdziwa kopalnia najróżniejszych straszydeł, maszkar i etatowych potworów, od lat nawiedzających seriale czy sale kinowe. Groza dla nieco młodszego odbiorcy, podsycona niesamowitymi wydarzeniami i oczywiście sporą ilością humoru. Aż dziw bierze, że twórczość Stephena Kinga dziecięcej literatury – jak często mówi się o Steinie, dopiero teraz trafiła na duży ekran. Wprawdzie był serial – cztery sezony, ale od jego pojawienia się minęło już przeszło dwadzieścia lat.
Zaczyna się standardowo. Do Madison w Delaware przybywa Zach wraz ze swoją matką, która objęła posadę wicedyrektor w miejscowej szkole. Zanim jeszcze chłopak zdąży się oswoić z myślą o nowym miejscu, poznaje szesnastoletnią Hannah, sąsiadkę mieszkającą obok niego. Dziewczyna jest wychowywana przez apodyktycznego ojca i praktycznie cały czas trzymana pod kluczem. Nawet, gdy uda jej się wymknąć ze swojego "więzienia", to w przypadku nakrycia, grożą jej dotkliwe konsekwencje ze strony Pana Dreszcza – tak, bowiem nazywają jej ojca. Kiedy Zach próbuje dostać się do Hannah, myśląc że dzieje się jej krzywda, przypadkowo uwalnia jednego z potworów zamkniętych w książkach jej ojca. Później akcja rozgrywa się już lawinowo – stwory urządzają sobie radosną demolkę miasta, a do głosu dochodzi najstraszliwszy z przejawów bujnej wyobraźni pisarza – kukła Slappy.
„Gęsia skórka” nie bazuje na konkretnej powieści Steina, to rozwiązanie było dobre w przypadku serialu. Skupia się na wszystkich potworach, które narodziły się w genialnym umyśle pisarza. Dla każdego z nich, co prawda znajduje się tylko chwila ekranowego czasu, ale mimo to konfrontacje z Yeti, wilkołakiem, ogrodowymi krasnalami czy gigantyczną modliszką wypadają efektownie. Zakładając, że wszystkie stwory są na usługach demonicznej kukły, to właśnie ona jest głównym przeciwnikiem bohaterów. To dzięki Slappy'emu (szkoda, że jest go tak mało) w obrazie czuć narastające napięcie. Do tego sceneria ukrytego wśród drzew, starego lunaparku z powodzeniem buduje atmosferę grozy. Taki potworny miszmasz bez wątpienia oddaje ducha powieści Steina, dostarczając udanej rozrywki dla nieco młodszych widzów.
W filmowego Steina wcielił się Jack Black i wywiązał się ze swojej roli poprawnie, pomimo że nie jest to szczyt jego możliwości. Aktor użyczył też głosu głównemu antagoniście filmu, czyli Slappy’emu, a także niewidzialnemu chłopcu. Kreacje młodych artystów również wypadły przekonująco, ze szczególnym uwzględnieniem najbardziej doświadczonej w tym gronie Odeyi Rush. Oko wprawnego widza wyłapie również cameo R.L. Steina, który również przemyka przed kamerą. Szkoda jedynie, że polski dystrybutor zdecydował się na emisję filmu w rodzimych kinach cztery miesiące po premierze światowej. Dużej frekwencji, nawet pomimo zimowych ferii, nie powinien się spodziewać.
Jak mówi grany przez Jacka Blacka pisarz, każdą opowieść można podzielić na trzy części. Początek, rozwinięcie oraz… twist. Od tego ostatniego zależy czy poczujemy prawdziwą gęsią skórkę obcując z najważniejszymi potworami, jakie zna współczesne kino.
Ocena: 6/10
Tytuł: Gęsia skórka
Reżyseria: Rob Letterman
Scenariusz: Darren Lemke
materiały do scenariusza: R.L. Stine
Obsada:
- Jack Black
- Dylan Minnette
- Odeya Rush
- Ryan Lee
- Amy Ryan
- Jillian Bell
Zdjęcia: Javier Aguirresarobe
Muzyka: Danny Elfman
Montaż: Jim May
Scenografia: Sean Haworth
Kostiumy: Judianna Makovsky
Czas trwania: 103 minuty
Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.
comments powered by Disqus