„Fala” - recenzja
Dodane: 02-01-2016 23:18 ()
Filmy katastroficzne to domena amerykańskiej kinematografii. Pompatyczne, podlane ukochanym sosem patosu, opiewające lokalnych herosów zmagających się jak nie z klęskami żywiołowymi, to głupotą ludzką. Odkąd kino zaczęło oferować coraz bardziej zaawansowane możliwości techniczne, w obrazach o niszczycielskiej sile natury więcej jest sztucznych, wyolbrzymionych efektów komputerowych niż fabuły i żywych emocji. O tym, że kino spod znaku katastrofy mogą nakręcić z powodzeniem nie tylko Amerykanie świadczy jedna z ostatnich nowości – „Fala”.
Norweskie krajobrazy z pietyzmem ujęte okiem kamery przez Roara Uthauga pokazują jak wielkie piękno kryje się w skandynawskiej naturze, która oprócz swojego niezaprzeczalnego uroku stanowi również śmiertelne niebezpieczeństwo. W niewielkiej miejscowości w górzystym terenie Åkneset, geologowie stale nadzorują lokalny fiord, bowiem jego osunięcie spowodowałoby ogromną falę tsunami, która zmiotłaby miasteczko z powierzchni Ziemi. Dla jednego z nich, Kristiana, jest to ostatni dzień w pracy. To podczas niego dochodzi do nietypowych odczytów umieszczonych w szczelinach gór czujników. Mimo że zaniepokojenie rysuje się na twarzach geologów, to wszystko wskazuje na to, że jeszcze nie nadszedł czas ewakuacji. Przeprowadzka nie jest dla Kristiana łatwa, tym bardziej, że przeczucie rychłej katastrofy nie daje mu spokoju. Myślami błądzi wokół odczytów, zamiast skupić się na rodzinnym szczęściu.
W obrazie Roara Uthauga – jak to zwykle bywa – czynnik ludzki zawodzi, zbyt ufny technologicznym nowinkom lekceważy doświadczenie i instynkt, który podpowiada, że czasem warto ryzykować i brać zawczasu nogi za pas. „Fala” pokazuje tragedię ludzką z dwóch punktów widzenia – rodziny Kristiana, odczuwającej lekki kryzys małżeński oraz pozostałych postaci, czyli bohatera zbiorowego. Niestety w tym drugim przypadku zbyt powierzchownie zarysowanego. Uthaug nie decyduje się na przejawy heroizmu czy krzepiące rozmowy. Zwyczajnie nie ma na to miejsca. Śmiercionośna fala działa błyskawicznie – to magiczne 10 minut, które musi wystarczyć na znalezienie schronienia lub ucieczkę w jak najwyżej położone miejsca. Potęgowanie napięcia poprzez odliczanie do katastrofy oraz emocjonujące zdjęcia to główne atuty „Fali”.
Jak na kino katastroficzne przystało Uthaug nie unika pewnych schematów, którymi charakteryzuje się ten gatunek, ale filmowe klisze rekompensuje zapierający dech w piersiach widok norweskiej flory. Bez wątpienia jest to celowy zabieg mający skierować oczy widzów na Norwegię. „Fala” kandyduje do nominacji oscarowej dla najlepszego filmu zagranicznego, wspaniałe wyróżnienie, jednak dla obrazu raczej przewidywalnego, odbieranego jako sprawnie nakręcone kino, taka nobilitacja jest jednak mocno na wyrost. Warto obejrzeć, ale ogromnych wrażeń raczej trudno się tu doszukiwać.
Tytuł: "Fala"
Reżyseria: Roar Uthaug
Scenariusz: John Kåre Raake, Harald Rosenløw-Eeg
Obsada:
- Kristoffer Joner
- Ane Dahl Torp
- Jonas Hoff Oftebro
- Edith Haagenrud-Sande
- Thomas Bo Larsen
- Fridtjov Såheim
Muzyka: Magnus Beite
Zdjęcia: John Christian Rosenlund
Montaż: Christian Siebenherz
Scenograf: Adrian Curelea, Lina Nordqvist
Kostiumy: Karen Fabritius Gram
Czas trwania 104 minuty
Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.
comments powered by Disqus