"Rock the Kasbah" - recenzja

Autor: Marcin Andrys Redaktor: Raven

Dodane: 16-12-2015 23:21 ()


Bill Murray zalicza się do tej grupy aktorów, którzy potrafią wnieść do filmu więcej pozytywów niż pozwala na to przeciętny scenariusz czy słabo napisana rola. Jeden przebłysk geniuszu, zapadająca w pamięć gra, dowcipny dialog pozwalają rozświetlić mroki fabularnych mielizn. Jeżeli jednak wszystkie elementy filmu nie współgrają ze sobą, tworząc mozaikę absurdalnych scen, nawet wirtuoz pokroju byłego pogromcy duchów nic nie wskóra.

Zwiastun „Rock the Kasbah” ujawnił najciekawsze sekwencje produkcji i na dobrą sprawę na nim można poprzestać. Oglądanie filmu nie należy do przyjemności, a patrzenie na męczarnie Billa Murraya aż prosi się o zakończenie jego cierpienia. Podstarzały impresario żyje wśród swoich fantazji, co rusz mamiąc niedoszły talent wizją wielkiej sławy. Obiecuje to przecież nie kto inny jak odkrywca samej Madonny, a jego niezwykle czuły słuch na kilometr rozpozna potencjalną gwiazdę.

 

Kiedy nadarza się okazja zarobienia paru dolców, wyrusza ze swoją etatową piosenkarką w tournée po Afganistanie. Widok zrujnowanego Kabulu, gdzie co rusz słychać odgłosy wybuchów i walk, a po nocy lepiej nie kręcić się po ciemnych alejkach miasta bez prywatnej armii, szybko odstrasza niedoszłą divę kabulskiej estrady. Richie Lanz pozostaje w tym dzikim świecie sam, bez pieniędzy, paszportu i nadziei. Tę oferują mu szybko lokalni „biznesmeni” – amerykańscy cwaniacy, pragnący zarobić jak najwięcej szmalcu na handlu amunicją i plemiennych konfliktach. Richie przyjmuję hojną ofertę, która zamienia się w przygodę jego życia, a chciałoby się rzec, że nawet w wyprawę w głąb jego sumienia.

W obrazie Levinsona nic ze sobą nie współgra. Postaci są nieciekawe lub szybko znikają z ekranu, dowcipy czerstwe, a one-linery mocno nietrafione. Murray wije się niczym piskorz między jedną niepotrzebną sceną, a drugą, nie wiedząc kiedy przywdziać maskę komika, a kiedy postawić na dramatyczną pozę. Nie powinno to dziwić, skoro podstarzały agent został „obdarzony” przez scenarzystów małą córeczką (nieprawdopodobny jak i niepotrzebny wątek), a jego gwiazdeczka, dając drapaka, zabiera całkowicie dla niej zbędny paszport Richiego. Do tego dochodzi płomienny związek z miejscową prostytutką, również mający się do głównej osi fabuły jak piernik do wiatraka. Zlepek scen mających zagwarantować komiczny potencjał opowieści w rezultacie rozsadza logikę opowieści. Nie pomagają gościnne występy uznanych nazwisk, bo zramolały Bruce Willis czy dawno niewidziana na ekranie, acz urokliwa Kate Hudson nie należą obecnie do aktorów mogących dać silne, drugoplanowe wsparcie.

 

Główny wątek – wybijający się na czoło tego bałaganu – występ kobiety podczas afgańskiego Idola – to też odarty z emocji, mało przejmujący fragment, który wieńczy rozczarowujące dzieło Levinsona. Szkoda, bo mając do dyspozycji aktora o nieprzeciętnym talencie i interesującą tematykę, można było pokusić się o bardziej udany film. W takiej produkcji jak „Rock the Kasbah” z powodzeniem można eksplorować bohatera zbiorowego, czyli mieszkańców Kabulu. Ich codzienne życie rozgrywające się na zrujnowanych ulicach, między wzmożonymi patrolami i wybuchami bomb pokazane zostało niczym wybiórcze zdjęcia z egzotycznej podróży ekscentrycznego Amerykanina. W filmie, tak jak i na świecie, wpierw liczą się pieniądze, potem człowiek, a kiedy sztuka zaczyna za bardzo przypominać życie, to o żadnych pozytywnych wartościach nie może być mowy. 

 4/10

Tytuł: "Rock the Kasbah"

Reżyseria: Barry Levinson

Scenariusz: Mitch Glazer

Obsada:

  • Bill Murray
  • Bruce Willis
  • Kate Hudson
  • Zooey Deschanel
  • Leem Lubany
  • Danny McBride
  • Scott Caan
  • Arian Moayed

Muzyka: Marcelo Zarvos

Zdjęcia: Sean Bobbitt

Montaż: Aaron Yanes

Scenografia: Niels Sejer

Kostiumy: Deborah Lynn Scott

Czas trwania: 106 minut

Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji


comments powered by Disqus