"Crimson Peak: Wzgórze krwi" - recenzja
Dodane: 01-11-2015 21:42 ()
Jest w twórczości Guillermo del Toro coś, co sprawia, że na jego filmy zawsze czekam z niecierpliwością. I chociaż w ostatnim czasie Meksykanin częściej produkuje, niż sam staje za kamerą, to i tak każdy jego następny film jest wydarzeniem. Reżyser posiada nieskrępowaną, mroczną wyobraźnię, z jaką może się równać tylko wyobraźnia Burtona czy Jeuneta. Zresztą wymienionych panów łączy coś jeszcze poza mroczną pomysłowością – wszyscy oni są prawdziwymi wirtuozami obrazu, rzemieślnikami dbającymi o każdy szczegół, dogłębnie zanurzającymi się w wykreowane przez siebie światy. Niekiedy zapatrują się w nie tak mocno, że zdarza im się zapominać o treści swoich dzieł. Taki jest właśnie „Crimson Peak”, najnowszy film twórcy „Labiryntu Fauna”.
Fabuła jest miałka, a sama tajemnica pozbawiona oryginalności czy elementów zaskoczenia, podobnie jak w „Sierocińcu”, „Mamie” czy innych produkcjach sygnowanych nazwiskiem del Toro, kręconych przez podrzędnych wyrobników. Poznajemy młodą pisarkę Edith, która zakochuje się w tajemniczym baronie Thomasie Sharpe. Po śmierci ojca, kobieta wychodzi za ukochanego i przenosi się do jego mrocznej, rodzinnej posiadłości w Anglii. Dom Sharpe’a jest równie piękny, co przerażający, a za fasadą skrzypiących drzwi, dźwięków zawodzącego wiatru i surowych spojrzeń postaci na portretach, kryje się prawdziwe zło. Okazuje się też, że Thomas i jego siostra Lucille skrywają straszną tajemnicę.
W „Crimson Peak” nie brakuje grozy, ale jak się okazuje, elementy nadprzyrodzone stanowią jedynie tło dla opowieści. Duchy jęczą w korytarzach posiadłości Sharpów, ale prawdziwymi potworami są tutaj ludzie. To w nich budzą się najstraszliwsze żądze, a demony wypełniają ich wnętrza.
Ten film warto obejrzeć przede wszystkim dla warstwy audio-wizualnej. Esteta del Toro maluje obrazami, scenografia jest drobiazgowa, ujmująca każdym detalem, wysmakowane kadry sprawiają, że nie wiemy, gdzie podążyć wzrokiem. Intensywna paleta barw, z jakiej korzysta operator Dan Laustsen zachwyca i wzbudza niepokój, a przebijająca się przez śnieg krwista glina stanowi zapowiedź makabrycznego finału. W tym świecie duchy są prawdziwe i ani przez moment nie wątpimy w ich istnienie.
W tej fascynującej oprawie znakomicie odnajdują się aktorzy. Mia Wasikowska ze swoimi długimi blond włosami jest niczym porcelanowa lalka. Jednak dom, który przemierza ze strachem z pewnością nie jest domkiem dla lalek. Tom Hiddleston i Jessica Chastain zachowują się tak, jakby dosłownie urodzili się i wychowali w tej przypominającej ruinę posiadłości. Szczególnie ta druga ma w sobie nieopisaną demoniczność. Jedynie wybory i zachowania, które przypisują bohaterom scenarzyści rażą czasami w oczy.
Del Toro miał niemal wszytko, by nakręcić wyjątkowy film. Znakomite lokacje, genialnych specjalistów od scenografii, kostiumów, zdjęć i świetnych muzyków, a także utalentowaną obsadę. W takiej sytuacji marzenie o kolejnym „Labiryncie Fauna” nie byłoby na wyrost. Niestety zabrakło historii. Tajemnica rodzeństwa jest banalna, a jej rozwiązanie nie przynosi zaskoczenia, intryga nie trzyma w napięciu, niektóre karty zdają się być odkrywane zbyt szybko. Na pierwszy plan wysuwa się wątek romantyczny sięgający po tanie i sentymentalne chwyty. Dla kontrastu – całość jest brutalna i krwista, a finał to już makabryczna zabawa w dźganie, cięcie i jeden tylko del Toro wie, co jeszcze. Niewykorzystany potencjał na wielki film.
Tytuł: "Crimson Peak: Wzgórze krwi"
Reżyseria: Guillermo del Toro
Scenariusz: Guillermo del Toro, Matthew Robbins
Obsada:
- Mia Wasikowska
- Jessica Chastain
- Tom Hiddleston
- Charlie Hunnam
- Jim Beaver
- Burn Gorman
- Doug Jon
Muzyka: Fernando Velázquez
Zdjęcia: Dan Laustsen
Montaż: Bernat Vilaplana
Scenograf: Brandt Gordon
Kostiumy: Kate Hawley
Czas trwania 119 minut
Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.
comments powered by Disqus