„Agenda 21” - recenzja

Autor: Luiza Dobrzyńska Redaktor: Motyl

Dodane: 23-10-2015 12:41 ()


Do tej pory z książek „futurologicznych” trafiało do mnie raczej postapo. Tymczasem nurt socjologicznej antyutopii jest o wiele ciekawszy niż opisywanie zdziczałych ludzkich stad, walczących ze sobą o pożywienie czy resztki dóbr. Brutalność, brak wyższych uczuć, mordowanie się na przeróżne sposoby to w gruncie rzeczy prymitywizm i sztampa, coś jakby typowy filmowy horror, w którym wyją zombie, a wyprute flaki fruwają jak pierze z rozprutej poduszki. W horrorze prawdziwie dobrym mało widać z rzeczy faktycznie przerażających, za to bardzo wiele pozostaje w sferze domysłów, inteligentnie zasugerowane widzowi. To samo dotyczy dobrych książek. Antyutopia jako gatunek wymaga inteligencji i od autora, i od czytelnika. I pewnie dlatego książki z tego nurtu są dużo bardziej sugestywne i przerażające niż jakiekolwiek „Metro”. Kto nie wierzy, niech przeczyta powieść duetu Glenn Beck i Harriet Parke - „Agenda 21”.

Nastoletnia Emmeline nie zdaje sobie sprawy z tego, że jest osobą wyjątkową w społeczeństwie, do którego należy. Jako jedno z niewielu dzieci wychowała się w domu, przy rodzicach. Wszystkie maluchy urodzone po niej zostały przejęte przez Republikę i wyrastały w Wiosce Dziecięcej, gdzie uczono je tylko jednego: jak być posłusznym i wydajnym obywatelem. Wszystkim dookoła zawiadują Spolegliwi, będący rodzajem rządu. Ich ramieniem zbrojnym są Bacznicy, którym nikt nie śmie się sprzeciwiać. Naczelną zasadą nowego świata stała się ekologia pojmowana na okrutny dla ludzi sposób. Energia wytwarzana jest siłą ludzkich mięśni, żywność, woda i ubrania ściśle racjonowane. Wszelka ingerencja w naturę liczy się za najcięższą zbrodnię. Prywatna własność jest zakazana, a ktoś, kto nie może lub nie chce pracować dla wspólnego dobra, zostaje zabrany przez Baczników i znika. Prawda dociera do Emmeline powoli. Gdy jej ojciec oraz narzucony przez Spolegliwych mąż giną w wypadku, a nowonarodzona córeczka Emmeline zostaje jej odebrana, matka dziewczyny, Elsa, załamuje się. Nie chce dłużej być marionetką wytwarzającą energię i otrzymującą w zamian tylko tyle dóbr, ile niezbędnie potrzebuje do przeżycia. Wskutek donosu drugiego męża Emmeline, aroganckiego i butnego Jeremy'ego, Elsa zostaje zabrana do Recyclingu. Po jej zniknięciu dziewczyna zaczyna powoli rozumieć, w jak strasznej pułapce znajduje się ona i cały znany jej ludzki świat. Pod wpływem rozpaczy decyduje się na coś, co wcześniej nie przyszłoby jej do głowy – na walkę o swoje dziecko...

Czytając tę powieść cały czas przypominałam sobie „Nowy wspaniały świat” Aldousa Huxleya. W pewnym sensie są to utwory podobne – w obu społeczeństwach działa ta sama koszmarna „prokrustyka”, jak określiłby to Stanisław Lem. Jednak o ile świat Huxleya jest już od dawna uporządkowany, a jego mieszkańcy zamożni, rzetelnie szczęśliwi i relatywnie wolni, o tyle Republika jest miejscem niewyobrażalnego zniewolenia. Celem autorów było – jak sądzę – przedstawić  komunizm w jego najczystszej formie w zestawieniu z radykalnie pojętą ekologią. Totalna kontrola wszystkich dziedzin ludzkiego życia. Mieszkańcom przysługuje tylko betonowy sześcian nazywany Mieszkalnikiem, siennik i praca aż do śmierci. Ubranie, pożywienie, woda, energia – wszystko jest przydzielane przez władze. Jedynie donos na drugiego obywatela może zaowocować jakimś dodatkowym przydziałem. Wszelka własność prywatna jest zakazana. Pracują wszyscy, od momentu, gdy zostaną uznani za „dojrzałych” i wypuszczeni z Wioski Dziecięcej, gdzie trafiają zaraz po urodzeniu. Wychowane przez państwo, idealne marionetki, którymi można rządzić wedle woli. Ten świat nie zna litości ani miłości, zna tylko posłuszeństwo wobec nakazów.  Z ludzkiego życia znikła wszelka radość i wszelka kreatywność. Straszny świat.

Autorzy umiejętnie kreślą portrety psychologiczne ludzi „sprzed Republiki”, tych co pamiętają  jeszcze miniony świat, i tych co w nim wyrośli. „Ludzie domowego chowu”, czyli dzieci pozostawione przy rodzicach, rozwijali się jeszcze względnie normalnie, ale ci zabrani do Wioski Dziecięcej powyrastali na psychopatów, niezdolnych do pozytywnych uczuć i zachowań. Jeszcze gorzej ma się sprawa z dziećmi, od urodzenia przebywającymi w państwowym ośrodku wychowawczym. Ich rozwój jest zakłócony co niepokoi władze – i tu chyba mamy największą słabość książki. Prace psychologów i socjologów znane są każdemu, nie trzeba być geniuszem, by odgadnąć skutki takiej polityki wychowawczej. Dlaczego więc Spolegliwi, którzy pochodzą przecież z dawnego systemu, są tym zaskoczeni? Znając ludzką naturę trudno też uwierzyć, by mieszkańcy Ameryki – bo o nią chodzi – dali się aż tak zniewolić, niezależnie od tego ilu ofiar wymagałby opór.  Inna rzecz, że nie wiemy, co poprzedziło powstanie Republiki. Czasem ludzie godzą się na wszystko, byle skończył się bezsensowny rozlew krwi. Mamy to też we wspomnianym już „Nowym wspaniałym świecie” Huxleya.

„Agenda 21” należy do książek, które czyta się jednym tchem. Jest wspaniale napisana i mocno oddziałuje na wyobraźnię. Została też skromnie, ale elegancko wydana. Trudno mieć do niej jakiekolwiek większe zastrzeżenia. Zdecydowanie warta jest swojej ceny.

 

Tytuł: „Agenda 21”

  • Autorzy: Glenn Beck, Harriet Parke
  • Język: angielski
  • Przekład: Jerzy Łoziński
  • Gatunek: antyutopia
  • Okładka: miękka ze skrzydełkami
  • Liczba stron: 338
  • Format: 145 x 205 mm
  • Wydawnictwo: Zysk i Ska
  • Rok wydania: 09.2015
  • Cena: 39 zł

Dziękujemy Wydawnictwu Zysk i S-ka za przesłanie egzemplarza do recenzji.


comments powered by Disqus