„Tales of the Batman. Archie Goodwin” – recenzja

Autor: Michał Chudoliński Redaktor: Motyl

Dodane: 05-08-2015 07:28 ()


Dotychczas seria wydawnicza „Tales of the Batman” skupiała się na popularyzowaniu klasycznych, a jednocześnie nieco zapomnianych już artystów mających na koncie zeszyty z Mrocznym Rycerzem. Po opublikowaniu zbiorów z dorobkiem Gene’a Colana, Dona Newtona i Jima Aparo przyszła kolej na uczynienie książkowego pomnika pierwszemu scenarzyście – Archiemu Goodwinowi. Mówimy tutaj o niezwykle zasłużonej dla amerykańskiego komiksu osobie, która w uniwersum Batmana dostąpiła zaszczytu nazwania swoim nazwiskiem lotniska w Gotham City. Jego osiągnięcia jednakże przerastają wszelkie wyobrażenia. Pytanie więc, czy „Tales of Batman. Archie Goodwin” godnie upamiętnia tego wspaniałego scenarzystę i redaktora?

Trzeba pamiętać, że Goodwin nie jest tak mocno enigmatyczną osobą dla polskiego czytelnika. Jedna z pierwszych historii o Batmanie wydanych u nas - kultowa „Noc tropiciela” z czarno-białego „Batman: Przysięga zza grobu”, wydawnictwa Beta Books (1991 r.) - wyszła spod jego inicjatywy redaktorskiej. Goodwin jest ponadto ojcem chrzestnym mini serii „Batman: Długie Halloween”, jak również niezwykle popularnej serii “Batman: Legends of the Dark Knight” oraz historii zawartych w kolekcji „Batman: Nawiedzony Rycerz”. Za każdym razem, kiedy spoglądacie na komisarza Gordona prowadzonego przez Loeba i Sale’a (a co za tym idzie Gary’ego Oldmana z trylogii „Mrocznego Rycerza” Nolana), widzicie w rzeczywistości bohatera niniejszej recenzji. Oprócz odciśnięcia wielkiego piętna na komisarzu policji w Gotham, Goodwin współpracował też przy antologii „Batman: Black & White” – napisał dla pierwszego tomu dwie, zapadające w pamięć historie, zawarte zresztą w omawianych tutaj „Tales of Batman”. Mało tego, redagował inne wybitne publikacje,  m.in. „Batman: Thrillkiller” czy „Batman: Mitefall” (czyli parodię „KnightFallu”).

Co najistotniejsze jednak, mówimy o człowieku, który w swoim dorobku ma najlepsze historie o Vampirelli, jakie kiedykolwiek opublikowano w formie komiksu. Jest autorem postaci Luke’a Cage’a i Spider-Woman, stanowiących obecnie rdzeń uniwersum Marvela. Należy do tych scenarzystów, którzy pisali każdą znaną postać w komiksie superbohaterskim. Na dodatek to on odpowiadał za wybitną linię wydawniczą „Marvel Graphic Novel”, ukazującą bardziej dojrzałe i eksperymentalne podejście do ulubionych trykociarzy, jak również sprowadził do Ameryki „Akirę” Katsuhiro Otomo wraz z pierwszymi pracami Moebiusa. Archie Goodwin miał na tyle dużą świadomość komiksową, że spoglądał ponad amerykańskie trendy. Interesował się sztuką zarówno europejską (wielokrotne przykłady współpracy z wydawnictwem Metal Hurlant (Heavy Metal)), jak i japońską, starając się przenieść niektóre z obcych elementów kulturowych na rodzimy grunt.

O Goodwinie mówi się jako o najlepszym redaktorze w historii, będącym jednocześnie wielkim miłośnikiem komiksów. Oddychał i żył tym medium – miał energię i siłę interesować się każdą jego gałęzią i odnawiać co rusz swoją wiedzę. Artyści i scenarzyści uwielbiali z nim współpracować, gdyż Archie chciał nade wszystko realizować ich marzenia. Większość najlepszych historii realizowanych przez niego w roli redaktora wychodziła bowiem od pojedynczych scen, jakie jego współpracownicy od zawsze chcieli zawrzeć w komiksowych kadrach. Był inspirującą osobą z niebywałą erudycją i wiedzą. Jego naczelnym przykazaniem  było „nie przeszkadzać” przy tworzeniu opowieści w oparciu o zapadające w pamięć sceny, pierwotnie wyrwane z kontekstu.

„Tales of the Batman. Archie Goodwin” koncentruje się na dorobku redaktora-instytucji jako scenarzysty przygód obrońcy Gotham. Goodwin do uniwersum Batmana wprowadził nade wszystko moc eksperymentowania z komiksową formą, stylizacją i atmosferą. Żeby było zabawniej, wyszło mu to przez przypadek – jego zamiarem po przejęciu obowiązków redaktorskich i pisarskich przy „Detective Comics” było sprowadzenie na stałe Jima Aparo, który pierwotnie miał rysować wszystkie jego scenariusze. Niestety, w 1973 roku ten rysownik – ceniony także u nas – był zajęty pracą nad serią „The Brave and the Bold”, stanowiącą dla niego priorytet. Choć narysował pierwsze dwie historie dla Goodwina (będące też jego debiutem w „Detective Comics”), a do pozostałych zeszytów opracował okładki, to nie udało mu się wskórać więcej. Tym samym wolną przestrzeń musieli wypełnić inni - Sal Amendola, debiutujący wtedy Howard Chaykin oraz mistrz komiksowej formy - Alex Toth.

Goodwin przejął „Detective Comics” od Juliusa Schwartza – człowieka, dzięki któremu Batman powrócił do swoich korzeni, spoważniał, a jego historie nawet zaczęły częściej „romansować” z horrorem – na krótko, w opłakanym stanie. Spadek czytelnictwa był tak mocny, że seria z miesięcznika przeistoczyła się w dwumiesięcznik. Aby go zahamować, postanowiono postawić na improwizację, nowe twarze, skupienie się na stronie wizualnej oraz wprowadzenie nowych motywów. Historie nadal były głównie sprawami kryminalnymi, wymagającymi od Batmana dedukcji, ale wprowadzono nieco europejskiego sznytu w postaci bardziej dramatycznych zagrywek, a także mistycyzmu wraz z okultyzmem oraz zabawą z początku egzotycznymi dla Batmana koncepcjami, jak chociażby wprowadzenie awionetek. Dodatkowo Goodwin portretował Bruce’a Wayne’a nie jako zacnego filantropa, a wywyższającego się snoba – za każdym razem, gdy się obok niego przechodziło, miało się wrażenie, że uważa siebie za nie wiadomo kogo.

 

Jak na tamte czasy był to niezwykły powiew świeżości i kreatywności, a dwie z tych historii regularnie są wznawiane w antologiach o Batmanie. O ile stanowią one cenną wartość dla znawcy tematu i konesera konkretnych artystów, tak dla zwykłego czytelnika obcowanie z tymi krótkimi opowieściami będzie porównywalne z lekturą marvelowskich „Essentiali”. Zwłaszcza że ani Chaykin, ani Toth nie pokazują tutaj pełni swoich sił i możliwości. Chaykin wspomina zresztą w wielu wywiadach, że jego debiut w Batmanie był najgorszym zrealizowanym projektem w jego karierze, bo nie włożył w niego wystarczająco serca. Szkoda jednocześnie Alexa Totha, który sprawdzał się perfekcyjnie w komiksie noir – to jedyny raz, gdy kiedykolwiek dostał możliwość narysowania komiksu z Mrocznym Rycerzem. Dużą rolę odegrali wtedy czytelnicy, którzy z trudem przyjęli jego pomysły i krytykowali jego wrażliwość artystyczną w listach.

Po sekcji „oldschoolu” przechodzimy do prawdziwej perły – wielokrotnie nagradzanego w latach 70. “Manhuntera”, rysowanego wtedy przez jeszcze niedoświadczonego, ale już utalentowanego Walta Simonsona (znany u nas chociażby z „Thora” z Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela). To najważniejsza nowość wprowadzona przez Goodwina w trakcie stażu nad „Detective Comics”, realizowana na zasadzie dopełnienia i kontrastu. O ile opowieści z Batmanem były czynione metodą taśmową (wpierw scenariusz, potem rysunki, na końcu cała reszta), tak przygody Manhuntera prowadzone były metodami znanymi z Marvela – najpierw ogólne zarysowanie fabuły na zasadzie wprowadzania luźnych idei, następnie rysowanie poszczególnych stron, a dopiero potem pisanie dialogów i monologów. Sposób tworzenia “Manhuntera” był zupełnym novum w DC Comics, a sam Manhunter stanowił ciekawą opozycję dla strażnika Gotham. Był to typ antybohatera niemającego problemu z odebraniem życia łajdakom. W dodatku w trakcie zwalczania tajnej organizacji, pragnącej przejąć władzę na światem, używał całego arsenału broni białej i palnej, ubrany zaś był w dość jaskrawy strój.

Eskapistyczne, dynamiczne i pełne wigoru perypetie Manhuntera stanowiły doskonałą odskocznię dla monochromatycznych, kryminalnych legend o Batmanie, a talent Simonsona do wyczerpującego wykorzystania formatu 8 stron na rozdział robi wrażenie po dziś dzień. Wielu zachodnich krytyków i znawców uznaje tę historię za największe osiągnięcie sztuki komiksowej doby Brązowego Wieku. Tym bardziej jest to imponujące, gdy weźmiemy pod uwagę fakt, że w momencie podziękowania współpracy przez DC Comics Goodwinowi ten bez sentymentów postanowił uśmiercić swojego bohatera. Mało tego, jest to rzadki przypadek, kiedy raz uśmiercona postać w uniwersum komiksowym… nie zmartwychwstawała w następnych dekadach. Owszem, koncept postaci był wykorzystywany, ale w ramach retrospekcji albo użycia zjawi Manhuntera. Świadczy to o wielkim respekcie wobec dorobku Goodwina i Simonsona. Aż szkoda, że w omawianej kolekcji nie zawarto posłowia dostępnego w oryginalnym wydaniu zbiorczym „Manhuntera”, opublikowanego w latach 90.

   

Warto w tym momencie poświęcić akapit wadom albumu „Tales of the Batman. Archie Goodwin”. Choć jakość samych historii nie pozostawia wątpliwości, tak w sensie edytorskim i redaktorskim nie przemyślano dostatecznie dobrze niniejszej pozycji. W recenzowanym wydaniu nie ma ani wstępu, ani posłowia wspominającego Goodwina, zarysowujących chociaż ogólnie jego zasługi dla amerykańskiego przemysłu komiksowego tudzież anegdotki na linii „redaktor-twórca” (a tych zapewne było bardzo, bardzo wiele). Odbiorca czytając ten zbiór komiksów nie będzie świadom historii tego istotnego dla popkultury edytora.

W dodatku wszystkie historie zostały scalone do jednego formatu, kiedy taki komiks jak „Batman: Night Cries” był pierwotnie wydany w o wiele większych rozmiarze. Wygląda to średnio jeśli spostrzeżemy dodatkowo, jak ciasno są zbindowane poszczególne strony – nie można przez to docenić należycie pietyzmu poszczególnych artystów rysujących opowieści Goodwina. To by było wszystko do przebolenia, gdyby nie nieuzasadniony mankament w postaci nieuwzględnienia jednej, szczególnej opowieści w tej kolekcji. Mowa tutaj o znanej nawet w Polsce "Viewpoint" (“Batman: Legends of the Dark Knight” #0), która była jedną z ostatnich historii o Mrocznym Rycerzu wydaną przez TM-Semic w „Batman & Superman”. Dodatkowo została tutaj przedrukowana historia, którą można przeczytać w „Tales of Batman. Marshall Rogers”. Nie byłoby większych pretensji, gdyby nie to, że zajmuje ona… jedną trzecią całej kolekcji! Zatwardziali fani Batmana mogą czuć się oszukani przez DC Comics, które najwidoczniej chce dokonać łatwego skoku na kasę.

Abstrahując jednakże od problemów edytorskich ocenianej kolekcji trzeba przyznać, że zawarte w niej historie stoją na dość wysokim poziomie. Za jej sprawą udało się ukazać pełen wachlarz możliwości, jakie wiązały się z kreatywnością wyobraźni Archiego Goodwina. Ten scenarzysta potrafił robić z Batmanem absolutnie wszystko – po wysublimowane horrory z nadnaturalnym motywem przez psychozy pacjentów Azylu Arkham, gangsterskie tragedie greckie na styku diametralnie odmiennych kultur, pulpę, surrealistyczne opowiastki z morałem, aż na nastrojowych dramatach psychologicznych kończąc. Możemy się nawet zapoznać z opowieścią odwołującą się do najlepszych standardów z franczyzy Jamesa Bonda, w której Batman staje przed wyborem ratowania swojego dziedzictwa rodowego przed wyjątkowo barwnym antagonistą. Łudząco przypomina on połączenie Aurica Goldfingera ze Scaramangą (w interpretacji nieodżałowanego Christophera Lee).

Na mnie osobiście zrobiła wrażenie historia obrazkowa "Obligation", w której Mroczny Rycerz nie walczy z żadnym kolorowym łotrem tudzież szaleńcem. Bardziej zaś jest stroną w osobistych porachunkach gangsterskich, wymuszających na nim podróż do Japonii wraz z walką z tamtejszą Yakuzą. Bardzo mi brakuje obecnie takich właśnie opowieści, gdzie Człowiek-Nietoperz musi zmierzyć się z przyziemnymi sprawami oraz realną, zorganizowaną przestępczością. Równie ciekawa jest psychodela w zakładzie dla obłąkanych z pacjentem Azylu Arkham w roli głównej, przedstawiająca w jaki to sprytny, niejednoznaczny sposób uciekł z placówki. Rysunki Gene Ha, znanego dotąd z "Top Ten" Alana Moore’a, odpływają w totalnej fantasmagorii, a dodatkowej maligny dostarcza kolorystyka samego Ted McKeevera, czyli autora kultowych „Machin”.

Prawdziwa wisienka czeka nas jednak na samym końcu – jest nią oczywiście „Night Cries”, z wirtuozerią namalowane przez mistrza Scotta Hamptona. Mamy tutaj do czynienia z niesłusznie zapomnianym klasykiem, opowiadającym legendę z pierwszych lat działalności Bruce’a Wayne’a jako zamaskowanego mściciela. Niegdyś tą mroczną, brutalną historię dla dorosłych czytało się niczym memento dotyczące żołnierzy wracających z wojen – okrutne przypomnienie o ich dramatach, neurozach i schorzeniach, jakie przywożą z pola walki. Dzisiaj natomiast stanowi ona doskonały prequel do wydarzeń mających miejsce w „Mrocznym odbiciu” Scotta Snydera – to w końcu tutaj pokazane jest wypalenie zawodowe komisarza Gordona, niemoc radzenia sobie ze stresem oraz odejście jego żony z synkiem. Czytając oba komiksy, jeden po drugim, można zdać sobie sprawę, że James Gordon Jr. stał się ofiarą spirali przemocy, która samoistnie się napędza i nie ma swojego początku ani końca. Gordon, w wyniku przepracowania i pracoholizmu, pozwolił swojemu synowi lata później przeistoczyć się w zwyrodniałego mordercę, a efekt tej przemiany jest o wiele bardziej przerażający, widząc ten zalążek. Na koniec warto wspomnieć, że miło czyta się tajemniczego, okrytego mrokiem, filozoficznego, rozdartego emocjonalnie Batmana, gdy za sprawą gier komputerowych przypomina on coraz bardziej Iron Mana niepotrzebującego już ani Batmobilu, ani samolotu, by się przemieszczać po mieście. Ostatnia strona tego komiksu nadal potrafi rozerwać serce, pomimo 23 lat od pierwotnej publikacji.

Czy warto nabyć „Tales of the Batman. Archie Goodwin”? Jest to kwestia co najmniej problematyczna. Jeśli w swojej biblioteczce nie posiadacie oryginalnych wydań „Batman: Night Cries” albo „Manhuntera” to rzecz jasna warto się z nimi zapoznać, nawet w takiej formie w stylu „na jedno kopyto”. Jeśli posiadacie przed chwilą wspomniane komiksy i dodatkowo „Tales of the Batman. Marshall Rogers”, to wraz z kupnem kolekcji o Goodwinie poczujecie się nieco wyrolowani. Historie zawarte w tym tomie pozostaną w pamięci czytelnika na bardzo długo po odłożeniu komiksu na półkę, nawet jeśli nie dowiemy się niczego nowego z barwnej, intrygującej historii życia redaktora Goodwina. Koniec końców, mamy do czynienia ze zbiorem przepełnionym bat-klasykami, z którymi każdy powinien się zapoznać, w ten czy inny sposób.

 

Tytuł: “Tales of Batman. Archie Goodwin”

  • Scenariusz: Archie Goodwin, Walter Simonson, James Robinson
  • Rysunek: Jim Aparo, Sal Amendola, Howard Chaykin, Alex Toth, Walter Simonson, Dan Jurgens, Gene Ha, José Munoz, Gary Gianni, Marshall Rogers, Scott Hampton
  • Tusz: Jim Aparo, Dick Giordano, Howard Chaykin, Alex Toth, Walter Simonson, Gene Ha, José Munoz, Gary Gianni, Bob Wiacek, John Cebollero, Scott Hampton
  • Kolorystyka: Klaus Janson, Adrienne Roy, Ted McKeever i Debbie McKeever, Danny Vozzo, Lovern Kindzierski, Scott Hampton
  • Liternictwo: Ben Oda, Joe Letterese, Alan Kupperberg, Annette Kawecki, Walter Simonson, Todd Klein, Phil Felix, Willie Schubert, Tracy Hampton Munsey
  • Separacja: Digital Chameleon
  • Okładka: Walter Simonson, Laura Martin
  • Ilustracje okładek poszczególnych zeszytów: Jim Aparo, Mike Kaluta, George Pratt, Jim Lee i Scott Williams, Alex Toth, Marshall Rogers i  John Cebollero, Scott Hampton
  • Wydawnictwo:  DC Comics
  • Zawiera: “Detective Comics” (Vol. 1) # 437-443 (Listopad 1973 – Listopad 1974), “Detective Comics Annual” (Vol. 1) #3 (1990), “Showcase ‘95” #11 (Późny listopad 1995), “Batman: Black and White” (Vol. 1) #1 (Historia „Diabelska trąbka”; Czerwiec 1996), #4 (Historia „Bohaterowie”; Wrzesień 1996), “Batman: Legends of the Dark Knight” (Vol. 1) # 132-136 (Sierpień 2000- Grudzień 2000),“Batman: Night Cries” (Sierpień 1992)
  • Data publikacji: 07.2013 r.
  • Liczba stron: 480
  • Format: 26,5 x 17,5 cm
  • Oprawa: twarda
  • Papier: kredowy
  • Druk: kolor
  • Cena: $ 39,99 (USA) / $ 47,99 (CAN)

Serdeczne podziękowania dla Wydawnictwa DC Comics oraz TMC za udostępnienie egzemplarza do recenzji.


comments powered by Disqus