„Batman by Doug Moench & Kelley Jones” Vol. 1– recenzja

Autor: Michał Chudoliński Redaktor: Motyl

Dodane: 29-07-2015 21:05 ()


Dłuższe uszy, jeszcze większa trwoga.

 

Jeśli by przyjąć, że Mike W. Barr wraz z Alanem Davisem poprowadzili swe opowieści z Batmanem w konwencji „Alicji z Krainy Czarów” lekko przybrudzonej kryminałem, tak Doug Moench z Kelley Jonesem kierowali Mrocznym Rycerzem w stronę podkręconej psychodelą i horrorem rzeczywistości „American McGee's Alice”. Jest w tym trochę przesady, bo w końcu mówimy o komiksach mainstreamowym bez ostrych aktów przemocy lub kompletnie odjechanych zwrotów fabularnych. Z drugiej strony trudno oprzeć się wrażeniu, że Batman Jonesa to heros na sterydach. Gotham zaś w jego wykonaniu nigdy nie było tak wyolbrzymione za sprawą przesadnego gotycyzmu, wymieszanego z akcentami rodem z Transylwanii. Najprawdopodobniej tak wyglądałby film o obrońcy Gotham, gdyby główną rolę grał młody Arnold Schwarzenegger, a za kamerą stanął Guillermo del Toro.

Redaktor bat – serii, Denny O’Neil, bardzo chciał zachować superbohaterski ton w głównym cyklu ze znakiem nietoperza po zakończeniu sagi “KnightFall/KnightQuest/KnightsEnd”. Jednocześnie marzył o przywróceniu bardziej bojaźliwej emfazy, większego nacisku na próby przerażenia czytelnika, wywołania u niego wstrząsu – tak jak to miało miejsce w latach 70. w zeszytach rysowanych przez Neala Adamsa. Swoje nadzieje pokładał w dream – teamie Moench / Johns / Beatty (nakładał tusz na ilustracje), którzy przejęli serię “Batman” tuż po domknięciu crossoveru “Prodigal”, kiedy to maskę obrońcy Gotham przejął na krótki okres czasu Dick Grayson. Jak się okaże, będzie to jeden z najlepszych zespołów komiksowych doby wcale nie różowych lat 90. Wytrzymali ze sobą ponad trzy lata, zapełniając legendy o Batmanie niezapomnianymi – głównie wizualnie – opowieściami.

Nietrudno zauważyć, że dla wyżej wspomnianych twórców staż przy „Batmanie” był nagrodą za Elseworldsy, przemieniające naszego ulubionego herosa w wampira. Autorzy przenieśli znaną stamtąd atmosferę do głównego bat – uniwersum, realizując się w swych najlepszych predyspozycjach. Moench chociażby, po raz kolejny stara się zrobić z historii o strażniku Gotham wenezuelską telenowelę działającą na schemacie „pojawienie się antagonisty/Batman rozpoczyna swoją krucjatę/ograne motywy romansowo – obyczajowe/pokonanie łotra/świadomość zwycięstwa okupionego goryczą”. Potrafię zrozumieć odbiorców znużonych taką formułą i dla których sprawy miłosne detektywa w pelerynie, Gordona czy Bullocka zalatują trywializmem i nudą. Tyle, że tutaj scenarzysta podkręca śrubę dosadniej aniżeli w latach 80., kiedy to tworzył standardowe opowieści trykotowe z prawdziwego zdarzenia dla DC Comics. Po części jest tak dlatego, że sam Batman po pokonaniu Azraela postanowił przebrać się w nowy, czarniejszy kostium oraz zintensyfikować swój modus operandi. To bardziej demon, nieidący na żadne kompromisy i niebojący się bardziej wysublimowanej agresji w czynach jak i słowie. A gdy Nietoperz staje się typem gargulca odgrywającego rolę samca alfa plus, tak i jego wrogowie stają się bardziej przerażający oraz zdeterminowani.

Ale Batman w formie gargulca, demona, nie miałby takiej siły wyrazu gdyby nie ilustracje Kelley Jonesa. Tak naprawdę to on jest tutaj najważniejszą osobą w całej tej układance. Bez jego udziału historie Moencha przerodziłyby się w zwykłe batalie kolorowych kryminalistów z herosem w okresie postu. Jones, jak chyba nikt, potrafi zobrazować Gotham City jako najgorsze, amerykańskie miasto pod słońcem. To trochę tak, jakby podkręcić klimat filmów z wytwórni Hammer Studios poprzez gorączkowe napięcie znane z „American Psycho”. Tytuł ten wspominam zupełnie nieprzypadkowo – Bruce Wayne w tych historiach pojawia się bardzo rzadko, a gdy już jest na komiksowym kadrze, zdaje się być najbardziej przyziemną postacią w otoczeniu. Gdy zaś przemienia się w Mrocznego Rycerza, podchodzi do swojej misji bez żadnego dystansu, traktując ją śmiertelnie poważnie. Jest to tak wyostrzone, że czasami zakrawa to o ironię twórców, a nawet wywołanie u czytelnika panicznego śmiechu. Nawet sam Gordon w pewnym momencie daje sygnał ostrzegawczy Batmanowi, że za sprawą czarniejszego kostiumu jednoczy się powoli z ciemnością.

W niniejszym zbiorku zapoznamy się niemalże z samymi klasycznymi historiami z bardziej monstrualnymi oponentami Nietoperza – Killer Croc jednoczy się z Potworem z Bagien, a Scarecrow miesza po raz kolejny ze swoją toksyną strachu. Podobnie aktywni są Black Mask w bardziej oldschoolowej, gustownej interpretacji, jak i Two – Face czy Mr. Freeze. Każdej z tych postaci udało się oddać należytą przestrzeń, umocnić w niej aspekty grozy przy jednoczesnym zaprezentowaniu Batmana jako refleksyjnego filozofa, zdającego sobie sprawę z egzystencjalnej nędzy, ludzkiej ułomności i powszechnej niesprawiedliwości. Dodatkowe smaczki są zawarte w tle poszczególnych sekwencji, gdzie zupełnie niespodziewanie powtarzają się motywy femme fatale czy kuglarza bawiącego się bat – marionetką. Widać było, że Moench obmyślał swój staż przy perypetiach Wayne’a z rozmachem, planując na kilka lat do przodu. Marzył zapewne o zakończeniu swojej sagi w spektakularny sposób, najlepiej epopeją złożoną z 12 zeszytów. Niestety, nigdy nie pozwolono mu do końca zrealizować swoich planów, a koncept z kuglarzem ostatecznie wykorzystał sprawny rzemieślnik Steve Niles w niedawnej stosunkowo mini-serii „Gotham after Midnight” (nomen omen rysowanej przez Jonesa).

Rzecz jasna nie mamy tutaj do czynienia z samymi wyłącznie perełkami. Ten przepastny tom posiada też swoje mankamenty. Po raz kolejny DC w wydaniu zbiorczym zawiera jedynie cząstki pewnych opowieści, nie kompletując fabuły w całości. Osoby zainteresowane publikacjami monograficznymi, skupionymi jedynie na konkretnych autorach, będą bardzo usatysfakcjonowane. Takie kolekcje jak ta pozwalają uchwycić ewolucję artystycznego stylu poszczególnych twórców. To, co jednak jest zaletą dla świadomych fanów jednego autora lub duetu, jest ułomnością dla osoby przyzwyczajonej do posiadania porządku w swojej kolekcji. Ten drugi typ konesera ma zdecydowanie ciężej ostatnimi czasy, gdyż DC notorycznie powiela wiele zeszytów w kilku wydaniach zbiorczych, co wiąże się z przepłacaniem. Dodatkowo, mówimy głównie o zeszytach stanowiących część crossoveru (w tym wypadku „Troika” z sowieckimi aspektami zimnowojennymi oraz „Contagion” o wirusie ebola w Gotham), które wiązały się z przyjęciem koniecznych kompromisów w nakreślaniu rysunków i scenariusza względem większej całości. Niewątpliwie są to najsłabsze części tego zbiorku.

Wszelkie ułomności i zastrzeżenie nikną jednak, przy klasie druku, przepięknej oprawie i jakości wydanych komiksów. Co by nie mówić, omawiana tutaj zostaje jedna z najbardziej unikatowych, konsekwentnych i osobliwych interpretacji Batmana. Nikt z podobną sobie gracją wcześniej ani później nie odwzorował posępnego strażnika Gotham i jego antagonistów z takim pietyzmem jak Kelley Jones. Jeszcze nie znalazł się taki, kto by lepiej odwzorował ten świat w klimacie horroru. Szczególne wrażenie po dziś dzień robi rysowana przez Jonesa peleryna naszego protagonisty. Czasami rysownik wykorzystuje ją, jako ramy kadru, co nadaje jej niezwykłego wymiaru symbolicznego. Ten płaszcz, bowiem był w trakcie krucjaty Batmana wielokrotnie niszczony nożami, kulami karabinów, wybuchami. Jest świadkiem wielu najmroczniejszych oblicz człowieczeństwa, barbarzyństwa i w tym sensie, jako tło fabuły sprawdza się doskonale! W ogóle przyglądając się scenom lotu Batmana w przestworzach można mniemać, że Jones słuchał w trakcie rysowania peleryny układającej się w diabelskie skrzydła pompatycznej, podniosłej muzyki. I tak zresztą było.

Pierwszy tom “Batman by Doug Moench & Kelley Jones” to pozycja absolutnie obowiązkowa dla każdego fana Najlepszego Detektywa na świecie. Nawet, jeżeli nie przepadacie za przerysowaniami Jonesa i Wenezueli w wykonaniu Moencha, to wyjątkowa atmosfera każdej z tych posępnych historii pozostanie z Wami na długo. A demoniczny Batman na zawsze zmieni Wasz pogląd na temat herosa i już nigdy nie spojrzycie na niego tak samo, jak wcześniej. To zresztą jedne z najlepszych komiksów sprzed dwudziestu lat, kiedy wydawano w sumie dużo badziewia, przebrzydłych wariantów okładek, a Marvel ogłosił bankructwo. Szczególnie fani TM-Semica powinni zamówić tę kolekcję z racji tego, że większość historii Moencha i Jonesa u nas wydanych cierpi na braki konkretnych stron. Dodatkowo zawarto tutaj kilka ciekawych opowieści (m. in. o Deadmanie) nieopublikowanych nadal w Polsce.

 

Tytuł: „Batman by Doug Moench & Kelley Jones” Vol. 1

  • Scenariusz: Doug Moench
  • Rysunek: Kelley Jones
  • Tusz: John Beatty
  • Kolorystyka: Adrienne Roy, Greg Wright
  • Separacja: Android Images
  • Liternictwo: Todd Klein
  • Okładka: Kelley Jones
  • Ilustracje okładek poszczególnych zeszytów: Kelley Jones i John Beatty
  • Wydawnictwo:  DC Comics
  • Zawiera: “Batman” (Vol. 1) # 515-519 (Luty 1995 – Czerwiec 1995), # 521-525 (Sierpień 1995 – Grudzień 1995), # 527-532 (Luty 1996 – Lipiec 1996), #535 (Paźdzernik 1996)
  • Data publikacji: 03.2014 r.
  • Liczba stron: 448
  • Format: 26,5 x 17,5 cm
  • Oprawa: twarda
  • Papier: kredowy
  • Druk: kolor
  • Cena: $ 39,99 (USA) / $ 47,99 (CAN)

Serdeczne podziękowania dla Wydawnictwa DC Comics oraz TMC za udostępnienie egzemplarza do recenzji.


comments powered by Disqus