"Fight Club 2" - numer 1 - recenzja
Dodane: 29-07-2015 06:28 ()
Kontynuacje po latach to nic dobrego. Nie da się dwa razy wejść do tej samej rzeki, nie ma powrotu do bezpiecznego ogrodu dzieciństwa, a trawa nie będzie nigdy tak zielona jak za czasów naszej młodości. Jednak w życiu każdego niegdyś popularnego twórcy przychodzi moment, kiedy dochodzi do nich, że ich pięć minut sławy właśnie minęło. Chyba i Chucka Palahniuka musiała uderzyć taka myśl, skoro zdecydował się na kontynuację kompletnej, zamkniętej historii, która przed laty wyniosła go na piedestał ulubionego pisarza Ameryki.
Nigdy nie byłem fanem „Fight Clubu”, ale cenię sobie zwarte, pomysłowe opowieści. Palahniukowa diagnoza kondycji leminga epoki Clintona jest bardzo sugestywna i na tyle uniwersalna, że łatwo ją przenieść tam, gdzie niestrudzenie trwa marsza ku świetlanej, kapitalistycznej przyszłości. A jeżeli dołożymy do tego ostateczny zwrot fabularny, to jak w ogóle można przebić coś takiego? Czy w tym wszystkim może chodzić o coś więcej niż prostacki skok na kasę? Uważam, że nie, ale nie uprzedzajmy faktów.
„Fight Club 2” rozpoczyna się dziesięć lat po zakończeniu poprzedniej części. Pierwszy zeszyt bardzo przypomina swoją konstrukcją początek kolorowej serii „Osiedla Swoboda”. Na razie tylko poznajemy naszych bohaterów w naturalnym dla nich środowisku. Jeszcze nie są uwikłani w żadną fabułę, zostaje nam przedstawiony tylko kontekst, z którego dopiero coś wyniknie.
Sebastian i Marla są już małżeństwem. Mają dziewięcioletniego syna, mieszkają na przedmieściach w małym domu z białym płotem, a ich życie znów przypomina złośliwą karykaturę ideałów amerykańskiej klasy średniej. On jest nieszczęśliwym, pozbawionym ducha, męskości i sensu życia korpoludzikiem. Ona - znudzona, sfrustrowana seksualnie i kompletnie nie odnajduje się w roli kury domowej. Nad ich życiem wisi Tyler, symbol innego, intensywnego życia, za którym podświadomie tęsknią. Lecz Durden nie jest tylko wspomnieniem, psychozą ukrytą dzięki łykanym codziennie przez Sebastiana tabletkom. Tyler wciąż istnieje i czasem się budzi, by wpływać potajemnie na świat. Na razie jeszcze nie wiemy do czego to zmierza, ponieważ nawet finał pierwszego zeszytu jest analogią do podobnego wydarzenia w oryginale. Może to tylko sztuczka ze strony Palahniuka, który wychodząc z podobnych założeń skieruje całość w zupełnie nowe rejony, a może po prostu cała seria będzie jedną wielką zrzynką z oryginału. Na razie trudno tu dodać coś więcej. Należy zawiesić sądy i zaczekać do następnego numeru.
Rysunki to sprawna, chociaż rzemieślnicza robota. Cameron Stewart rysuje nowoczesnym, eklektycznym stylem dla dorosłych, który wyłonił się w USA po najeździe japońszczyzny. Kadrowanie jest sprawne, a kolory bure i komputerowe. Jedynym oryginalnym elementem są realistyczne ilustracje rzeczy „leżących”, „przykrywających” plansze. Sprawiają wrażenie, jakby to czytelnik przypadkiem rozrzucił swoje tabletki lub płatki różanego bukietu. Fajnie to koresponduje z treścią komiksu. Na uwagę zasługują też trzy całostronicowe plansze, zrywające z filmową narracją na rzecz symbolicznej ilustracji.
Czy czytać „Fight Club 2”? Można, ale nie trzeba. Na razie autorzy nie zaprezentowali nic szczególnie wartego uwagi. Całość jest sprawnie napisana i narysowana, to wszystko. Jest to jednak na tyle zachęcające, że warto dać szansę następnemu numerowi.
- Komiks można nabyć w sklepie gildii
Tytuł: "Fight Club 2" - numer 1
- Scenariusz: Chuck Palahniuk
- Rysunki: Cameron Stewart
- Kolor: Dave Stewart
- Okładka: David Mack
- Wydawnictwo: Niebieska Studnia
- Tłumacz: Elżbieta Gałązka-Salamon
- Liczba stron: 28
- Format: 160 x 240
- Papier: ofset
- Oprawa: miękka
- Druk: kolor
- Cena: 16,90 zł
Dziękujemy wydawnictwu Niebieska Studnia za udostępnienie komiksu do recenzji.
comments powered by Disqus