"Stacja Nowy Świat" - recenzja
Dodane: 17-07-2015 07:51 ()
Niewiele jest książek układających się w serię tematyczną, pisaną przez kilku autorów. Chodzi mi głównie o powieści, których akcja rozgrywa się w jednym uniwersum i tych samych realiach, różni się jednak bohaterami i miejscem wydarzeń. Jedną z takich serii jest STALKER, szczególnie cykl „Survarium”, drugim – „Metro 2033”. Książki Bartka Biedrzyckiego stanowią swoisty crossover obu serii, a umiejscowienie ich akcji w Warszawie dodaje im swojskiego klimatu. W końcu my też jesteśmy narażeni na atak nuklearny, z którego ocaleją nieliczni. Będą musieli potem odbudować więzi społeczne w zupełnie nowej rzeczywistości, w warunkach trudnych i wrogich. Na pewno niejeden z nas zastanawia się, jak poradziłby sobie w tak trudnej sytuacji. Choćby z tego powodu warto przeczytać te powieści z cyklu „Kompleks 7215”. Kolejna z nich nosi tytuł „Stacja Nowy Świat”.
Po wojnie jedynym miejscem, które nadaje się do życia, pozostały kompleksy podziemne stacji warszawskiego metra, oddzielone od siebie niebezpiecznymi tunelami. Rządzą nimi różne frakcje – żołnierze, filozofowie albo ci, którzy próbują po prostu utrzymać jakiś porządek. Dzięki współpracy różnych specjalistów udaje się założyć podziemne wytwórnie żywności i zorganizować pewną namiastkę normalnego życia. Wiele niezbędnego sprzętu, w tym broń, znajduje się w podziemiach dzięki ryzykującym życie stalkerom, wyprawiającym się na skażoną powierzchnię. Jednym z priorytetów jest obrona danej społeczności przed atakiem tych, którzy zechcą ją obrabować i zniewolić. Na wpół szalony Imperator, Jan Nowicki, chce zagarnąć jak najwięcej władzy dla siebie. Jego żołnierze rabują i mordują każdego, kto stawia opór. Armia Imperatora nie oszczędza po drodze nikogo ani niczego. Najbardziej nienawidzi Świętego Krzyża, zboru chrześcijańskiego o swoistych zasadach. Dlatego pierwszy z planowanych ataków przeprowadza właśnie na niego. Uciekinierzy z masakry informują o planach Imperatora Generała Groma, rządzącego inną stacją metra. Ten początkowo nie chce wierzyć księżom, których nie znosi równie mocno jak Imperator, ani tym bardziej im pomagać, jednak z czasem daje się przekonać, że sytuacja jest bardzo poważna...
Powiem otwarcie: nie jestem wielbicielką stylu Bartka Biedrzyckiego ani nowoczesnej mody na wszystko, co złe. W ogóle nie rozumiem, skąd upodobanie do karmienia czytelników tak ponurymi obrazami. W prawie każdej popularnej i reklamowanej jako arcydzieło książce fantasy czy s-f mamy wojnę, krew, tortury, zniszczenia, ruinę i degradację wszelkich wartości. Może jestem staroświecka, wolę jednak prozę bardziej optymistyczną. Rozumiem, że w postapo z samego założenia nie może być zbyt różowo, i właśnie dlatego nie lubię tego nurtu. Jestem do niego uprzedzona z góry, dlatego takie książki oceniam zwykle dość surowo. Czasem przeżywam przyjemne zaskoczenie, zwykle jednak znajduję w kolejnej książce to samo, co w poprzednich, zmieniają się tylko dekoracje. To, co pisze Bartek Biedrzycki, nie stanowi wyjątku. W jego książkach mamy klasyczny zestaw, okraszony warszawskimi realiami i doprawiony mnóstwem wulgaryzmów. Są pisarze, którym wybacza się taki język, zwłaszcza gdy jest on uzasadniony okolicznościami. Nie wiem dlaczego u Biedrzyckiego on tak razi, może po prostu w pewnych miejscach jest go zbyt wiele. Jak wiadomo, pieprz dodaje pewnym potrawom smaku, ale w większych ilościach po prostu go zabija. Inna rzeczą, która mocno przeszkadzała mi w percepcji treści, jest stosowany przez autora miszmasz czasowy, czyli przeskoki o wiele lat, to w przód, to wstecz. Powoduje zamęt, który niczemu nie służy, za to skutecznie rujnuje przyjemność czytania i zniechęca.
Co do bohaterów, to niektórzy z nich sprawiają wrażenie tworów komiksowych. Żądny władzy Imperator to typowy villain, posłuszni mu żołnierze stanowią ślepą masę niezdolną do samodzielnego myślenia (jak widać, apokalipsa niczego ich nie nauczyła), nieliczni wśród nich są co prawda zdolni do refleksji, ale nie do działania. Wykonują rozkazy szaleńca, choć widzą że jest niepoczytalny – podziwu godna konsekwencja, jeśli weźmie się pod uwagę historię ludzkości. Jako przeciwwagę mamy Groma, prawdę mówiąc niewiele lepszego, ale przynajmniej zdrowego psychicznie. Co dalej? Pozytywem jest wprowadzenie kobiet, nie będących jedynie dekoracją, choć ich postacie wydają się chwilami nieznośnie sztuczne. Na przykład Janka, dziesięcioletnia telepatka, jest jakby żywcem wzięta z serialu Babilon 5 albo z Diuny Herberta – chwilami zachowuje się zupełnie jak Święta Allia od Noża. Do miejsca akcji pasuje niczym przysłowiowa pięść do nosa, zmieniając część książki o poważnych założeniach w infantylne superhero movie. Historia tworzenia „kanałowego imperium” i jego ekspansji jest zbyt wtórna. W wielu książkach mamy podobne rozwiązania, gdy wojsko przejmuje władzę w zrujnowanych miastach. Jedyną naprawdę ciekawą dla mnie koncepcją jest Madonna Tuneli, która bardzo mnie zainteresowała. Z samego tego wątku mogłaby powstać osobna powieść i wielka szkoda, że tak się nie stało.
Zdają sobie sprawę z tego, że moja ocena jest mocno subiektywna – to ocena czytelnika, który nie znosi opisów zezwierzęcenia, kałuż krwi, brutalności, psychopatów i fruwających flaków. Człowieka, który nienawidzi wojny, zarówno tej na małą skalę, jak i tej na dużą. Tymczasem istnieje szerokie grono odbiorców, gustujących w takiej literaturze, i dla nich zapewne „Stacja Nowy Świat” będzie wymarzoną lekturą. Życzę im miłego odbioru.
Tytuł: „Stacja Nowy Świat”
- Autor: Bartek Biedrzycki
- Gatunek: SF postapokaliptyczne
- Data wydania: 19.06.2015
- Wydawnictwo: Fabryka Słów
- Okładka: miękka ze skrzydełkami
- Ilość stron: 346
- Format: 125x195 mm
- ISBN: 978-83-7964-067-6
- Cena: 37.90 zł
Dziękujemy Wydawnictwu Fabryka Słów za udostępnienie egzemplarza do recenzji
comments powered by Disqus