„Nemo" tom 2: „Berlińskie róże” - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 08-07-2015 21:56 ()


Rok 1941. Totalitarna Tomania władana przez Adenoida Hynkela po raz kolejny podejmują próbę zdobycia panowania nad światem. W głębinach i przestworzach wciąż jednak włada sojusz Nemo i Robura przypieczętowany małżeństwem ich dzieci. Idylla nowożeńców dobiega końca w gwałtownych okolicznościach, gdy napowietrzny okręt z młodą parą na pokładzie zostaje zestrzelony.

O dziwo inicjatorzy zamachu (tj. właśnie Tomanici) ani myślą ukrywać się ze swym dokonaniem. Co więcej odpowiednio je „zareklamowali”, tak aby wieść o tym wydarzeniu nie umknęła przypadkiem właściwemu adresatowi. A jest nim nie kto inny jak Janni Dakkar, dziedziczka Kapitana Nemo, której piracka działalność koliduje z imperialistycznym zapędami Niemców-Tomanitów. Stanowcza niewiasta nie zamierza tracić czasu i wraz ze swym mężem, Jackiem Strzałą, wyrusza do Berlina. Istnieje bowiem duże prawdopodobieństwo, że w zmechanizowanej, ponurej utopii, wzniesionej według planów C.A. Rotwanga, przetrzymywana jest ich córka i zięć. Sęk w tym, że owa wyprawa nijak nie przypomina wycieczki krajoznawczej, a na miejscu Nemo zmuszona będzie stawić czoła m.in. armii somnambulików doktora Caligari i żeńskiemu androidowi z pamiętnego filmu „Metropolis”.

Podobnie jak „Serce z lodu” drugi tom solowych przygód córki Kapitana Nemo to nieszczególnie skomplikowana historia. Nie oznacza to jednak, że Alan Moore zaserwował swoim czytelnikom fuszerkę. Najprościej rzecz ujmując - „Berlińskie róże” to kolejny fragment kroniki burzliwego życia Janni Dakkar. Do tego przypadający na istotny moment dziejowy, tj. okres ekspansji quasi-nazistowskiej despocji. O ile na kartach pierwszego tomu przypadków żeńskiej Nemo dało się zauważyć drobne symptomy znużenia scenarzysty niniejszą serią, o tyle przy tej okazji narracja wyraźnie nabiera tempa. Dotyczy to zarówno tytułowej bohaterki jak i jej małżonka, ewidentnie zyskujących na charakterologicznej żywiołowości. Łatwo dostrzegalnej fascynacji feminizmem przejawianej przez Moore’a towarzyszy standardowa (a zarazem nie wolna od chaplinowskiej groteskowości) krytyka totalitaryzmu. Walorem tej odsłony serii jest również występ przedstawicieli niemieckiej odpowiedzi na Ligę Niezwykłych Dżentelmenów, tj. Bohaterów Zmierzchu. Robot „Maria” czy diaboliczny manipulator w osobie doktora Caligari bez cienia wątpliwości zasługiwali na udział w tej epopei. Natomiast nie przekonuje zastosowany przez autorów zabieg formalny, w efekcie którego teksty niemieckojęzyczne (a jest ich tu nie mało) zachowano w brzmieniu oryginalnym. Co prawda treści tych wypowiedzi można w dużej mierze domyślić się z ogólnego kontekstu, mimo wszystko ta decyzja twórców wydaje się chybiona.

Tradycyjnie dla niniejszej serii Moore dokonuje licznych zapożyczeń z zasobu kultury popularnej. Zależność od przejawów ekspresjonizmu niemieckiego jest z miejsca dostrzegalna w nawiązaniach do wzmiankowanego filmu „Metropolis”, „Gabinetu doktora Caligari” i „Doktora Mabuse”. Nie zabrakło również odniesień do literatury przygodowej z wczesnych lat XX w. („Ona” Henry’ego Ridera Haggarda) oraz zbliżonych chronologicznie antyutopii („Meccania: The Super-State” Owena Gregory’ego). Ową mieszankę uzupełniają motywy zaczerpnięte z klasycznego „Dyktatora”. Pozornie skrajnie odmienne konwencje (tragikomiczne dzieło Chaplina i chwilami popadająca w mistykę powaga ekspresjonizmu niemieckiego) połączono na tyle umiejętnie, że w „Berlińskich różach” tworzą one spójną całość. Jest tu miejsce zarówno dla patosu jak i subtelnego humoru. Galeria dość licznie zgromadzonych postaci nie przytłacza, a ich charakterystyka, niekiedy dokonywana oszczędnymi środkami (jak w przypadku beznamiętnej, zblazowanej Aiszy) poprowadzono starannie i z zachowaniem szacunku dla źródeł inspiracji tej opowieści.

Daje się to również zauważyć w ilustracjach Kevina O’Neilla, który nie omieszkał podkreślić drobnymi akcentami wspomnianej zależności niniejszej fabuły od m.in. filmowych pierwowzorów. Nawet jeśli jest to drobiazg typu lekkie przymrużenia oka mechanicznej „Marii”, tak jak ma to miejsce w pamiętnym filmie Fritza Langa. Szkocki plastyk nie oszczędza się również przy okazji nakreślania futurystycznych gmachów i przytłaczających mechanizmów. Groteskowa stylistyka nie zaburza względnie poważnego tonu. 

 

Album zamyka relacja Hildy Johnson (wziętej redaktorki plotkarskich brukowców) z wizyty na wyspiarskiej siedzibie Janni Dakkar. Tym samym czego Moore nie zdołał pomieścić na kartach komiksu, doczekało się uzupełnienia w formie stylizowanego na reportaż tekstu. Podobnie jak miało to miejsce w poprzedniej odsłonie serii, tak i tutaj rzecz rozpisano z filuternym przekąsem.

Obaj odpowiedzialni za ten cykl panowie najwyraźniej nie zamierzają trwonić czasu i z równym zacięciem co ich bohaterka przystępują do czynu. Stąd na rynku anglosaskim jest już dostępny kolejny epizod zatytułowany „River of Ghosts” („Rzeka duchów”). Można zatem być niemal pewnym, że o ile przysłowiowe niebo nie spadnie nam na głowę, w przyszłym roku doczekamy się spolszczonej wersji tego utworu.

 

Tytuł: „Nemo" tom 2: „Berlińskie róże”

  • Tytuł oryginału: “Nemo: Roses of Berlin”
  • Scenariusz: Alan Moore
  • Rysunki: Kevin O’Neill
  • Przekład: Paulina Braiter
  • Redaktor merytoryczny: Tomasz Sidorkiewicz
  • Wydawca: Egmont Polska
  • Data premiery: 15 czerwca 2015 r.
  • Oprawa: twarda
  • Format: 17 x 26 cm
  • Papier: kredowy
  • Druk: kolor
  • Liczba stron: 56
  • Cena: 39,99 zł

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.


comments powered by Disqus