"San Andreas" - recenzja

Autor: Marcin Andrys Redaktor: Raven

Dodane: 07-06-2015 14:43 ()


W latach siedemdziesiątych ubiegłego stulecia kino katastroficzne otwierało przed widzami całkiem nowy rodzaj filmowych doznań. Ziemskie żywioły, niefortunne zbiegi okoliczności, piekielne awarie czy ludzka głupota dostarczały impulsu do ukazania zmagań człowieka z nieokiełznaną naturą lub wnikającą ukradkiem do naszego życia zaawansowaną technologią. Bohaterem był zazwyczaj podmiot zbiorowy, grupa osób, która trzymając się razem musi przezwyciężyć własne lęki, a przy okazji wyjść cało z opresji. Widz czuł się jakby sam brał udział w takiej survivalowej eskapadzie.

Wraz z nastaniem wysublimowanych efektów komputerowych kino katastroficzne przeszło nieco do lamusa, z tego względu, że człowiek, o którego życie drżeliśmy, przestał być głównym czynnikiem, a stało się nim rozbuchane widowisko. Wizualne fajerwerki są miłym dla oka dodatkiem, ale nie zastąpią psychologicznych rozmów toczonych w paskudnej, klaustrofobicznej atmosferze. Minimalizm katastrofy przestał wystarczać, wydarzenia miały rozgrywać się w wielu lokacjach jednocześnie.

„San Andreas” – jak sam tytuł wskazuje – odnosi się do jednego z najbardziej nieprzewidywalnych miejsc na naszym globie, gdzie stykają się płyty litosfery, powodując co jakiś czas trzęsienia ziemi. Szczególnie niebezpieczne, gdy obejmą obszar naszpikowany sporą ilością drapaczy chmur, mostów czy budowli nieodpornych na wstrząsy. Główna oś fabularna skupia się na ratowniku medycznym, który poświęcił się pracy zaniedbując swą rodzinę. Nic więc dziwnego, że żona postanowiła od niego odejść. Jednak w obliczu nadciągającego kataklizmu wszystkie animozje zostają odłożone na bok, a rodzinne dobro  staje się priorytetowym zadaniem.  

Obraz Brada Peytona sprawdza się nie tylko jako widowisko okraszone sporą ilością efektów specjalnych, ale też jako rodzinny dramat. Dwayne Johnson, oprócz tego, że potrafi przywalić, sprawdza się rewelacyjnie w kinie familijnym (niezaprzeczalny urok mięśniaka o gołębim sercu), a nabyte tam doświadczenie procentuje. Całkiem nieźle radzą sobie też Alexandra Daddario, którą pamiętamy z serialu „True Detective”, a także z cyklu o Percym Jacksonie, tutaj w roli jego ekranowej córki oraz Carla Gugino jako była żona.

„San Andreas” jest pełen klisz i schematów wykorzystywanych od dość dawna (jak choćby wątek z niedoszłym ojczymem) – pewne reguły są zatem zachowane. Na szczęście w produkcji wszystko wydaje się być poukładane na swoim miejscu, co gwarantuje najważniejsze – napięcie nie spada poniżej zadowalającego poziomu w ani jednej minucie filmu. A tego dokładnie oczekuje widz od tego gatunku kina. Dodatkowo poczynania bohaterów – zarówno młodej ekipy jak i rodziców - są wyjątkowo racjonalne bez nadmiernych głupot i brawury. Reszty dopełniają efekty specjalne. Tych wgniatających w fotel jest na szczęście więcej, ale zdarzają się też takie trącące nieco nieudaną CGI. W rezultacie otrzymujemy całkiem strawny kawałek kina, który powinien z powodzeniem umilić dwugodzinny seans.

 

Efekty nie zawsze decydują o atrakcyjności obrazu. W „San Andreas” istotnym czynnikiem są bohaterowie, którzy nie dają się zmieść z powieści ziemi ani falom tsunami, ani rekordowym wstrząsom. Z kolei amerykański patos pojawia się w ilości łatwej do przełknięcia. Jeśli pragniecie zrelaksować się, podziwiając rozpadające się jak domki z kart wieżowce i kontenerowce wdzierające się na ulice miasta, „San Andreas” spełni wasze oczekiwania.

 5/10

Tytuł: "San Andreas"

Reżyseria: Brad Peyton

Scenariusz: Carlton Cuse

Obsada:

  • Dwayne Johnson
  • Carla Gugino
  • Alexandra Daddario
  • Ioan Gruffudd
  • Paul Giamatti
  • Archie Panjabi
  • Hugo Johnstone-Burt
  • Art Parkinson
  • Will Yun Lee
  • Kylie Minogue

Muzyka: Andrew Lockington

Zdjęcia: Steve Yedlin

Montaż: Bob Ducsay

Scenografia: Barry Chusid

Kostiumy: Wendy Chuck

Czas trwania: 114 minut

 

Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.


comments powered by Disqus