"Nikt się nie spodziewał, że „Chew” będzie hitem, włącznie ze mną" - wywiad z Johnem Laymanem
Dodane: 29-05-2015 23:00 ()
Podczas tegorocznej edycji Festiwalu Komiksowa Warszawa jednym z gości był John Layman, scenarzysta "Chew". Udało nam się z nim uciąć krótką pogawędkę o komiksach, ale nie tylko. Zapraszamy do lektury wywiadu.
Paradoks: W komiksach zaczynałeś jako redaktor, prawda?
John Layman: Tak, najpierw byłem redaktorem, zaczynając od 1995 do 2001 roku.
P.: Z perspektywy czasu, ale też jako, że jesteś obecnie scenarzystą, myślisz, że mógłbyś być lepszym redaktorem? Dużo dało Ci takie zaplecze?
J.L.: Zdecydowanie, czytanie setek scenariuszy daje do myślenia. Możesz zobaczyć co Ci pasuje, a co nie. Bez wątpienia praca redaktora zmienia twoje podejście przy pisaniu.
P.: Zrobiłeś na tym stanowisku coś, czego byś obecnie już nie zrobił?
J.L.: Cóż… na pewno zrobiłem parę błędów. Wiele z nich to literówki, które poszły do druku, cały czas mi się to zdarza. Nie mam za sobą jakichś wielkich redaktorskich wpadek, nie ma takich sytuacji, że po jakimś czasie patrzę do komiksu i dochodzę do wniosku, że zrobiłbym to inaczej. Przez pierwsze kilka lat zawsze dążyłem do pracy idealnej. Wiesz takiej idealnej, z którą wszystko jest w porządku i zawsze coś musiało pójść nie tak. Błąd przy kolorowaniu, literówka, cokolwiek. Po latach jednak zdajesz sobie sprawę, że ideału nie ma. Nie należy traktować tego jak pogodzenia się z porażką, kiedy przestajesz do niej dążyć. Nie jest idealna, jest najlepsza jaka może być. W końcu możesz odpuścić i życie staje się łatwiejsze.
P.: W czasie pracy redaktorskiej zdarzyło Ci się znaleźć coś dobrego w scenariuszu, ale wiedziałeś, że nie możesz tego puścić dalej?
J.L.: Uczestniczyłem w kilku “kontrowersyjnych” projektach. “Authority” Millara, w tym czasie DC cenzurowało ten komiks, co bardzo utrudniało sytuację. Kiedy pracujesz jako redaktor dla firmy, która nie jest twoją własnością, a nauczyłem się tego jako scenarzysta, przez co bardziej rozumiem jak to działa. Nie możesz napisać Batmana, który wychodzi na dwór i zabija grupkę dzieciaków toporem. To nie jest Batman i nie pasuje do postaci. Taki zabieg zepsułby wszystko dla dzieci, które przecież będą kupować wszystkie te zabawki i inne rzeczy. Korporacje zawsze mają na względzie swoich bohaterów. Jako redaktor twoim zadaniem jest utrzymanie tego statusu, a jako scenarzysta pisać zgodnie z ich charakterem. Teraz jako scenarzysta nie będę brał udziału w niektórych rzeczach, bo a - muszę lubić postać, b – muszę czuć, że historia odda bohaterowi sprawiedliwość. Tak jakbym chciał opowiedzieć historię o bezwzględnym mścicielu, który zabija morderców, ale nie mogę, bo jest to miła postać. W takich przypadkach musisz jakby to powiedzieć, kolorować wewnątrz linii, trzymać się zasad. Natomiast jak masz własną pracę, tak jak ja mam “Chew”, wtedy możesz bawić się w Boga i robić co chcesz. Kiedy pracujesz dla wielkiej dwójki - Marvela i DC - dostajesz dobrą wypłatę. No, ale trzymają Cię zasady i na parę rzeczy musisz się zgodzić.
P.: Czyli jest się takim trybikiem w maszynie?
J.L.: Dokładnie tak
P.: W takim razie czy Image jest dobrym miejscem na wydanie swojej pracy?
J.L.: O tak, zdecydowanie. Nie zawsze się dobrze sprzedaje, nie zawsze dostajesz pieniądze, ale masz całkowitą wolność i czasami jest to zła rzecz. Nie każdy był redaktorem, a część osób potrzebuje redaktorów. Chcesz, żeby twoja postać zabiła grupę dzieciaków siekierą, może ktoś powinien Ci powiedzieć, że to nie najlepszy pomysł? Tu jednak nikt Ci nie może zabronić.
P.: Jaka jest różnica pomiędzy wydawaniem w Image a wydawaniem na własny koszt?
J.L.: Image jest jak parasol ochronny. Zawsze biorą swoją działkę, zawsze taką samą dla każdej pracy. Mówią ile zabiorą, a cała reszta to zysk. Jeśli twoja praca zarobi tę część i grosz, dostajesz grosz. Jednak gdy zarobi na ich działkę i do tego dwa miliony dolarów, Image zabiera wciąż tyle samo, a Ty zarabiasz dwa miliony. To fantastyczna sprawa kiedy twój komiks jest popularny. Dużym minusem jest to, że każdy wie kim jest Superman, kim jest Batman, co by się nie działo zawsze się sprzeda pewna liczba komiksów, bo wszyscy znają te postaci. Tutaj sam tworzysz wszystko. Musisz zająć się marketingiem, kontaktować się ze sprzedawcami, udzielać wywiadów, nakręcać to wszystko. Jasne, to twoja własność, ale musisz sam wszystko robić, możesz pracować 24/7, a i tak nic nie sprzedasz, ryzykujesz wszystkim co masz.
P.: Czy jesteś zadowolony z odbioru „Chew” w Polsce?
J.L.: Tak. Kiedy u nas pojawiają się wydania zbiorcze, to raczej są w miękkiej okładce. Za każdym razem, gdy widzę zagraniczne edycje, okazuje się, że są ładniejsze niż amerykańskie. Mam dobry kontakt z każdym wydawcą. Zawsze chcę, żeby wysłano mi dwie kopie komiksu, jedną dla mnie, jedną dla rysownika. Układam je na półce prawie jak trofea, jestem z tego naprawdę dumny. Nie spodziewałem się tego, zrobiłem parę prac wcześniej, które nie odniosły jakiegoś sukcesu. Nikt się nie spodziewał, że „Chew” będzie hitem, włącznie ze mną. Teraz patrzę na swoje dzieło pięknie wydane w Polsce, na drugim końcu świata dla mnie… To niesamowite i uświadamia mi jak dużo szczęścia miałem.
P.: W jednym z wywiadów wspomniałeś, że to dzięki grze “Soldier of Fortune Payback III” mogłeś wydać „Chew”.
J.L.: Dokładnie, pisałem gry video i nikt nie chciał „Chew”. Pracowałem przy tej grze i dostałem za nią czek. Praca przy grach video, ogólnie praca wolnego strzelca sprawia, że czasem długo czeka się na wypłatę. Na kilka miesięcy przed dostałem pracę i nagle spłynęło całkiem sporo kasy. Powiedziałem swojej żonie, że skoro mamy coś na boku i finansową stabilność, sam sfinansuje komiks, którego nikt nie chce. Nie sprzeda się, nikt go nie kupi, ale wierzę w to co robię. No i wszystko wybuchło. Już nie muszę chodzić po redaktorach pokazywać “Chew” i prosić, żeby mnie zatrudnili. Teraz sami przychodzą mówiąc, że lubią “Chew” i chcą mnie zatrudnić. To niesamowite!
P.: Gdybyś musiał znowu wydać „Chew”, obecnie, rozważyłbyś akcję na kickstarterze?
J.L.: Nie. Zrobiłbym to w dokładnie ten sam sposób. Nie chcę umniejszać kickstarterowi, bo wiem, że dla części osób się sprawdza. Jednak gdy zbiorę te pieniądze samemu, czuję się bardziej spełniony, niż prosząc o pieniądze ludzi w stylu: Macie tu książkę o gliniarzu kanibalu, dawajcie kasę. Z kickstarterem jest tak: “Dajcie mi 20$, a dostaniecie plik pdf z komiksem”, a ja nie chce wydawać 20$ na komiks. Nawet jeśli jest to coś w co wierzę, chcę iść do sklepu i wydać 3$, tak jak jest napisane na okładce. Podejmuje ryzyko i potem „Chew” jest w takim sklepie, a ludzie mogą go kupić w rozsądnej cenie. Nie mówię tu o kickstarterze gadżetów, nasza firma zajmująca się tym, “Skeleton Key”, dla nich jest to za duża kwota do wyłożenia. Produkują np. wielką, drogą statuetkę. Uważam, że to co innego w przeciwieństwie do komiksów, gdzie jest naprawdę sporo kasy… za komiks. Wiem, że ludzie chcą wspierać twórców i o to chodzi, ale nie powinieneś wydawać takiej kasy na jakiś tam amerykański komiks.
P.: Mówiąc o gadżetach, powstaje planszówka “Chew”, prawda?
J.L.: Dokładnie, wyda ją IDW i jeśli wszystko idzie zgodnie z planem to gra jest już na jakimś chińskim statku. Jest naprawdę super. Zatrudnili znanego projektanta gier, który wymyślił karty i mechanikę. Przedstawił nam wszystko i mówił, tu jest bardzo silna karta, tę kartę zagraj przeciwko innym graczom, kolejna pomaga twojej talii. Tutaj są postaci, tutaj przedmioty itd. Tutaj pojawiam się ja i mówię: skoro to jest ta najsilniejsza karta, to zróbmy z niej Poyo. To jest główny bohater Tony, to zagrywasz na przeciwnika? Niech to będzie któryś z wrogów. Podłożyłem wszystko pod „Chew”, potem wybraliśmy grafiki i napisałem cały tekst na kartach. Napisałem rzeczy do tej gry, ale nie miałem do czynienia w żaden sposób z mechaniką. Ktoś mądrzejszy i lepszy ode mnie zabrał się za to i wyszło świetnie. Są zabawne karty, nawiązania do komiksów, czuć że to “Chew”, a przez udział prawdziwego projektanta można się przy tym dobrze bawić.
P.: Jest gra, statuetki, podkoszulki. Może zestaw Lego? Lubisz Lego prawda?
J.L.: Kocham Lego. Jednak mają standardy jeśli chodzi o przemoc, nie przekraczają pewnego poziomu. Mogę wydać zestawy z „Pogromców duchów” czy „Powrotu do przyszłości”, bo są to filmy dla wszystkich, ale nigdy nie zrobią „Terminatora”. Dlatego myślę, że nie zrobią też zestawu z gliniarzem kanibalem.
P.: Wiemy, że pewnie już posiadasz w kolekcji, ale w prezencie od nas mamy dla Ciebie kilka figurek Lego Simpsons. I nawiązując do tej serii, myślisz o jeszcze jakichś crossoverach w “Chew”?
J.L.: Dzięki! Wiecie zostało nam 10 zeszytów do końca i jest to naprawdę trudne, bo muszę nie schrzanić końcówki. Muszę skupić się na dotarciu do końca bez zawracania sobie głowy. Natomiast co roku robimy taki letni blockbuster, jak Michael Bay. Chodzi oczywiście o Poyo. Zaraz przed samą końcówką „Chew”.
P.: Jakbyś jednym zdaniem określił końcówkę „Chew”?
J.L.: Wkurzy ludzi.
P.: A co z filmem „Chew”?
J.L.: Pracujemy nad animacją już bardzo, bardzo długo. Rok temu Steven Yeun, który gra Glenna w serialu „Walking Dead”, nagrał partię Tony’ego Chu. Felicia Day nagrała partię Amandy, która ma co prawda jakieś 10 linijek tekstu, przez co nie jest takie duże jak się wydaje, ale ciągle jest spoko. Mieliśmy już kandydata do roli głównego przeciwnika, ale niestety nie udało się tego dopiąć. Nasz producent mówi że podpisanie kontraktu z innym wielkim nazwiskiem to kwestia czasu i znowu będziemy mogli zająć się produkcją. Nauczony doświadczeniem wiem, że trzeba być cierpliwym, bo mieliśmy już kontrakt z TV na 3 lata, który gdzieś wyparował, teraz mamy kontrakt na animację na okres dwóch lat i czekamy. Jedyne co można powiedzieć, to że jeszcze nie został do końca pogrzebany. Wszystko jest cały czas w produkcji, ale ściśle tego nie nadzoruję, nie dzwonię dowiedzieć się jak idą prace, bo nie da się popędzić Hollywood. Oni działają wg własnego czasu i nic z tym nie można zrobić. A póki co mam grę, gadżety z komiksu, w który nikt nie wierzył. razem ze mną. A teraz jestem w Polsce, więc życie jest całkiem dobre. Nie mam co narzekać na to, że animacja jeszcze się nie pojawiła.
[TUTAJ SPOILER PROSZĘ UWAŻAĆ]
P.: Co się tyczy Poyo. Po tym jak zginął, czy dostałeś jakiś odzew od fanów?
J.L.: Tak. “Nienawidzimy Cię Layman”. Chociaż wiem, że tak nie jest, wyzywali mnie na Twitterze, ale to dlatego, że wszyscy pokochali postać. Prawda jest taka, że fani chcą być torturowani w pewien sposób. To tak jak w Simpsonach Itchy i Scratchy, nikt nie chce oglądać jak siedzą i piją razem lemoniadę. Musi być konflikt, musi być dramat, a w historii która ma koniec, cóż… ktoś zawsze zginie. Nikt nie spodziewał się, że tak szybko zabijemy dojną krowę, więc ludzie byli zdziwieni, że Poyo zginął tak szybko. W sumie Poyo istnieje trochę poza zasadami… Nikomu jeszcze tego nie mówiłem, będziecie mieli wyłączność. Miałem zamiar ogłosić to po 50 numerze i po San Diego, ale ostatni specjalny numer Poyo to “Demon Chicken Poyo”. Nawet po tym jak go zabiliśmy wróci z piekła z płonącym łbem.
[KONIEC SPOILERA MOŻNA CZYTAĆ]
P.: Jakiego superbohatera lubisz najmniej?
J.L.: Uważam, że sporo bohaterów DC jest głupia. Pomijając oczywiście te związane z Batmanem, miałem szczęście, że mogłem go pisać. Aquaman jest głupi. Nie mam nic do Supermana, ale wiem, że nie mógłbym go pisać. Legion Superbohaterów jest idiotyczny, nie jestem w stanie sobie wyobrazić co mógłbym tam napisać. Z drugiej strony Marvel też ma sporo równie głupkowatych postaci, jak Rhino czy Grizzly. Są komiczni, ale ich lubię. DC stara się traktować postaci trochę bardziej poważnie, dlatego te śmieszne postaci dla mnie się nie sprawdzają. W Marvelu jest więcej luzu i więcej rzeczy przechodzi. Jest tylko kilka postaci z Marvela, których na pewno nie chciałbym pisać jak Thor czy Kapitan Ameryka. Lubię ich, ale nie są to postaci dla mnie.
P.: Twoja ulubiona onomatopeja?
J.L.: Och uwielbiam! Zajmuje się też liternictwem, wiec mogę tworzyć własne. Moja ulubiona to “Fuckrack”, bo udaje mi się tam wcisnąć przekleństwo.
P.: Dziękujemy za wywiad!
J.L: Dziękuje bardzo!
fot. Marcin Andrys.
comments powered by Disqus