"Epoxy" - recenzja
Dodane: 06-05-2015 15:40 ()
Złoty Wiek polskiego rynku komiksu trwa w dobre. Świadczy o tym różnorodność oferty naszych wydawców, przyprawiająca o zawrót głowy większość wielbicieli tego medium (nie wspominając o „bólu” portfela). Wspomniana sytuacja dotyczy nie tylko względnie świeżych utworów (takich jak chociażby publikowanych pod szyldem kolekcji „Nowe DC Comics”), ale też klasyków rynku frankofońskiego. Wśród nich na szczególną uwagę zasługuje „Epoxy”. Zwłaszcza, że za jego scenariusz odpowiadał sam Jean Van Hamme.
Osoby tego twórcy nikomu spośród wielbicieli komiksu przedstawiać nie trzeba. Wszak to właśnie jemu zawdzięczamy tak poczytne serie jak „Largo Winch”, „XIII”, „Thorgal” oraz świeżo zaprezentowaną polskim czytelnikom „Lady S.”. Lektura „Epoxy” to dobra okazja do zapoznania się z wczesną twórczością Van Hamme’a. Wspomniany album był pierwszym osiągnięciem scenarzysty na polu komiksu. Pod antycznym kostiumem debiutant ukrył komentarz dotyczący ówczesnej sytuacji politycznej. Komiks trafił bowiem do dystrybucji w chwili, gdy francuskiej młodzieży spowszedniał dostatek wypracowany przez pokolenie jej rodzicieli. Miast tego studenckiej braci zamarzyło się tworzenie komun opartych na maoistowskich wzorcach (czy może trafniej: wydumanych wyobrażeniach o tych „wspólnotach”). Równocześnie liderzy rozruchów, do których doszło na tym tle w maju 1968 r. ochoczo szermowali marksistowską frazeologią oraz hasłami odrzucenia tradycyjnych norm społecznych i obyczajowych. Krótko pisząc - przeistoczenia człowieka z lektora w kreatora wszelkich zasad i wartości.
Ów skrajny, wręcz sofistyczny relatywizm, znalazł swoje odbicie chociażby w postulacie nieskrępowanej miłości, forsowanym już przez ideologów wczesnych odmian komunizmu. Jako doświadczony marketingowiec, Van Hamme (przed rozpoczęciem kariery pisarskiej pracował dla koncernu Philips) zdecydował się skorzystać z nadarzającej się okazji oferując produkt zgodny z ówczesnymi trendami. Nie da się ukryć, że z komercyjnego punktu widzenia postąpił on bardzo rozsądnie. Jak jednak wspominał jesienią 2014 r. podczas swego pobytu w Polsce ów zabieg nie przyniósł spodziewanego efektu. Bowiem w momencie premiery albumu większość jego potencjalnych nabywców zajmowała się plądrowaniem ulic francuskich miast oraz tworzeniem studenckich komun, nie troszcząc się nadmiernie o dobór komiksowych lektur.
Jak prezentuje się ten utwór od strony fabularnej? Jego główną bohaterką „ojciec” Thorgala uczynił Epoxy, kobietę w kwiecie wieku, która w efekcie nie w pełni wyjaśnionych zawirowań czasoprzestrzennych trafia w realia zamieszkiwane przez istoty rodem z mitologii starożytnych Hellenów. Amazonki, centaury oraz boscy mieszkańcy Olimpu – to tylko ważniejsi spośród ich grona. Roznegliżowana Epoxy przemierza kolejne sfery tej mitycznej rzeczywistości. Dodajmy, że owa podróż upływa w dużej mierze pod znakiem doznań, które ideologom studenckich protestów z pewnością przypadłyby do gustu. Zwłaszcza, że tytułowa bohaterka tej opowieści z łatwością adaptuje się do zachowań zwykle nad wyraz chutliwych osobników.
Można śmiało rzec, że niniejszym utworem Van Hamme wpisał się nie tylko w ówczesny rynek komiksu frankofońskiego, ale też nasilającą się rewolucję obyczajową. Początkujący twórca wprost wskazał na dziedzictwo helleńskiego antyku – z przypisanym tej epoce uwielbieniem zmysłowości – jako potencjalnym źródle inspiracji norm moralnych przejawianych przez wyzwolonego z pęt tradycjonalizmu „nowego człowieka”. To właśnie Epoxy, niczym bohaterowie filmu „Marzyciele”, przemierza szlak, który uczyni ją nie tylko wspomnianym „nowym człowiekiem”, ale wręcz – w myśl refleksji Hermesa – „bogiem” jako kreatorką norm moralnych (rzecz jasna w zależności od jej własnego uznania). Bernardo Bertolucci i Jean-Paul Sartre zapewne byliby zachwyceni takim właśnie ujęciem tematu.
Nawiązania do starożytności łatwo daje się uchwycić również w warstwie plastycznej. Nie tylko ze względu na charakter świata kreowanego tej opowieści z definicji stylizowany na wyobrażenia o helladzkim antyku. Być może w jeszcze większym stopniu owa okoliczność wynikła z klasycznego wykształcenia w zakresie plastyki, odebranego przez ilustratora „Epoxy”, Paula Cuveliera. Stąd inspiracje dla obecnych w kadrach postaci, chwilami jakby zastygłych w monumentalnych pozach vide rzeźby figuratywne Polikleta, odnajdujemy w reliktach starogreckiej ikonografii. Skojarzenia atletycznych sylwetek bóstw olimpijskich z reliefami na metopach świątyń Attyki czy Argolidy wydają się w pełni uzasadnione. Bezpruderyjna nagość większości obecnych tu postaci ujęto odpowiednio subtelnie; stąd współcześni wielbiciele twórczości m.in. Paolo Serpieriego i Ericha von Gothy mogą poczuć się nieco rozczarowani. Chociaż jak na standardy momentu dziejowego, w którym ów komiks po raz pierwszy trafił do dystrybucji nie sposób odmówić jego autorom odwagi. Wszak wspomniane medium pozostawało wówczas domeną czasopism skierowanych przede wszystkim do dzieci.
Stwierdzenie, w myśl którego czas obszedł się z opisywanym utworem nad wyraz łaskawie byłoby znacznym nadużyciem. W przeciągu niemal półwiecza, które upłynęło od pierwodruku „Epoxy” metody komiksowej narracji uległy znacznej ewolucji. Jak na komiksowego debiutanta Van Hamme okazał się jednak zaskakująco sprawnym opowiadaczem ze ściśle sprecyzowaną docelową grupą czytelników. Stąd fabułę niniejszego albumu znamionuje brak dłużyzn oraz anachronicznych z dzisiejszej perspektywy wtrętów wszechwiedzącego narratora (nawet jeśli część dialogów niekiedy razi nadmierną sztucznością i naiwnością). Początkujący scenarzysta wykazał się ponadto trafnym uchwyceniem obyczajowych przepoczwarzeń, a być może również tendencji autodestrukcyjnych charakteryzujących ruch kontestacyjny roku 1968. Z pewną dozą ostrożności można zatem rzec, że mamy do czynienia z metaforycznym ujęciem gwałtownych przemian światopoglądowych, do których doszło we wspomnianym okresie. Z tego m.in. względu warto poznać ten utwór. Tym bardziej, że rozpoczął nim karierę jeden z najwybitniejszych twórców europejskiego komiksu.
Tytuł: „Epoxy”
- Scenariusz: Jean Van Hamme
- Rysunki: Paul Cuvelier
- Tłumaczenie: Jakub Syty
- Wydawca wersji oryginalnej: Les Éditions du Lombard
- Wydawca wersji polskiej: Kubusse
- Data premiery wersji oryginalnej: maj 1968 r.
- Data premiery wersji polskiej: 23 kwietnia 2015 r.
- Oprawa: twarda
- Format: 21,5 x 29,5 cm
- Papier: kredowy
- Druk: kolor
- Liczba stron: 72
- Cena: 50 zł
Dziękujemy wydawnictwu Kubusse za udostępnienie komiksu do recenzji.
comments powered by Disqus