„Diament odnaleziony w popiele” - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 13-03-2015 15:01 ()


„Popiół i diament” – sztandarowy utwór Jerzego Andrzejewskiego – przez długie lata stanowił obowiązkową lekturę szkolną, przyswajaną przez co najmniej trzy pokolenia Polaków. Niebagatelną rolę w jego upowszechnianiu odegrała również filmowa adaptacja książki z fenomenalną kreacją Zbigniewa Cybulskiego. Tym bardziej warto pamiętać, że ta, swego czasu hołubiona powieść, powstała w jasno sprecyzowanym celu, wyznaczonym przez decydentów komunistycznego reżimu.

Jak bowiem wspominał po latach sam autor (książkę opublikowano pierwotnie w 1948 r.), do napisania powieści miał go namówić sam Jakub Berman, faktyczny wielkorządca Stalina w opanowanej przez Armię Czerwoną Polsce. Nowy, siłą narzucony reżim potrzebował jeszcze jednego elementu mitu założycielskiego „Polski Ludowej”. Takim elementem miał stać się utwór Andrzejewskiego, cenionego prozaika, który u schyłku międzywojnia zasłynął powieścią „Ład serca” oraz krótszymi formami zebranymi w tomie „Drogi nieuniknione”. Podczas okupacji udzielał się w strukturach konspiracyjnych. Niebawem po zakończeniu działań wojennych wspólnie z Czesławem Miłoszem napisał scenariusz do filmu „Robinson warszawski”, osnutego na wspomnieniach kompozytora Władysława Szpilmana.

Niewykluczone, że akceptując propozycje Bermana do pewnego stopnia kierował się on idealistycznymi przesłankami. Wszak wskutek niemieckiej okupacji, sowieckiego „wyzwolenia” oraz porzucenia przez zachodnich sojuszników, okrojona terytorialnie Polska wymagała wzmożonego wysiłku na rzecz jej odbudowy w czym swoją twórczością zamierzali włączyć się również literaci. Owa skłonność do kompromisu daje się zresztą zauważyć nie tylko u Andrzejewskiego, ale też wspomnianego chwilę temu Miłosza (przynajmniej do czasu uzyskania przezeń azylu politycznego we Francji w 1951 r.), Jarosława Iwaszkiewicza, Władysława Broniewskiego oraz co najmniej kilku innych wybitnych mistrzów słowa. Równocześnie komunistyczny reżim, nie w pełni jeszcze umocniony, musiał liczyć się z opinią zarówno w kraju jak i zagranicą. Stąd też na etapie 1946 r. przedstawiciele Polskiej Partii Robotniczej (niesławna „macierz” równie niesławnej PZPR) usiłowali jeszcze częściowo kamuflować swoje zamiary faktycznej stalinizacji post-jałtańskiej Polski, głosząc wszem i wobec priorytetowość odbudowy kraju.

Trudno orzec czy aby na pewno Andrzejewski dał się nabrać na propagandowe frazesy komunistów, bo bezpieka już wówczas działała z pełną bezwzględnością i doskonale zdawano sobie z tego sprawę. Pewne jest, że „Popiół i diament”, choć w wymiarze czysto warsztatowym zrealizowany bez zarzutu, okazał się paszkwilem bezpardonowo oczerniającym Podziemie Niepodległościowe. Bowiem Andrzejewski nie miał oporów by zmieszać z błotem byłych żołnierzy Armii Krajowej, którzy po wkroczeniu oddziałów sowieckich zdecydowali się kontynuować walkę. Do takich osób należał również pierwowzór Maćka Chełmickiego, centralnej osobowości powieści. Sugestywnie nakreślony świat przedstawiony oraz protagoniści o celnie nakreślonym profilu osobowościowym sprawiły, że czytelnicy sięgali po tę książkę znacznie chętniej niż po ciężkostrawne, socrealistyczne epopeje typu „Daleko od Moskwy” Wasilija N. Ažaeva. Niestety nie wszyscy spośród nich byli świadomi skali manipulacji, której dopuścił się Andrzejewski. Dodajmy, że zastosowanych nie tylko wobec realiów z maja 1945 r. (właśnie wówczas rozgrywa się akcja „Popiołu i diamentu”), ale też międzywojnia (m.in. wzmianki o wyprawie kijowskiej z 1920 r. oderwane od kontekstu bolszewickiej agresji, przemilczenia dotyczące czystki wśród aktywistów Komunistycznej Partii Polski w latach 1937-1938). Nie w pełni zdołała je odkłamać filmowa adaptacja powstała na fali euforii tzw. Polskiego Października, symbolicznego końca okresu stalinizmu w PRL.

 

O pełnej liberalizacji w sferze kultury (ani żadnej innej) nie mogło być rzecz jasna mowy i tym samym również film Andrzeja Wajdy powielał większość kłamliwych oskarżeń wobec działaczy Podziemia Niepodległościowego. Na szczęście brawurową rolę Maćka Chełmickiego w wykonaniu Zbigniewa Cybulskiego można śmiało uznać za nieformalny hołd wobec bezlitośnie tępionych przez „władzę ludową” żołnierzy AK, WiN czy NSZ. Na właściwą rehabilitację trzeba było jednak poczekać jeszcze długie lata. Zwłaszcza, że także w tzw. III RP nie zabrakło środowisk żywotnie zainteresowanych dalszym oczernianiem wizerunku tzw. Żołnierzy Wyklętych. Dość wspomnieć, że eksplozja zainteresowania tą tematyką na szerszą skalę trwa od niecałych dziesięciu lat.

Z tematem rzetelności Andrzejewskiego przyszło się zmierzyć Krzysztofowi Kąkolewskiemu, reportażyście niestroniącemu od tematów trudnych. Ma on w bowiem w swoim dorobku m.in. reportaż przybliżający kulisy pogromu kieleckiego z 4 lipca 1946 r. Jak wyjaśni sam autor to właśnie przy okazji gromadzenia materiałów do tej publikacji mimochodem zdecydował się podjąć temat wydarzeń, które posłużył za kanwę „Popiołu i diamentu”. Zwłaszcza, że akcje tej powieści Andrzejewski umiejscowił w odległym o zaledwie kilkadziesiąt kilometrów od Kielc Ostrowcu Świętokrzyskim.

Kąkolewski podzielił swoją książkę na dwie zasadnicze części. W pierwszej przybliża on okoliczności podjęcia tego tematu oraz faktyczną wersję wydarzeń rozgrywających się po wkroczeniu Sowietów zarówno na Kielecczyznę jak i na cały obszar post-jałtańskiej Polski. Okazało się to dobrą okazją do przybliżenia sylwetek zarówno postaci Antoniego Hedy (sławnego „Szarego”, który ostro dał się ubecji we znaki) jak i przedstawicieli instalowanego przez Kreml reżimu komunistycznego: m.in. wspomnianego Jakuba Bermana, Jerzego Borejszy oraz jego brata Józefa Różańskiego. Drugą część niemal w pełni poświecono perypetiom pierwowzoru Maćka Chełmickiego w osobie Stanisława Kosickiego. Tak się bowiem złożyło, że Andrzejewski oparł swój tekst m.in. na jego przeżyciach. Jak zapewne nie trudno się domyślić materiał wyjściowy poddał on literackiej obróbce skrojonej do potrzeb zleceniodawcy. Stąd zarówno Chełmickiego jak i jego kolegów z oddziału przedstawiono jako fanatycznych bandytów utrudniających normalizację wyniszczonego wojną kraju. „Popiół i diament” był zatem przejawem interpretacji rzeczywistości zgodną z propagandą prosowieckiego reżimu (Gustaw Herling-Grudziński określił tę tendencję – nie bez znamion ironii – mianem „realizmu kierowanego”). O ile jednak szermowanie tego typu kalumniami w wykonaniu resortowych speców od robienia ludziom wody z mózgu z reguły przyjmowano z odpowiednim dystansem, o tyle utwór Andrzejewskiego, bezbłędny zarówno językowo jak i strukturalnie, mógł okazać się wyjątkowo skutecznym orężem propagandy. Zwłaszcza, że w owym czasie siła oddziaływania literatury była znacznie większa niż obecnie, czego nie omieszkali wykorzystywać piewcy marksizmu kulturowego.

  

Uczciwie trzeba przyznać, że Kąkolewski nie miał łatwego zadania. Tym bardziej, że jego reportaż powstawał w czasach, gdy do zasobu archiwalnego bezpieki dostęp mogli mieć co najwyżej osobnicy pokroju Adama Michnika (nomen omen przyrodni brat jednego z najbardziej bezwzględnych prokuratorów stalinowskich) czy też wygodnych ówczesnej władzy historyków. Warto też pamiętać, że piastujący wówczas urząd prezydenta Lech Wałęsa (udokumentowany współpracownik Służby Bezpieczeństwa w latach 1970-1976) również robił co mógł, aby utrudnić ów dostęp znacznie bardziej obiektywnym badaczom, a o placówce takiej jak Instytut Pamięci Narodowej można było sobie co najwyżej pomarzyć. Kąkolewski dysponował jednak arcyważnym atutem: zdołał dotrzeć do samego Kosickiego. Dzięki temu czytelnik ma szansę zapoznać się z przebiegiem opisywanych w książce wypadków właśnie z jego perspektywy. Przybliżono także dalsze losy pierwowzoru Maćka Chełmickiego, jako że w odróżnieniu od swej literackiej emanacji Kosicki cudem zdołał wyrwać się z rąk bezpieki i przeczekać najtrudniejszy dlań czas pod zmienionym nazwiskiem. Aktywność w ramach struktur Podziemia Niepodległościowego przypłacił jednak późniejszymi represjami, złamaniem kariery zawodowej oraz degrengoladą życia osobistego.

Narrację poprowadzono wartko, a zarazem bez popadania w nadmierny patetyzm. Kąkolewski nie omieszkał też wskazać błędów i przeinaczeń, których dopuścił się Andrzejewski oraz nadmienić co najmniej kilku ciekawostek – np. w kontekście bazy rekrutacyjnej, z której korzystała „władza ludowa” do pozyskiwania konfidentów. Znalazło się również miejsce dla omówienia dalszych losów odtwórców głównych ról filmowej adaptacji: Ewy Krzyżewskiej, Adama Pawlikowskiego i oczywiście Zbigniewa Cybulskiego, a przy okazji wpływu tej produkcji na ich dalszą karierę (swoją drogą temat wart osobnej książki). Wywody autora uzupełniono ikonografią, na którą złożyły się reprodukcje fotografii ukazujących m.in. Stanisława Kosickiego.  

Okoliczność wznowienia przez wydawnictwo Zysk i S-ka (które nota bene ma swojej ofercie m.in. tak ważne książki jak „Długie ramię Moskwy” Sławomira Cenckiewicza i „Wieża komunistów” Witolda Gadowskiego) tej wartościowej, a zarazem pionierskiej pracy może tylko cieszyć. Nawet jeśli „Popiół i diament” (i to zarówno książka jak i film) stopniowo zanika w otchłani niepamięci, to jednak problematyka, którą poruszały wciąż wymaga pełnego wyjaśnienia. Stąd pomimo dwudziestu lat od swego pierwodruku praca Krzysztofa Kąkolewskiego wciąż pozostaje ważnym głosem na rzecz przywrócenia dobrego imienia tym, których komunistyczni oprawcy ośmielili się określać mianem bandytów.

 

Tytuł: „Diament odnaleziony w popiele”

  • Autor: Krzysztof Kąkolewski
  • Wydawca: Zysk i S-ka
  • Data premiery:
  • Wydanie III
  • Oprawa: miękka
  • Format: 25,5 x 31,5 cm
  • Papier: offset
  • Druk: czarno-biały
  • Liczba stron: 196
  • Cena: 29,90 zł

 Dziękujemy Wydawnictwu Zysk i S-ka za przesłanie egzemplarza do recenzji.


comments powered by Disqus