"Dying Light" - recenzja

Autor: Paweł Iwanowicz Redaktor: Motyl

Dodane: 21-02-2015 13:45 ()


Jeśli ktoś z Was grał w Dead Island, to w nowej grze wrocławskiego studia poczuje się jak w domu - tyle, że dużo lepiej i z większą liczbą akrobacji.

Żeby rozwiązać na początku wszelkie wątpliwości - Dying Light jest naprawdę dobrą grą. Chociaż szum marketingowy, który został rozpętany wokół tego tytułu trochę za bardzo ubarwia pewne rzeczy, to mimo wszystko mamy do czynienia z produkcją, która potrafi dostarczyć mnóstwo frajdy. Widać, że Techland dużo się nauczył w trakcie prac nad Martwą Wyspą, dzięki czemu teraz dostaliśmy to co wcześniej, tylko więcej, lepiej i bardziej sensownie.

 

Fabuła? Jaka fabuła?

 

Akcja gry ma miejsce w mieście Harran (Turcja), gdzie nasz protagonista - Kyle Crane - ma za zadanie odzyskać plik z bardzo ważnymi danymi, od których (jak zwykle) zależą losy świata. Ponieważ cała okolica jest poddana kwarantannie w związku z panującym wirusem zmutowanej wścieklizny, zadanie to nie będzie łatwe. Tak właśnie prezentuje się główny wątek gry, który nie ukrywajmy, nie należy do najbardziej oryginalnych. Prawdę powiedziawszy, podczas całej rozgrywki nie zwracałem na niego większej uwagi.

O wiele bardziej interesujące są zadania poboczne. Chociaż ich mechanika najczęściej sprowadza się do znalezienia i przyniesienia różnych przedmiotów, to cała ich otoczka zasługuje na uznanie. Rozdzielnia transformatorowa pełna nieumarłych czy most w nocy, z którego najszybsza droga na dół to skok do morza, to tak naprawdę początek tego, co czeka na każdego gracza (a uwierzcie, później jest jeszcze lepiej). Prawdziwa magia DL’a tkwi właśnie w tych wszystkich małych historiach, które będzie się opowiadało znajomym długie tygodnie po zakończeniu rozgrywki.

Chociaż same misje potrafią być skonstruowane wyśmienicie, to nie ustrzeżono się tego samego, co nie bardzo grało w Martwej Wyspie, czyli gry aktorskiej. Mimika i gesty NPCów nieraz absolutnie nie pasują do tonu, w jakim wypowiadają zdania, przez co ciężko jest uwierzyć, że ktoś z nich faktycznie odczuwa to, o czym mówi. W dodatku większość kwestii wypada dość sztucznie co dodatkowo burzy klimat. Niestety, lektorzy zatrudnieni do nagrania polskiej wersji również się nie popisali, przez co bardzo szybko przełączyłem się na wersję anglojęzyczną.

 

Biegać, skakać i zombie po głowie drapać

 

Pod względem mechaniki mamy to samo co w poprzedniej grze Techlandu, tyle że rozwinięte o parę nowinek. Największą z nich jest na pewno system parkouru, który znacznie ułatwia poruszanie się po okolicy a także ucieczkę przed przeciwnikami. Trzeba przyznać, że niesamowicie dużo frajdy sprawia bieganie po otwartej przestrzeni, wspinając się na wszystko co popadnie. Pod względem animacji może nie jest to element, który znamy chociażby z Mirror’s Edge’a lub Assassins Creed’a (zwłaszcza w trybie kooperacji, w którym najbardziej widać pewną pokraczność bohaterów), jednakże jest to klasa sama dla siebie. Zwłaszcza podczas wspinania się na wyjątkowo wysokie miejsca czy balansowania na cienkich belkach ma się wrażenie, jakby się tam było we własnej osobie (głównie dzięki naprawdę niezłej pracy kamery).

Kolejną zmianą jest system rozwoju postaci. Dostępne są trzy drzewka umiejętności (przetrwanie, zwinność oraz siła), które rozwijamy osobno. W pierwszym zdobywamy doświadczenie za wykonywanie misji oraz przeżycie nocy. Dwa kolejne natomiast rozwijają się podobnie jak w serii The Elder Scrolls, czyli po prostu przez ich używanie. Im więcej będziemy biegać i wykonywać akrobacji, im większą ilość nieumarłych uda nam się zlikwidować, tym więcej doświadczenia dostaniemy, dzięki czemu będziemy mogli wykupić nowe umiejętności jak chociażby kop z wyskoku, mniejsze obrażenia od upadku czy linka z hakiem, która znacząco ułatwi wspinanie.

 

Modyfikacji doczekał się również system wytwarzania broni. Teraz nie potrzebujemy już żadnych stołów, na których możemy zmontować wymarzoną zabawkę. Wszystko jest dostępne z poziomu menu ekwipunku, co bardzo się przydaje podczas długich wypraw w nieznane. Możliwości są duże, a zdobywane podczas rozgrywki plany skutecznie rozszerzają wachlarz dostępnych narzędzi mordu (nie ma to jak katana, która nie dość, że podpali niemilca, to jeszcze porazi go prądem). Zwolennicy broni palnych również znajdą coś dla siebie, jednakże ze względu na hałas jaki wydają, są dość ryzykowne w użyciu (i aż za bardzo ułatwiają rozgrywkę).

Walka sama w sobie jest bardzo przyjemna. Każda broń ma swój charakterystyczny ciężar, przez co zupełnie inaczej “czuć ją w rękach”. Ciężko jest to ubrać w słowa, ale podczas gry łatwo pojąć o co chodzi. Największe zastrzeżenia mogę mieć jedynie do AI wrogów. O ile typowi nieumarli zachowują się głupio, tak jak powinni, o tyle specjalni zarażeni, którzy mają być postrachem nocy nieraz nie błyszczą zbytnio inteligencją. Albo stoją jak wryci nie reagując na nic, albo głupio skaczą do wody za graczem, co kończy się zwykle ich natychmiastową (!) śmiercią. W dodatku, w pewnym momencie gra nocą nie jest tak straszna jakby się mogło wydawać (petardy do odwracania uwagi załatwiają całą sprawę, dzięki czemu spokojnie można iść nawet środkiem ulicy), przez co całość traci nieco na klimacie.

Pojawia się także problem z nadmierną gotówką, której po pewnym czasie nie ma na co wydawać. Przedmioty znajdowane w świecie gry są nieraz lepsze od tych dostępnych w sklepie, co całkowicie wyklucza potrzebę kupowania nowego sprzętu.

 

 

W grupie raźniej

 

Największa frajdę Dying Light sprawia zdecydowanie w trybie kooperacji. Raz, że w grupie zawsze jest bezpieczniej, dwa że wraz ze znajomymi można być świadkiem sytuacji, które na długo zapadną w pamięć. Chętni mogą włączyć w grze również tryb Be the Zombie, który pozwala na nawiedzanie sesji innych graczy i atakowanie ich pod postacią specjalnego zarażonego.

Jakby tego było mało, kolejna aktualizacja ma wprowadzić narzędzia moderskie, więc niedługo na pewno nastąpi wysyp nowych trybów czy zadań, które skutecznie przedłużą żywotność tytułu.

 

 

Podsumowując 

 

Czy warto zainwestować w nowe dzieło Techlandu? Moim zdaniem tak - Ci, którym podobała się Martwa Wyspa powinni być zachwyceni, natomiast dla wszystkich innych jest to świetna okazja, aby zapoznać się z tym, czym od początku miało być poprzednie dzieło wrocławskiej ekipy.

 

Moja ocena: 8/10

 

Dziękujemy wydawnictwu Techland za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

 


comments powered by Disqus