„Birdman” – recenzja
Dodane: 20-02-2015 14:07 ()
Artystyczny kryzys, płynna granica pomiędzy sztuką a życiem czy współczesny dialog na linii krytyk-twórca. Choć przedstawione zagadnienia na pierwszy rzut oka mogą wydawać się aż nazbyt hermetyczne, to w „Birdmanie” stanowią one idealną kanwę dla zobrazowania zmagań człowieka owładniętego potężnymi ambicjami i własnym ego. Losy tragikomiczne, przez co niesłychanie interesujące.
Alejandro González Iñárritu, reżyser omawianego filmu, w pewnym sensie przypomina osobę fotoreportażysty, który za wszelką cenę chce się zbliżyć do zawodowego życia głównych bohaterów. Uchwycenie nietypowej intymności nie ma jednak w tym przypadku wiele wspólnego z praktykami paparazzich. Zbyt wiele jest w tej historii elegancji, szczególnie w sferze realizacyjnej docenionej nominacjami w najważniejszych kategoriach oscarowych. Inna sprawa, że trudno jest dotrzeć do absolutnej prawdy, zwłaszcza gdy mówimy o aktorach występujących w filmie podejmującym... temat sztuki.
„Birdman” koncentruje się bowiem na środowisku ludzi, którzy praktycznie codziennie nauczeni są nakładać różnorakie maski, przybierać odmienne osobowości. Oto Riggan Thomson, aktor odgrywający niegdyś postać kultowego superbohatera, wyznacza sobie zadanie wystawienia sztuki na deskach słynnego teatru przy Broadwayu. Ma to być nie tylko próba jak najlepszej adaptacji „O czym mówimy, kiedy mówimy o miłości” Raymonda Carvera, ale także udowodnienie sobie własnej wartości, zmierzenia się z demonami sławy i próbą naprawy relacji z najbliższymi. Chyba trudno o bardziej wymagające przedstawienie.
Perypetie związane z realizacją dramatu są przez nas poznawane od niecodziennej strony. Garderoba, magazyn, teatralne wnętrza wypełnione twórczą energią i stresem. To właśnie w tych miejscach toczone są główne dialogi pomiędzy bohaterami widowiska. Oswojenie z teatralną przestrzenią pozwala na pełniejsze sportretowanie aktorskiego rzemiosła, osobistych wyrzeczeń, które nierzadko kładzione są na ołtarzu sztuki. W „Birdmanie” zachwyca jednak przede wszystkim oddanie lekko niedookreślonej granicy między próbami a prawdziwą grą w premierowym spektaklu Thomsona. Jeden ruch kamery sprawia, że pusta sala wypełnia się nagle pełną publiką.
Na temat miłości można mówić w bardzo różnorodny sposób. Iñárritu sprytnie wykorzystał tytuł opowiadania Carvera po to, aby bohaterowie filmu dokonali własnej autorefleksji. Niegdysiejszy gwiazdor starający się roztoczyć ojcowskie uczucie wobec córki, młoda latorośl Riggana szukająca namiętności czy aktorki, których potrzeba rodzinnego szczęścia konfrontowana jest ze skrywanym napięciem seksualnym. W całości nie ma jednak nieznośnej psychologizacji, a niebywale udane przetworzenie motywów ze sztuki na prozę życia. Ten nieco tajemniczy opis w trakcie seansu zyskuje jednak na przejrzystości.
Wydaje się, że dominującą emocją tej historii jest przede wszystkim tragiczny egoizm uobecniony pod postacią Thomsona. Nieco wypalony aktor stara się dowieść nie tylko publiczności, ale i samemu sobie, nieustanną zdolność do odegrania wielkich ról, reżyserowania znaczących spektakli. Dramatyczny temat przedstawiono jednak w sposób zamierzenie groteskowy. Ego Thomsona zobrazowano figurą Birdmana, superbohatera ubranego w skórzano-lateksowy strój skrzydlatego, zamaskowanego mściciela. Skrzeczący głos w psychice protagonisty symbolizuje niezaspokojoną ambicją, ale i depresję, z którą aktor zmaga się prawdopodobnie od ostatniego komercyjnego sukcesu.
Chociaż cała historia toczy się pod dyktando głównego bohatera odgrywanego przez Michaela Keatona, to w filmowo-teatralnym utworze dostrzec możemy całą plejadę znamienitych aktorów. Na drugim planie bryluje zwłaszcza Edward Norton jako aktor fanatycznie oddany metodzie Stanisławskiego. Wiarygodnie wypadli jednak wszyscy. Emma Stone (pracownica teatru i wrażliwa córka Thomsona), Andrea Riseborough i Naomi Watts (zmysłowe i magnetyzujące swoją grą artystki), Zach Galifianakis (przyjaciel i partner biznesowy protagonisty) czy Lindsay Duncan (stanowcza, a przy tym surowa krytyk teatralna). Każda z tych postaci wniosła odpowiedni pierwiastek dramatu, komedii i obyczajowości potrzebnej dla prawdziwości przekazu.
„Birdman” nieustannie skłania do refleksji. Jest to zasługa nie tylko błyskotliwego scenariusza rozpisanego na uzdolnionych odtwórców. Hipnotyzuje przede wszystkim minimalistyczna muzyka stworzona praktycznie wyłącznie za pomocą perkusji, w którą gdzieniegdzie wplata się akcenty filharmoniczne. Prawdziwą perłą stanowi zaś praca kamery dzierżonej w rękach Emmanuela Lubezkiego. Film sprawia wrażenie zbudowanego na tylko jednym ujęciu nieustannie penetrującym świątynie sztuki przy amerykańskim Broadwayu. Akcja w planach średnich i nieustanny travelling kamery. Tak buduje się magię kina.
Sztuka może przynieść zarówno destrukcję, jak i wewnętrzne katharsis. Puenta płynąca z filmu meksykańskiego reżysera zdaje się być próbą odpowiedzi na to w jakich proporcjach istnieją dziś te dwie, przeciwstawne ze sobą siły. Refleksja nad współczesnym światem kultury, słodko-gorzki moralitet, rozprawa o ludzkich namiętnościach czy boskich inspiracjach. Nieczęsto można dziś poznawać tak czarowne opowieści.
Tytuł: "Birdman"
Reżyseria: Alejandro González Iñárritu
Scenariusz: Alejandro González Iñárritu, Nicolás Giacobone, Alexander
Dinelaris, Armando Bo
Obsada:
- Michael Keaton
- Emma Stone
- Edward Norton
- Naomi Watts
- Andrea Riseborough
- Zach Galifianakis
- Lindsay Duncan
Muzyka: Antonio Sanchez
Zdjęcia: Emmanuel Lubezki
Montaż: Douglas Crise, Stephen Mirrione
Scenografia: Kevin Thompson
Kostiumy: Albert Wolsky
Czas trwania: 119 minut
comments powered by Disqus