"Exodus: Bogowie i królowie" - recenzja
Dodane: 09-01-2015 23:31 ()
W minionym roku twórcy postanowili nawiązać do chlubnej tradycji kina i odświeżyć najbardziej znane motywy biblijne, po które niegdyś sięgano wielokrotnie. Powrót do wspomnianej tematyki zapoczątkował Darren Aronofsky, wprowadzając na ekrany swoją wizję historii Noego, przedstawioną przez niego uprzednio w komiksie. Jednak była to tylko rozgrzewka przed znacznie donioślejszym projektem jakim jest „Exodus: Bogowie i Królowie”. Czy kino sandałowe wróci ponownie do łask, czy jest to tylko przedłużanie agonii gatunku, który już dawno należało odłożyć do lamusa?
Oglądając kolejne mega widowiska Ridleya Scotta, widać że jest on wciąż spętany sławą „Gladiatora”. Niezapomniane dzieło wprawdzie ugruntowało jego pozycję w filmowym świecie, ale też podniosło wymagania przed kolejnymi produkcjami, które, co tu dużo mówić, często pozostawiały wiele do życzenia. Fatum dotknęło nie tylko najnowszego dziecka Scotta, ale też grających w nim aktorów. Portretujący Mojżesza Christian Bale’a posiada wszelkie zadatki by zagrać filmowego proroka, jak niegdyś w wielkim stylu uczynił to Charlton Heston, a mimo tego jest kreowany na superbohatera odpowiedzialnego za demolkę starożytnego świata. A wszystko to w imię sztucznego i napompowanego efektami komputerowymi widowiska.
Historie biblijne stanowią niezwykle wdzięczny motyw dla kina, często podejmowany przez twórców na przestrzeni ostatniego wieku istnienia X Muzy. Jest to też temat bardzo bliski wielu widzom, posiadającym rozbudowaną sferę duchową, żyjących według zasad religii chrześcijańskiej. Nie każdemu udaje się zbudować odpowiedni nastrój wokół takiego widowiska, aby nie raziło patosem, a wręcz przeciwnie, niosło ze sobą konkretne przesłanie, bądź oddziaływało na płaszczyźnie emocjonalnej. Tym bardziej obraz Scotta zawodzi, będąc jedynie poprawnie odwaloną, rzemieślniczą robotą, dopracowaną pod kątem technicznym, ale nic nie wnoszącą do kinematografii.
Oś fabuły opiera się na konflikcie między dwoma braćmi: Ramzesem, czyli prawowitym następcą panującego faraona - a Mojżeszem, adoptowanym synem Setiego I. Przepowiednia pałacowej wieszczki mąci nierozerwalną dotąd więź przyjaźni, zasiewa nieufność i podejrzliwość, prowadzi do konfliktu i przelewu niewinnej krwi. Od tej pory akcja biegnie już zawrotnym tempem kolejnych konfrontacji, plag i cudów z wirtuozerią sportretowanych przez reżysera. Nie można mu odmówić dopracowanych, niezwykle sugestywnych ujęć kataklizmów, jednak te doniosłe wydarzenia nie posiadają wystarczającej siły wyrazu. Są piękne podane, wizualnie stanowią ucztę dla oka, ale ich wydźwięk nie jest doniosły. Zapewne dlatego, że jak większość scen w tym filmie, są pokazane pośpiesznie, bez zadumy czy refleksji nad nimi. To jedna z bolączek obrazu, beznamiętne, skondensowane tempo akcji. Drugą są kreacje aktorskie. Poza Balem, starającym się bezskutecznie zaznaczyć rozwój odtwarzanej postaci, pozostałe, na czele z Ramzesem, nie mają wiele do zaoferowania. Ich jedynym zadaniem na ekranie jest nieustająca demonstracja siły.
Wydaje się także, że autorzy pogubili się w historii ucieczki Izraelitów z niewoli egipskiej, bowiem kilka kluczowych scen zostało zmarginalizowanych bądź pominiętych (jak epizod ze złotym cielcem), a w ich miejsce zaserwowano nieciekawe dialogi lub też mające za zadanie rozbawić widza niezbyt wyszukane żarty. Ridley Scott wybrał sprawdzoną drogę, nie żałując funduszy na rozmach, scenografię i efekty trójwymiarowe (niepotrzebne), nakręcił obraz wyjałowiony z fundamentalnych idei, a już na pewno przejmujących scen. Pozbawił dzieło tak pożądanych emocji, co można dostrzec nawet w niewielkich detalach jak umniejszenie roli istotnych postaci z kręgu Mojżesza.
Dwu i półgodzinne widowisko w większości wygenerowane w komputerowych trzewiach nie budzi żadnych uczuć, bowiem o podniosłych wydarzeniach Scott nie potrafi mówić bez nadmiernego patosu i sztuczności. Może taki był jego zamysł? Trudno mi jednoznacznie powiedzieć. Jednakże kiedy na ekranie zamiast Stwórcy pojawia się rozkapryszony chłopiec jako posłaniec Boży, to należy się zastanowić czy scenarzyści nie dokonali zbyt dalekiej interpretacji, a biblijna historia nie została sprowadzona do miana hollywoodzkiej prawdy objawionej.
4/10
Tytuł: "Exodus: Bogowie i królowie"
Reżyseria: Ridley Scott
Scenariusz: Steven Zaillian, Adam Cooper, Bill Collage, Jeffrey Caine
Obsada:
- Christian Bale
- Joel Edgerton
- John Turturro
- Aaron Paul
- Ben Mendelsohn
- María Valverde
- Sigourney Weaver
- Ben Kingsley
Muzyka: Alberto Iglesias
Zdjęcia: Dariusz Wolski
Montaż: Billy Rich
Scenografia: Arthur Max
Kostiumy: Janty Yates
Czas trwania: 150 minut
Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.
comments powered by Disqus