Lauren Beukes „Lśniące dziewczyny” - recenzja

Autor: Luiza Dobrzyńska Redaktor: Motyl

Dodane: 07-01-2015 14:34 ()


Kryminał to chyba najpopularniejszy gatunek literacki. Większość powieści z gatunku sf, fantasy, płaszcza i szpady to w istocie kryminały, tylko rozgrywające swą akcję w stylowej dekoracji. A co się stanie, jeśli pozornie zwykły thriller kryminalny „przyprawi się” odrobiną fantasy? To zależy od autora, jak zresztą wszystko w literaturze. Temat może być jak najbardziej wyświechtany i zużyty, a dobry autor zrobi z powieści cacko. Bywa też odwrotnie, główny watek może się przedstawiać ciekawie i świeżo, a wykonanie „zarżnie” go dokładnie. Tak właśnie dzieje się w przypadku powieści „Lśniące dziewczyny” Lauren Beukes.

Harper Curtis od zawsze był śmieciem, nie miał jednak możliwości zrealizowania swych chorych ciągot. Przypadkiem otrzymuje taką możliwość. Szukając schronienia trafia do tajemniczego Domu, który ma właściwości portalu czasu. Może przenieść swego lokatora w każdy czas i miejsce, o ile tylko mieści się on w przedziale lat 30-90 XX wieku. Każdy „przystanek” oznacza jedną ofiarę „lśniącą dziewczynę”, najpierw śledzoną, później tropioną, wreszcie mordowaną. Dzięki Domowi Curtis może działać bez przeszkód, do czasu, gdy jedna z jego ofiar, Kirby Morigan, wymyka się śmierci. Obdarzona silnym charakterem dziewczyna nie poprzestaje na zapewnieniu sobie bezpieczeństwa po napaści. Przeciwnie, bo odrzuca je, rozpoczynając własne śledztwo. Ma ono tylko jeden cel: nie zdemaskowanie, ale eliminację bezwzględnego mordercy....

Temat powieści przypomina modne obecnie seriale typu „Zabójcze umysły” – seryjny morderca i pojedynek z nim. Osamotniona ofiara, której udało się przeżyć, podejmuje nierówna walkę. Temat jak temat, można z niego zrobić, co się chce, szczególnie gdy ma się na podorędziu wspomnianą wcześniej „szczyptę fantasy”. Pani Beukes to jednak nie wyszło. Tajemniczy Dom został przez nią dosłownie wzięty „z czapy” i do samego końca nic o nim nie wiadomo poza tym, że jest swoistym portalem czasu, niczym TARDIS Doktora Who. Dlaczego jednak znalazł się w tym miejscu, w którym jest, czemu służy takiemu ścierwu jak Harper Curtis – to pytania bez odpowiedzi. Mało tego, nie wiadomo nawet, czemu Curtis, patologiczny morderca, twierdzi że jego ofiary „lśnią” (skąd mamy tytuł powieści). Można się domyślać, że Dom wskazuje w ten sposób odpowiedni dla swego mieszkańca cel, ale nie jest to powiedziane. Jakby tego było mało, narracja jest utrzymana w wyjątkowo irytującej manierze stałego czasu teraźniejszego. Nie wiem, czy tylko mnie napisane w ten sposób książki niewymownie drażnią, czy też inni czytelnicy tak je odbierają. Sytuacji nie ratują bynajmniej pełne brutalnego realizmu sceny mordu i erotyczne wstawki, obecne teraz we właściwie każdej powieści, niezależnie od gatunku.

Czy ta książka ma w ogóle jakieś plusy? Może i tak. Nie można odmówić autorce talentu tworzenia ciekawych portretów psychologicznych, postaci żywych i wielowymiarowych, nie umie jednak połączyć tego z odpowiednio prowadzoną akcją. Ma też ciekawe pomysły, których nie potrafi rozwinąć i skupia się na sprawach zupełnie nieistotnych. Reasumując wrażenia po lekturze to zniesmaczenie i ulga, że już się skończyło. Szkoda, że tak niewiele warta książka otrzymała przepiękną oprawę, podczas gdy niejeden raz miałam w ręku pozycję ciekawą i mądrą, ale w byle jakiej szacie. Potwierdza się aksjomat, że nie należy sądzić książki po okładce.

 

Tytuł: „Lśniące dziewczyny”

  • Autor: Lauren Beukes
  • Język oryginału: angielski
  • |Przekład: Katarzyna Karłowska
  • Gatunek: thriller kryminalny
  • Okładka: miękka
  • Ilość stron: 416
  • Rok wydania: 2014
  • Wydawnictwo: REBIS
  • Cena: 34,90 zł

Dziękujemy Wydawnictwu Rebis za udostępnienie egzemplarza do recenzji.


comments powered by Disqus