"Saga o Walhalli" tom 2: „I popłynie krew”” - recenzja

Autor: Łukasz Marianowicz Redaktor: Motyl

Dodane: 05-01-2015 15:31 ()


Niekiedy bywa tak, że po zrecenzowaniu pierwszej części jakiegoś cyklu recenzent staje przed poważnym dylematem - czy z kronikarskiego obowiązku powinien sięgnąć po drugą część, czy też uchronić swoje nerwy i zapomnieć o całej sprawie. Przed takim właśnie problemem przyszło stanąć niżej podpisanemu i w tym przypadku poczucie obowiązku wzięło górę. Być może należałoby dodać – na szczęście! Druga część „Sagi o Walhalli” Snorriego Kristjanssona, zatytułowana „I popłynie krew”, robi wrażenie wyraźnie lepsze niż wprowadzenie do cyklu. Niestety wrażenie to osłabia fakt bycia środkowym tomem trylogii. Tomem, którego fabuła nigdzie konkretnie się nie zaczyna i nigdzie się nie kończy, za to bardzo dużo obiecuje pod kątem rozwiązania w ostatniej części.

Wniosek, że główni bohaterowie to ci, którzy przeżyli krwawą jatkę pierwszego tomu, okazał się nad wyraz trafny. „I popłynie krew” to przede wszystkim literatura drogi, ukazująca zarówno podróże Ulfara, Auduna i Valgarda, jak i duchową wędrówkę ku przeznaczeniu. Kreacje bohaterów stają się bogatsze, choć trudno zarzucić im przesadną złożoność. Może bezpieczniej byłoby powiedzieć, że po prostu przestają być nijakie. Po raz pierwszy też można użyć w stosunku do działań podejmowanych przez niektórych bohaterów słowa „intrygi”, tak bezkrytycznie akcentowego w niektórych recenzjach „Mieczy dobrych ludzi”.

Kształtu nabierają także cele i motywacje bohaterów. W końcu czytelnik widzi, że fabuła zaczyna mieć sens, nawet jeśli część pierwsza sagi tego nie zapowiadała. Niekiedy w zaskakujący sposób powracają postaci z pierwszego tomu, zarówno te epizodyczne, jak i drugoplanowe, nadając tym samym powieści pewnego rodzaju spójność. Pojawiają się też nowi bohaterowie, a kilku z nich zdaje się mieć spore szanse na powrót w części trzeciej. Wszystko to zdecydowanie podnosi jakość dzieła, z umiarkowanym optymizmem pozwalając patrzeć w przyszłość.

Optymistycznie należy także podkreślić, że język powieści ewoluuje w dobrym kierunku, co oznacza, że Snorri Kristjansson nieco dojrzał jako pisarz. Opisy i dialogi sprawiają wrażenie bardziej naturalnych, a opisy są wyraźniejsze i lepiej działają na wyobraźnię czytelnika. Oczywiście nie wszystkie niedostatki warsztatu autora zostały wyeliminowane i próżno mierzyć mu się z prawdziwymi mistrzami pióra, ale widać tu wyraźny postęp.

Aprobata należy się autorowi za odejście od chaotycznego sposobu opisu wydarzeń i przyjęcie konwencji, którą w pewnym przybliżeniu można określić jako „jedno miejsce – jeden rozdział”. Znacznie ułatwia to odbiór historii, nie wpływając jednocześnie na jej dynamikę. Przełączanie się pomiędzy losami Ulfara, Auduna i Valgarda jest płynne i nie wymaga wzmożonej uwagi, a cała narracja zdecydowanie zyskuje na tym zabiegu.

Przedstawienie trzech odrębnych historii wyraźnie rozszerzyło świat przedstawiony powieści. To już nie tylko archetypiczny Steinvik gdzieś na końcu świata, ale także Trondheim, Uppsala czy wybrzeże Danii. Również osadzenie w dziejach jest mocniejsze. Oprócz postaci Olafa Tryggvasona pojawiają się Jarl Trondheim Haakon czy król Danii - Swen Widłobrody. Wszystko to zwiększa ciężar gatunkowym powieści i pozwala wierzyć, że akcja zmierza do wyjątkowo widowiskowego zakończenia.

Argumentem za powyższą tezą jest również wyraźnie mocniejsza ekspozycja nordyckich bogów oraz antagonizmów między nimi. Wzbogaciło to fabułę powieści i otworzyło nowe możliwości. Autor jak na razie z tych możliwości korzysta dość powściągliwie, zdając się przy tym obiecywać głębszą eksplorację tematu w zakończeniu sagi. Należy w tym miejscu oddać Kristjanssonowi, że nordyckich bogów wprowadził na karty powieści z dużą zręcznością, pozwalając miłośnikom skandynawskiej mitologii odkryć ten fakt znacznie wcześniej niż pozostałym.

Kolejnym plusem jest zakończenie drugiego tomu sagi. O ile część pierwsza nie tyle kończyła się, co urywała po bitwie o Steinvik, nie dając wielkich wskazówek odnośnie dalszych wydarzeń, o tyle tom „I popłynie krew” zdaje się zachowywać równowagę pomiędzy liczbą wątków zakończonych i tych ciągle otwartych. Valgard bliski jest przejęcia roli Skuld w konflikcie między pogaństwem i chrześcijaństwem, a Ulfar i Audun godzą się wreszcie ze swoim losem i wyruszają w poszukiwaniu zemsty. Wielką niewiadomą jest natomiast rola bogów i królów w nadchodzącej rozgrywce. Bo choć bohaterowie są mocno niezależni, to świat który ich otacza staje się polem wielkiej wojny o dominację i rząd dusz, nie pozwalając nikomu na bycie neutralnym.

Przyznać trzeba, że wszystkie opisane zabiegi zaostrzają ciekawość wobec części trzeciej. Zwiększają też oczekiwania, nie dając przy tym pewności, że Snorri Krisjansson oczekiwania te spełni. I chociaż wiele elementów wygląda lepiej niż w części pierwszej, to nadal akcja potrafi mocno się dłużyć, a konstrukcja niektórych scen pozostawia wiele do życzenia. Daleki jestem też od polecania lektury wszystkim, bo dla zrozumienia akcji drugiego tomu niezbędne jest przebrnięcie przez początek cyklu, a to może być zadanie zbyt trudne dla wymagające czytelnika. Jeśli jednak komuś się to uda, to tom drugi będzie się wydawał po prostu dobry. I choć wynika to głównie z porównania do początku sagi, to przy obecnym kierunku zmian i tempie rozwoju Snorriego Kristjanssona jest spora szansa, że zakończenie trylogii zasłuży na przymiotnik „dobry” w skali bezwzględnej, bez porównywania do słabszych poprzednich części. Czego sobie i czytelnikom  czytelnikom życzę.  i czytelnikom życzę.

 

Tytuł: „I popłynie krew”

  • Autor: Snorri Kristjansson
  • Redaktor: Krzysztof Tropiło
  • Tłumaczenie: Paweł Laskowicz
  • Cykl: "Saga o Walhalli" tom II
  • Wydawnictwo: Dom Wydawniczy Rebis
  • Data publikacji: 26.10.2014 r
  • Wydanie: I
  • Ilość stron: 352
  • Oprawa: miękka ze skrzydełkami
  • Format: 150x225
  • Cena: 34.90 zł

Dziękujemy Wydawnictwu Rebis za udostępnienie egzemplarza do recenzji.


comments powered by Disqus