„Jeremiah” tom 3: „Dzicy spadkobiercy” - recenzja
Dodane: 17-12-2014 14:25 ()
Cytując klasyka: „Życie drogie, a pić się chce”. I tak też się sprawy mają na początku niniejszego albumu. Wszak egzystowanie w warunkach powojennych (a przy okazji status głównych bohaterów komiksowej serii) nie zwalnia Jeremiaha i Kurdy’ego z konieczności zdobywania środków do życia. Stąd obaj panowie, według sobie znanych metod, usiłują zmierzyć się z tym tematem.
Jako chłopak odchowany w rolniczej wspólnocie Jeremiah ciężkiej pracy się nie boi. Stąd oferuje swoje usługi mijanym przezeń osadom. Z kolei jego towarzysz preferuje raczej łowiecką odmianę zaopatrywania się w wiktuały i jak niemal zawsze wychodzi na tym lepiej niż tytułowy protagonista cyklu. Jeremiahowi udaje się jednak uzyskać informacje o ewentualnym miejscu zatrudnienia. Tym miejscem okazuje się zespół osiedli z centralnie usytuowanym wieżowcem. Zjawiskowy jak na owe realia obiekt architektoniczny pełni rolę siedziby Bancroft Farming Company, folwarku którego decydenci usiłują uczynić z okolicznych farmerów najmitów na ich własnych polach.
Paradoksalnie owa struktura terytorialna wyrosła ze szlachetnych przesłanek jej twórcy, Nathaniela Bancrofta. Ów osobnik okazał się bowiem na tyle sprawnym agronomem, że stosowane przezeń metody uprawy nad wyraz pomyślnie sprawdziły się również na polach jego sąsiadów. Stąd sława wspomnianego rosła wprost proporcjonalnie do udanego rozwoju wspólnoty, a sam Bancroft, w gruncie rzeczy wbrew sobie, został uznany jej przywódcą. Co więcej osobiste uwarunkowania charakterologiczne uchroniły go przed popadnięciem w megalomanię i przepoczwarzeniem się w standardowego tyrana rozsmakowanego w używkach i młodych dziewczętach. Pech w tym, że w jego przypadku przysłowiowe jabłko spadło bardzo daleko od jabłoni. A to z tego względu, że adoptowane potomstwo Bancrofta – cwana Jessica i jej nadpobudliwy brat Audie – zdecydowali się na diametralną reorientację w relacjach z farmerami. Zwłaszcza, że ich schorowany (a przy okazji izolowany) ojciec de facto stracił kontakt z rzeczywistością. Dysponując silnym „argumentem” w postaci drużyny wspierających ich zabijaków oraz ekonomiczną przewagą sprytna młodzież ma spore szanse osiągnąć swój cel.
„W dzikich spadkobiercach” mamy do czynienia z tradycyjnym dla tej serii schematem fabularnym zawierającym się w sentencji: „Przybyłem, zobaczyłem, wpakowałem się w kłopoty”. Na kanwie tej z pozoru prostej historii Hermann Huppen przybliża jeden z częściej powtarzalnych mechanizmów państwowotwórczych. Koncentracja gruntów ornych w gestii rządzącego rodu, sprowadzenia potomków niegdyś wolnych rolników do rangi zależnych włościan, dążenie do przejęcia monopolu na przemoc – wszystkie te zjawiska przerabiane były po wielokroć jak świat długi i szeroki. Waloński twórca umiejętnie nakreślił ów proces wczesnej feudalizacji oraz towarzyszące im perturbacje społeczne. Przy okazji dał on też wyraz osobistemu braku złudzeń co do ogólnej natury ludzkiej, której nie odmienił nawet nuklearny armageddon. Bo bez względu na słuszność intencji i dobrych chęci towarzyszących społecznym inicjatywom raczej wcześniej niż później dobierają się do nich drapieżcy, dla których priorytetem jest – ujmując rzecz kolokwialnie – umoczenie pyska w melasie. Oczywiście kosztem reszty wspólnoty i przy równoczesnym skandowaniu górnolotnych haseł o dobru ogółu, strukturalnie wyważonym rozwoju oraz innych tym podobnych komunałów. Ale i nastroje gromady bywają zmienne, co autorowi udało się również trafnie uchwycić.
W zestawieniu z „Ustami pełnymi piasku” istotnych różnic w plastycznym ujmowaniu tej fabuły raczej się nie dopatrzymy. Hermann dba o detal przy równoczesnym zachowaniu rozpoznawalności swego stylu, którego raczej nie sposób pomylić z żadnym innym. Widać również, że wiele twórczej radości sprawia mu rozrysowywanie scen konfrontacyjnych. Kolorystyka znów niekiedy sprawia wrażenie podejrzanie przejaskrawionej co zapewne wynika z uwarunkowań materiałów dostarczonych przez wydawcę. Paradoksalnie przyczynia się to do korzystnego odbioru tej serii, jako że ogólną aurę świata przedstawionego (a przynajmniej na etapie dotąd wydanych jej odsłon) znamionuje sucha odmiana klimatu podzwrotnikowego. „Dzicy spadkobiercy” podtrzymują zatem ogólnie wysoką jakość cyklu. W polskiej edycji zabrakło natomiast listy dotąd wydanych epizodów i ewentualnej zapowiedzi kolejnego. Oczywiście pełny spis tytułów z łatwością każdy może znaleźć w Internecie. Mimo tego ów zabieg, w produkcjach frankofońskich stosowany przecież niemal powszechnie, byłby raczej wskazany i ułatwiający przypadkowym odbiorcom (wbrew pozorom być może jeszcze tacy istnieją) orientację z czym mają oni do czynienia.
Tytuł: „Jeremiah” tom 3: „Dzicy spadkobiercy”
- Tytuł oryginału: „Jeremiah – Les héritiers sauvages”
- Scenariusz i rysunki: Hermann Huppen
- Tłumaczenie: Wojciech Birek
- Wydawca: Elemental
- Data wydania: 28 listopada 2014 r.
- Oprawa: miękka
- Format: 21 x 29 cm
- Papier: kredowy
- Druk: kolor
- Liczba stron: 48
- Cena: 38 zł
Dziękujemy wydawnictwu Elemental za udostępnienie komiksu do recenzji.
comments powered by Disqus