Wywiad z Wydawnictwem Styks

Autor: Krzyś-Miś Redaktor: Krzyś-Miś

Dodane: 27-03-2007 08:26 ()


 

Krzyś-Miś: Jak powstał pomysł na założenie wydawnictwa zajmującego się wydawaniem gier karcianych i planszowych?

 

Michał: Pomysł na założenie wydawnictwa chodził mi po głowie już od paru lat. Pamiętam, że myślałem o takim przedsięwzięciu jeszcze w trakcie studiów, tyle że wtedy nie było takiej możliwości z uwagi na bardzo ograniczone fundusze i perspektywę płacenia wszelkich składek na ZUS etc. Potem możliwości były już nieco większe, ale brakowało ekipy, która byłaby w stanie to pociągnąć. W końcu jednak pojawił się Błażej, swą pomoc zaoferowała Hollow (graficzka) i jeszcze parę innych osób i można było zacząć działać.

Dlaczego planszówki i karcianki? Widzisz, w gry gramy od lat, jesteśmy jeszcze z tego pokolenia, które wychowało się na starej dobrej „Magii i Miecz", bawiliśmy się też w inne gry legendarnego już Wydawnictwa Sfera, niektórzy z nas mieli też kontakt ze strategiami firmy Dragon. Oprócz tego jedną z naszych pasji były gry rpg. Z kolei nasze doświadczenia zawodowe w jakiś sposób powiązane były z edukacją - ja od ponad dwóch lat prowadzę zajęcia na jednej z warszawskich uczelni, Błażej jest weteranem obozów erpegowych, każdy z nas swego czasu bawił się w korepetycje, stąd też pomysł na połączenie idei nowoczesnych gier planszowych z edukacją.

 

Krzyś-Miś: Skąd wzięła się nazwa firmy?

 

Michał: Nazwa dla wydawnictwa to był prawdziwy koszmar dla nas. Któregoś razu zrobiliśmy po prostu burzę mózgów i każdy z nas wymieniał jakieś nazwy. Sim, nasz kolega, który swego czasu brał udział w tworzeniu wydawnictwa, ostatecznie jednak wycofał się z przedsięwzięcia, zaproponował „Styks", twierdząc, że ta nazwa chodziła mu po głowie od wielu lat i marzył o tym, by jakieś przedsięwzięcie właśnie tak ochrzcić. No i zostaliśmy przy Styksie. Jakoś wtedy żaden z nas nie odniósł tej nazwy do zakładów pogrzebowych J, myśleliśmy raczej o powiązaniu z mitologią. Zabawnie zrobiło się wtedy, gdy szukaliśmy domeny i wtedy okazało się, ze Wydawnictwo Styks ma ciekawą kompanię na google. Pocieszające jest jednak to, że wśród firm noszących tę nazwę jest też jakiś night club. 

 

Krzyś-Miś: Kto wchodzi w skład ekipy wydawnictwa, macie już jakieś doświadczenia w tej branży?

 

Michał: Aktualny skład wygląda następująco: ja jako zarządzający całością, Błażej, czyli mój najbliższy współpracownik, a także grafik, projektant gier, operator DTP, osoba od kontaktów z drukarniami i generalnie człowiek, bez którego Styks nie mógłby funkcjonować. Następnie Hollow, która wspiera nas od strony graficznej (to ona jest autorką ilustracji do „Sejmu walnego"), uczestniczy też w beta-testach gier, potem Paweł, czyli nasz webmaster i człowiek od spraw technicznych w jednej osobie oraz Iwona, która jest takim dobrym duchem Wydawnictwa, a także osobą, która ma za zadanie sprowadzać nas na ziemię, gdy zbytnio przesadzimy z pomysłami albo też za mocno czymś będziemy się ekscytowali. Ponadto jest jeszcze parę osób, które nas mocno wspierają i m.in. uczestniczą w testowaniu gier.

Co do drugiej części pytania - Styks to pierwsza tego typu inicjatywa dla każdego z nas. Mamy jednak sporo pomysłów i silną wiarę.

 

Błażej: Dodam tylko od siebie, że miałem już wcześniej styczność z tworzeniem gier, będąc współautorem obecnej wciąż na rynku karcianki „Hindu-Windu". Jednak główne doświadczenie w zakresie gier to piękny czas dzieciństwa spędzony nad planszówkami Sfery i Encore, a później przygoda z RPG, która trwa po dziś dzień. Uczestnictwo w obozach jako mistrz gry można by nazwać ukoronowaniem takiej działalności.

 

Krzyś-Miś: Jakie gry planujecie wydawać? Co na początek? I dlaczego?

 

Michał: Na razie koncentrujemy się na projektach edukacyjnych dla Muzeum Pałac w Wilanowie, dla którego zrobiliśmy już „Pojedynek", a w planach są jeszcze dalsze dwie gry. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, to powstaną też kolejne gry edukacyjne, ale na szczegóły jeszcze za wcześnie.

Powoli też zaczynamy myśleć nad grą, która byłaby dostępna na normalnym planszówkowym rynku. Założeniem Styksa było wspieranie dobrych inicjatyw rodzimych twórców gier i cóż, znaleźliśmy już takiego człowieka, którego gry naprawdę zasługują na wydanie. Niemniej kiedy to nastąpi, naprawdę trudno powiedzieć. Bardzo byśmy chcieli, żeby był to jeszcze ten rok, ale kto wie...

Błażej: Zamierzamy działać dwutorowo: z jednej strony realizować gry edukacyjne dla muzeów i innych instytucji związanych z oświatą, czy kulturą, z drugiej przygotowywać własne propozycje i wydawać gry nieznanych jeszcze, a bardzo utalentowanych autorów (już poznaliśmy takowych, a wciąż kontaktują się z nami nowi!). Wszystko oczywiście zależy od naszych finansów i umiejętnego manewrowania po marketingowych morzach i oceanach. Życzcie nam stóp wody pod kilem zatem, a gier będzie dużo i będą różnorodne!

 

Krzyś-Miś: Jak cenowo będą się kształtować wasze produkty? Do kogo będą skierowane?

 

Michał: Ceny gier dla Muzeum w Wilanowie pewnie będą się kształtowały pomiędzy 35 - 40 zł, a skierowane będą zarówno do uczniów szkół, (gimnazja, licea) jak i dla osób dorosłych, które w niejedną grę planszową już grały. Chcielibyśmy, by gry edukacyjne nie kojarzyły się tylko z kolorowymi produkcjami dla małych dzieci jakich pełno jest w hipermarketach, stąd też pomysł na połączenie idei nowoczesnych gier z tematyką edukacyjną, o czym wspominałem wcześniej.

 

Błażej: Realizowane obecnie gry są dopasowane do oczekiwań i wymogów muzeum, staramy się minimalizować koszty produkcji, (oczywiście nie tak by produkt ucierpiał estetycznie) by zbliżyć cenę do potencjalnego klienta. Mam nadzieję, że za jakiś czas zaczniemy też realizować koncepcję tanich gier.

 

Krzyś-Miś: Jak wygląda proces wydawniczy? Jakie są nakłady gier?

 

Michał: Ciężkie pytanie. Wiadomo, wszystko zaczyna się od pomysłu, żmudnych testów, wyrzucania pomysłów do kosza, dalszego testowania, dodawania kolejnych elementów, wyrzucania innych etc. Gdzieś tam po drodze staramy się też zorientować się, jak wyglądałaby cena produkcji gry i, w zależności od tego jak się ona kształtuje, pomysł albo wrzucany jest do półki z napisem „za X lat" albo próbujemy realizować go dalej, bo to co nam powie drukarnia wydaje się być realne do wykonania. 

 

Błażej: Droga od pomysłu do pudełka jest długa, żmudna i wymaga determinacji. Ale późniejsza satysfakcja warta jest zachodu. Gra to koncept, dużo testów i poprawek, praca grafików, przygotowanie do druku, nadzorowanie druku... Można by jeszcze mnożyć etapy, ale jeśli wszystko to prowadzi do celu - nie sprawia problemu. Nakłady gier obecnie są dostosowane do możliwości Muzeum w Wilanowie. Jeśli jednak nasze gry się przyjmą planujemy dodruk. Co do następnych naszych propozycji, każdy nakład określamy z osobna, zależy to od kosztów produkcji, możliwości promocyjnych i grupy docelowej, czy gra jest niszowa, czy skierowana do szerokiego grona.

 

Krzyś-Miś: Jakie problemy najbardziej wam dokuczyły w procesie działania wydawnictwa. Podobno sporym problemem w Polsce jest wytwarzanie elementów drewnianych/plastykowych oraz żetonów do gier, czy spotkaliście się z tym?

 

Michał: Sporym problemem było czekanie na zaświadczenie o nadaniu NIP-u w Urzędzie Skarbowym. O elementach drewnianych czy plastikowych na razie nawet nie myślimy, bo nie ma co się oszukiwać - na tym etapie działalności Wydawnictwa po prostu nas na to nie stać. Z żetonami nie jest tak źle, są drukarnie w Polsce, które spokojnie potrafią je wykonywać. A właśnie - skoro już mowa o problemach - chyba właśnie najwięcej jest ich z zakładami poligraficznymi, na 30 wysłanych maili może 10 z nich odpisuje, przy czym połowa pisze, że nie są w stanie wykonać elementów gier takich jak np. karty czy wspomniane przez Ciebie żetony. 

 

Błażej: Produkcja gier nie jest łatwa, ale wszystko zależy od pewnej elastyczności wydawcy. Trzeba dopasować możliwości drukarni do pomysłu i odwrotnie, dzięki czemu wykorzystując maksymalnie możliwości i nie bankrutując można wydać coś ładnego i trwałego. Z reguły elementy do gier nie są standardowym wyposażeniem drukarni, szczególnie małych, jednak przy odrobinie dobrych chęci można je znaleźć i dodać do gier tak, by wszystko było na miejscu.

 

Krzyś-Miś: Czy tylko planszówki i karcianki? Może macie w planach również rpg lub literaturę fantastyczną?

 

Michał: Myśląc o wydawnictwie zawsze miałem nadzieję, że w jego ofercie znajdą się również książki, w sumie nawet niekoniecznie fantastyczne, bo ten rynek jest już dość pełny. Ale to pieśń przyszłości, o ile w ogóle.

Co do gier rpg - tu sprawa wygląda w ten sposób, że polski rynek jest strasznie nieprzewidywalny i powiedziałbym chimeryczny. Pewne gry, które powinny stać się hiciorami przepadły np. „7th Sea". Ten doskonały system jakoś nie znalazł uznania w oczach polskich graczy. A to nie wszystko, bo przecież można tu jeszcze wymienić inne gry jak choćby „Deadlands", „Wampir: Mroczne Wieki" etc. Dlatego też erpegi na dzień dzisiejszy nie są przedmiotem naszego zainteresowania, chociaż na uwadze trzeba mieć stare dobre powiedzonko: nigdy nie mów nigdy.

 

Błażej: Na pewno karcianki, na pewno planszówki. Może hybrydy... Osobiście uważam że RPG na polskim rynku dogorywa i wydanie nowego systemu raczej nie jest opłacalne wobec zachodniej konkurencji. Oczywiście wspaniale byłoby wydać serię takich gier... ale wydaje mi się to na dzisiejsze czasy niemożliwe i nieopłacalne. Co do literatury, mamy na rynku gigantów w tej dziedzinie. Ciężko by nam było się przez nich przebijać, tworzyć wielką machinę promocyjną. To dopiero nasze początki. Mam nadzieję, że w krótkim czasie nabierzemy sił, by stanąć do walki nie tylko o graczy, ale i o czytelników.

 

Krzyś-Miś: Jeździcie na konwenty? Czy zjazdy miłośników fantastyki są wg Ciebie potrzebne i czy są dobrym miejscem na promocję Waszych produktów?

 

Michał: Nie jestem zbyt wielkim wyjadaczem konwentowym, chociaż na paru świetnych imprezach tego typu byłem i bawiłem się rewelacyjnie. Aktualnie jestem też zaangażowany w organizację warszawskiego Polconu, więc jakieś tam doświadczenie jest. A czy są potrzebne? Oczywiście! To świetny sposób na poznanie nowych ludzi, pogranie w różnego rodzaju gry planszowe (games roomy to już przecież standard), czy też doskonała okazja do spotkania się z cenionym pisarzem. Co do promocji naszych gier - myślę, że każda jej forma jest dobra, także konwenty.

 

Krzyś-Miś: Jak oceniacie rynek gier towarzyskich w Polsce? Jest szansa, że rozwinie się w podobny sposób jak np. w Niemczech?

 

Michał: Bardzo mi się podoba to, co dzieje się na rynku gier planszowych w Polsce. Pojawia się coraz więcej nowych tytułów - zarówno rodzimej produkcji, jak i licencjonowanych, doczekaliśmy się już branżowej nagrody, są serwisy poświęcone tej formie rozrywki, jest też sporo sklepów, które zajmują się sprzedażą gier. Podejmowane są również inicjatywy związane z wydawaniem magazynów poświęconych tematyce planszówek. Do rynku niemieckiego jeszcze nam jednak daleko i sądzę, że raczej w Polsce nigdy nie będzie to wyglądać tak jak u naszych zachodnich sąsiadów.

 

Błażej: W Polsce obecnie istnieją dwie chłonne grupy graczy. Jedna to osoby w wieku szkolnym, które chowają się na nowych edycjach D&D i nowoczesnych grach planszowych. Druga to pokolenie lat '80 i wcześniejsze, ci którzy grali w „Magię i Miecz", „Bogów Wikingów", zbierali pierwsze „Thorgale"... To był magiczny czas pełen mitów, naprawdę. Ci ludzie nie zrezygnowali z ulubionych rozrywek, mając za sobą często przygodę z RPG w wielu postaciach, chętnie eksplorują nowe propozycje. Chcemy dotrzeć do obu tych grup, wierzę, że już tworzą one świetny rynek, dla którego warto popracować.

 

Krzyś-Miś: Czego Wam życzyć na przyszłość?

 

Michał: Oczywiście wytrwałości i sukcesów.

 

Błażej: Obniżenia podatków, zlikwidowania ZUS-u, dotacji wspomagającej i wstawiennictwa... czy to świecę, czy ogarek zapalcie dla nas ;)

 

Dzięki za rozmowę, życzę powodzenia w Waszych planach.


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...