„Elryk” tom 1: „Rubinowy tron” - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 27-11-2014 21:23 ()


Mimo że komiksowe adaptacje heroicznej fantasy stanowią za oceanem całkiem rozległy segment tego rynku, to jednak kolejne próby zaimplantowania wspomnianej konwencji wśród polskich koneserów IX Muzy z reguły miały krótki żywot. Dość wspomnieć opublikowane na przełomie lat 2004 i 2005 dwa pierwsze tomy sagi o Conanie według Kurta Busiaka, które spotkały się z zaskakująco chłodnym przyjęciem. Od nieco innej strony usiłuje zmierzyć się z tym tematem wydawnictwo Taurus Media. Sięgnęło bowiem po znacznie mniej u nas znanego herosa w osobie Elryka z Melniboné.

Chciałoby się rzec, że ów osobnik to bohater w sam raz na nasze czasy. Bo mimo, że od chwili jego debiutu w opowiadaniu „Śniące miasto” upłynęło już przeszło pół wieku, to jednak świat kreowany z kart tego utworu – przenicowany wręcz perwersją – zdaje się wpisywać w gusta dość licznej grupy współczesnych konsumentów kultury popularnej. Poczucie beznadziei i ogólnego przytłoczenia to zresztą jeden ze znaków rozpoznawczych pomysłodawcy Erlyka. Michael Moorcock (bo o nim właśnie mowa) dał temu wyraz także w innych cyklach swego autorstwa – m.in. w również znanych polskiemu czytelnikowi perypetiach Doriana Hawkmoona (tetralogia pod wspólnym tytułem „Historia Runestaffa”) oraz w dotąd nie przetłumaczonym cyklu „The Dancersat the End of Time”. Żaden z utworów rzeczonego prozaika nie osiągnął jednak tej skali posępności (a przy okazji również popularności) jak miało to miejsce właśnie w przypadku Elryka. Bowiem już tylko realia, w których osadzono akcję poświęconych mu powieści, to faktyczne zaprzeczenie baśniowych krain zrodzonych w wyobraźni Lorda Dunsany oraz co bardziej cywilizowanych królestw Ery Hyborejskiej.

Trudno nie zauważyć, iż władca Melnibonéto to w dużej mierze przeciwstawna trawestacja archetypicznego bohatera heroicznej fantasy. Stąd miast kruczowłosego potomka cymmeryjskich górali mamy do czynienia z przedstawicielem domu panującego wspomnianego cesarstwa i równocześnie astenicznym albinosem trawionym pogłębiającą się niemocą. Toteż z braku wrodzonej witalności Elryk zmuszony jest posiłkować się magią zaklętą w jego mieczu (podobnie jak miecze m.in. Rolanda i Bolesława Krzywoustego ów przedmiot ma nawet własne imię – Zwiastun Burzy) oraz krwawymi rytuałami podtrzymującymi go przy życiu. Bez tegoż artefaktu oraz osobliwej „terapii” czterysta dwudziesty ósmy władca Melniboné prędko stałby się co najwyżej wzmianką w imperialnych kronikach. Ten jednak, pomimo wyraźnych znamion depresji, ani myśli żegnać się z tym światem. Powierzony mu rubinowy tron strzeże z determinacją nie mniejszą niż książę Popiel II. Słusznie zresztą, bo chętnych do zajęcia jego miejsca nie brakuje. Co więcej także w jego najbliższym otoczeniu.

Podobnie jak literacki pierwowzór również komiksowa adaptacja dziejów Elryka eksploatuje wątek znany z niezliczonej ilości utworów – począwszy od biblijnej Pierwszej Księgi Samuela, poprzez „Aleksjadę” Anny Komneny aż po cykl opowiadań z udziałem Kulla z Atlantydy. W przypadku cesarza Melniboné kluczową rolę w kurczowym trzymaniu się przy władzy odgrywa nie tyle jej obsesyjne umiłowanie, co poczucie obowiązku i odpowiedzialności wobec dziedzictwa przodków. Stąd Elryka raczej trudno byłoby uznać za mentalnego pobratymcę znanego z powieści Karla E. Wagnera Kane’a. Choć i ów skrofuliczny albinos nie stroni od okrucieństwa oraz przedmiotowego traktowania poddanych. Bowiem Melniboné to de facto drapieżna despocja, w której życie jednostek zależne jest od kaprysu przedstawicieli rządzącej, „elfiopodobnej” kasty. Dodajmy, że nieszczególnie skorych do okazywania współczucia i litości.

Gwoli ścisłości wypada nadmienić, że komiksowa emanacja Elryka gościła już na kartach opublikowanego w Polsce komiksu. Miało to miejsce w wydanym nakładem Mandragory „Essential Conan” (marzec 2006 r.). W dwóch spośród zebranych w owym tomie epizodach serii („Conan the Barbarian” nr 14-15) obaj mistrzowie fechtunku zmuszeni byli wpierw zmierzyć się z sobą (skąd my to znamy…), a następnie – jak zapewne nie trudno się domyślić – zjednoczyć swoje wysiłki w walce z odpowiednio problematycznym zagrożeniem. A wszystko to w wykonaniu już wówczas zjawiskowego ilustratora jakim był (i nadal jest) Barry Windsor-Smith („Broń X”, „Rune”). Czas realizacji tej opowieści przypadł jednak na wczesne lata siedemdziesiąte minionego wieku, co z miejsca jest dostrzegalne w nieco zdezaktualizowanym wizerunku Elryka. W przypadku spolszczonej przez Taurus Media wersji powierzchowność bladolicego imperatora prezentuje się zgodnie z kanonem Mrocznej Ery komiksu (wbrew pozorom przejawiającej się również w komiksie europejskim), a zatem adekwatnie do standardów nie mniej mrocznej fantasy. Sam zresztą Moorcock we wstępie do albumu zachwala obecną tu interpretację jego najsłynniejszej kreacji. Oczywiście zachwyty brytyjskiego pisarza można uznać za element marketingowej gry, zmierzający do zwiększenia zysków z tej adaptacji. Niemniej ilustracja na okładce „Rubinowego tronu” istotnie ma szansę wywrzeć na potencjalnych odbiorcach pozytywne wrażenie. 

Niestety nieco gorzej z ogólną warstwą plastyczną tej opowieści. Owszem, z połączenia talentów i umiejętności Robina Rechta („La Dernier Rituel”, drugi cykl znanego u nas „Trzeciego Testamentu”) i Didiera Poli („Le enfante de l’orage”, „Le Petite Prince”) wyłania się świat przedstawiony nakreślony wrażeniową, chwilami jakby wręcz rwaną kreską. Taka formuła przyczynia się do podkreślenia drapieżnego charakteru struktury politycznej kierowanej przez Elryka i nie brak momentów, które śmiało można uznać za trafne uchwycenie ducha twórczości Moorcocka (np. scena morskiej batalii). Wysoko wypada również ocenić zastosowaną metodę kadrowania oraz wizerunki obecnych tu w niewielkiej ilości potworów. Chwilami jednak daje o sobie znać skłonność drugiego z wspomnianych rysowników do groteski, kompletnie nie przystającej do ponurej atmosfery tej opowieści. Tę z kolei scenarzysta serii – Julien Blondel (wcześniej zaangażowany m.in. przy jak dotąd niekontynuowanej serii „L’Épopée de Gilgamesh”) – stara się podsycać poprzez notoryczne akcentowanie zwyrodnień toczących ów świat. Rys charakterologiczny obecnych tu postaci jest w dużej mierze powierzchowny, a ich motywacja niekiedy nieprzekonująca (jak w przypadku głównego antagonisty). Owe mankamenty można jednak zrzucić na karb stopniowego wprowadzania czytelnika w złożoność realiów Melniboné, jednego z bardziej przekonująco obmyślanych światów przedstawionych mrocznej fantasy. Wraz z rozwojem serii zapewne ulegną one stopniowemu zniwelowaniu.

Problemem może natomiast okazać się nieco „przestrzelona” cena albumu, której nie rekompensuje niestety elegancka, twarda oprawa. Zwłaszcza, że już tylko w ofercie Taurusa znaleźć można kilka interesujących serii z rynku frankofońskiego (m.in. „Wartowników” i „Ekho”) z miękką co prawda okładką, ale za to dostrzegalnie niższą ceną. A nie da się ukryć, że w warunkach komiksowej hossy to właśnie kwestia ceny ma dla potencjalnych odbiorców niebagatelne znaczenie. Tymczasem już zapowiedziano kolejny tom serii. „Zwiastun Burzy” – bo tak brzmi tytuł tej odsłony cyklu o władcy Melniboné – trafi do dystrybucji w styczniu 2015 r.

 

Tytuł: „Elryk” tom 1: „Rubinowy tron”

  • Scenariusz: Julien Blondel
  • Rysunki: Robin Recht, Didier Poli
  • Kolor: Jean Bastide
  • Przedmowa: Michael Moorcock
  • Przekład: Jakub Syty
  • Redakcja merytoryczna: Krzysztof Janicz
  • Wydawca wersji oryginalnej: Glénat
  • Wydawca wersji polskiej: Taurus Media
  • Data publikacji wersji oryginalnej: 22 maja 2013 r.
  • Data publikacji wersji polskiej: marzec 2014 r.
  • Oprawa: twarda
  • Format: 22 x 29,5 cm
  • Papier: kredowy
  • Druk: kolor
  • Liczba stron: 48
  • Cena: 46 zł

 

Dziękujemy wydawnictwu Taurus Media za udostępnienie komiksu do recenzji.

 


comments powered by Disqus