"Zapętlenie" - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 04-11-2014 12:50 ()


Gdy nie tak dawno temu okazało się, że Centrala nie zdoła opublikować albumu Daniela Chmielewskiego, anonimowy użytkownik jednego z forów skomentował tę okoliczność dość obcesową uwagą („Nie płakałem po Zapętleniu”). Autor prędko jednak znalazł innego wydawcę i tym samym czytelnicy zyskali sposobność do przyjrzenia się efektom jego twórczych wysiłków. Czy warto było czekać?

Uczciwie trzeba przyznać, że przynajmniej dla piszącego te słowa „Zapętlenie” było wielką i nie wolną od wątpliwości zagadką. Nie tylko ze względu na brak rozeznania we wcześniejszych dokonaniach wspomnianego twórcy (pomijając zgrabny formalnie krój pisma zastosowany przezeń w polskiej edycji „Prosto z piekła”). Wątpliwości wynikły również z powodu ilustracji zdobiącej okładkę jego autorskiego utworu. Choć wizualnie i nastrojowo niewątpliwie udana, generowała jednak obawy czy ów album nie będzie pochodną zmagań z depresją kolejnego wrażliwego artysty, którego zły świat nie chce, a przede wszystkim nie potrafi zrozumieć. Rzecz jasna ze względu na wysublimowany geniusz tego twórcy. Zwłaszcza, że w kulturze popularnej (w tym również jej odmianie imitującej kulturę wysoką) mamy ich już aż nadto. Na szczęście Daniel Chmielewski podąża w odmiennych kierunkach. Nawet jeśli poczucie rozczarowania głównym nurtem rzeczywistości daje o sobie niekiedy znać, to jednak zasadniczą rolę odgrywa tu inna problematyka. 

Z miejsca wypada nadmienić, że „Zapętlenie” nie jest utworem jednolitym. Mamy bowiem do czynienia ze zlepkiem zróżnicowanych formalnie i strukturalnie quasi-nowelek powstających według słów autora w dość znacznym odstępie chronologicznym. Tę faktyczną antologię łączy osoba Chmielewskiego oraz istotne z jego perspektywy wydarzenia. Stąd całość otwierają dwuplanszowe, z początku oszczędne formalnie kompozycje. Za ich sprawą potencjalni odbiorcy stopniowo wnikają w świat studenta warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych zmierzającego na plener do jednej z mazowieckich miejscowości. Przy tej okazji stają się oni świadkami stopniowego rozpadu więzi z jego ówczesną partnerką. Wątków autobiograficznych jest tu zresztą znacznie więcej, co zapewne przypadnie do gustu tej części publiczności, która zwykła lubować się w emocjonalnym ekshibicjonizmie. Tylko czy niejako mimochodem ów komiks nie odstraszy co poniektórych dziewczyn od spotykania się z twórcami wspomnianego medium? Bo kto wie, czy pewnego dnia nie będzie im dane – tak jak ma to miejsce w tym przypadku – trafić na karty komiksu jako ta „niedobra”…  Z pewną dozą ryzyka część z zawartych tu wspomnień można uznać za zapis aktywności jednego z nurtów środowiska komiksowego (określanego niekiedy mianem „komiksowa”). Stąd przywołanie Bitew Komiksowych, magazynu „Ziniol” czy nieistniejącego już lokalu „Kawangarda”. Przeważają jednak dylematy związane ze studenckimi obowiązkami, kryzysem weny, zanikiem intymnej relacji oraz nawarstwiającymi się zaległościami w komercyjnych zleceniach.

Przy okazji utworów podejmujących tego typu tematykę zwykle nasuwa się pytanie o zasadność ich prezentacji. Ujmując rzecz po ludzku: czy w ogóle warto opowiadać tę historię? Co też zyska potencjalny czytelnik zapoznając się z wycinkami życia autora, skoro zbliżonych autorefleksji jest już i tak zbyt wiele? W początkowych partiach albumu Chmielewski zdaje się z powodzeniem angażować odbiorcę. Niestety po przejściu do „Pubu pod Picadorem” autor wyraźnie traci rozpęd zastępując całkiem umiejętnie prowadzoną opowiastkę statyczną historyjką z udziałem swoim oraz dwóch prawie-noblistów.[1] Przy czym sporo w tym młodzieńczej pretensjonalności oraz szermowania banałem zapożyczonym z lektury wybiórczo rozpoznanych klasyków filozofii. Wbrew pozorom o tyle ma to swój urok, że być może u części czytelników ożywi wspomnienia z czasów, gdy liźnięcie dorobku niektórych myślicieli przeszłości wzbudzać mogło poczucie wnikania w sens wszechrzeczy. Co nie zmienia faktu, że z dosiadaniem się do stolika Herberta i Miłosza Chmielewski ewidentnie się pośpieszył.

Im dalej ewentualny odbiorca wikła się w „Zapętlenie”, tym prezentowane sekwencje nabierają znamion hermetyczności. Zwłaszcza w kontekście doświadczeń autora wyniesionych z uczelnianego pleneru. Bo o ile dla bezpośrednich uczestników formalnych eksperymentów podejmowanych na tego typu spotkaniach mogą one wydawać się wzbogacające, o tyle twórcy raczej nie udało się przelać owych odczuć na czytelnika (a przynajmniej tak się sprawy miały w przypadku piszącego te słowa). Za nieudany zabieg wypada również uznać pozostawienie części tekstów w języku angielskim. Bo wbrew pozorom czytelnicy nie mają obowiązku znać mowy Anglosasów i tym samym Chmielewski ograniczył części swoich ewentualnych odbiorców pełne zrozumienie swojego utworu. Tym bardziej, że spolszczenie tego fragmentu z marginalną adnotacją, iż odbyła się ona po angielsku w niczym nie naruszyłoby zarówno sensu przekazu jak i nastroju zilustrowanego spotkania.

Trochę szkoda, że wspomniany nie pozostał jednak przy jednolitej formule „Zapętlenia”. Nawet jeśli uchybiły to nieco artystycznej wizji albumu to z pewnością przyczyniłoby się do jego łatwiejszej przyswajalności wśród wielbicieli komiksu. Rzecz jasna zadaniem twórcy nie jest (proszę wybaczyć kolokwializm) robić czytelnikom dobrze zawsze i wszędzie. Tego typu postawa byłaby artystycznym samobójstwem. Zabrakło jednak niezbędnego zrównoważenia pomiędzy artystowskimi zapędami, a ogólną komunikatywnością. Ów projekt miał zadatki na osiągnięcie tej formuły, bo rzeczony zdaje się być zdolny do rozpisywania naturalnie brzmiących dialogów i trafnego ujmowania osobistych odczuć (w kontekście niektórych występujących tu postaci być może nawet aż za bardzo). Widać to zwłaszcza w początkach tej publikacji. A tak niestety trudno opędzić się od poczucia, że mamy do czynienia z niespójną kompilacją prac autora powstałych na różnych etapach jego twórczości. Ktokolwiek redagował ów zbiór chyba nie do końca zasadnie pozostawił autorowi zbyt duży zakres swobody. Sęk w tym, że częstokroć generuje to ryzyko braku dystansu wobec powstającego utworu i w konsekwencji przejawia się wątpliwą jakością artystyczną. Oczywiście można dobudowywać ideologie usprawiedliwiającą otwartą kompozycję dzieła przy równoczesnym braku odpowiednich „spoin” spinających zróżnicowane formalnie (i w gruncie rzeczy również tematycznie) partie materiału. Układ albumu autor częściowo uzasadnia w wieńczącym komiks „Dzienniku”. Nie wszędzie czyni to jednak przekonująco. Niemniej wyjaśnia przynajmniej część nasuwających się podczas lektury niejasności.

Jednego z pewnością nie sposób Danielowi Chmielewskiemu odmówić – plastycznego potencjału. Znać bowiem śmiałość (choć chyba niekiedy bardziej instynktowną niż w pełni przemyślaną) w operowaniu różnorodnymi środkami wyrazu i technikami (w tym także fotografią). Świadczy o tym chociażby wspomniana wyżej okładka. Na planszach zdaje się przeważać miękki ołówek oraz (być może) akwarelowe szarości. Przywołane techniki są o tyle efektowne co i wymagające. Tymczasem autor „Zapętlenia” radzi sobie z ich użyciem bardzo sprawnie. Ponadto z dużą swobodą przechodzi on od niemal karykatury do konwencji bliskiej realizmowi. Indywidualizm jego stylu zdaje się zachowany, choć chwilami jego prace wzbudzają skojarzenia z dokonaniami Lucy Lomovej („Dzicy”, „Anna chce skoczyć”) – przede wszystkim przy okazji wizerunków obecnych tu przedstawicielek płci pięknej. Daniel Chmielewski z reguły nie ma też większych problemów z portretowaniem występujących w komiksie postaci. Zwłaszcza, gdy rozrysowywanym osobnikiem jest on sam.

„Zapętlenie” trudno uznać za dzieło udane. Być może z tego względu, że powstawało zbyt długo. W międzyczasie zmieniał się autor, a wraz z nim koncepcja utworu. Widać to aż za bardzo. Stąd niniejsza publikację wypada potraktować w kategorii portfolio obiecująco zapowiadającego się twórcy i wyczekiwać jego kolejnych, bardziej spójnych projektów.

 

[1] „Prawie” bo jednego niedoszłego; drugi natomiast – jako łatwiej akceptowalny dla środowisk lewicowych - został uhonorowany w zastępstwie tego pierwszego.

 

Tytuł: „Zapętlenie”

  • Scenariusz i rysunki: Daniel Chmielewski   
  • Wydawca: Timof i cisi wspólnicy przy współpracy z Wydawnictwem Komiksowym
  • Data premiery: 28 sierpnia 2014 r.
  • Oprawa: twarda
  • Format: 22 x 31 cm
  • Papier: offset
  • Druk: czarno-biały
  • Liczba stron: 144
  • Cena: 49 zł

Dziękujemy wydawnictwu Timof i cisi wspólnicy za udostępnienie komiksu do recenzji.


comments powered by Disqus