"Kompleks 7215" - recenzja
Dodane: 03-11-2014 09:47 ()
Wśród wydawców modne stało się ostatnio wydawanie utworów „powiązanych” z już wykreowaną hitową marką. Doskonałym przykładem są tu książki o tematyce wampiryczne, którym początek dała Anne Rice, choć akurat w Polsce nie stworzono swojskiej linii wampirów. Natomiast zaimportowaliśmy ze wschodu modę na powieści w klimatach „S.T.A.L.K.E.R.a” i „Metro 2033”. Szczerze mówiąc nie przekonuje mnie takie kopiowanie cudzych wzorców, odbywające się wyłącznie w celach komercyjnych. Muszę jednak przyznać, ze trafiają się wśród tak powstałych książek pozycje bardzo interesujące. Czy należy do nich powieść Bartka Biedrzyckiego „Kompleks 7215”?
Wojna jądrowa zniszczyła Ziemię, rozbijając ludzkość na ukryte w schronach grupy, rządzące się własnymi prawami i często tworzące wrogie sobie minipaństewka. Na skażonej powierzchni rywalizują ze sobą oddziały paramilitarne i bandyckie, w gruncie rzeczy niewiele różniące się między sobą w metodach działania. Na czele jednego z nich stoi Borka, razem ze swymi kompanami specjalizujący się w zdobywaniu rzeczy niezbędnych dla uwięzionych pod ziemią ludzi. Zniszczona, radioaktywna Warszawa pełna niebezpieczeństw to jego żywioł. Niestraszne mu skażenie, zmutowane zwierzęta i uzbrojone po zęby bandy rzezimieszków. Dzięki temu, co jego oddziałowi udaje się zdobyć, mieszkańcy podziemi mają szanse na przetrwanie. Rzecz jasna, że stalkerzy nie działają charytatywnie, starają się jednak zachować swój kodeks honorowy. Oprócz poszukiwania źródeł energii i w ogóle wszystkiego, co może się przydać, stawiają sobie oni jeszcze jeden cel - chcą odnaleźć „normalną” cywilizację, która z ich punktu widzenia jest rodzajem mitu, a przynajmniej Atomową Kwaterę Dowodzenia, zlokalizowaną gdzieś w Puszczy Kampinoskiej. Borka szuka nie tylko tego. Wierzy też, że ojciec, z którym stracił kontakt jako małe dziecko, jeszcze żyje i nadal pełni służbę zawodowego żołnierza...
Książka Biedrzyckiego jest jakby połączeniem uniwersum „Metra 2033” i „S.T.A.L.K.E.R.a”, crossoverem tych dwóch światów, z których każdy osobno rządzi się swoimi prawami. Problem polega na tym, że takie połączenia, od lat stosowane z powodzeniem w komiksach Marvela, w książkach prezentują się mało oryginalnie. Mając do dyspozycji gotowe szablony łatwo jest pójść na skróty, odpuścić sobie wysiłek, jakiego wymaga tworzenie własnego świata. Powstaje tekst łatwy do przyswojenia, ale wtórny i w gruncie rzeczy płytki, rodzaj fotograficznego tła, do którego przyszpilono papierowe postaci. Podobnie ma się rzecz z „Kompleksem 7215” – samo założenie jest nawet ciekawe, choć też nie do końca, bo motyw syna poszukującego ojca oklepany do granic możliwości. Jednak na samym założeniu nie zbuduje się sukcesu. A bohaterowie? Ujdą, szczególnie Bibliotekarz i Borka, którzy mają rzeczywisty potencjał. Pozostali są skonstruowani poprawnie, choć bez szczególnego polotu.
Sposób poprowadzenia akcji psuje jednak całość. Wspomniany motyw eksploracji – poszukiwanie ojca - robi z biednego Borki rodzaj Janka Kosa z postapokaliptycznej Warszawy. Wydaje mi się, że ostatnie czego potrzeba w tego typu książce, to powielanie tak starych wzorców, chyba że mamy do czynienia z zamierzonym pastiszem. Na domiar złego niezwykle drażniącym dodatkiem jest dziewczynka-telepatka, jakby żywcem przeniesiona z serialu „Babilon 5”. Wątek dziecka obdarzonego pokatastroficzną mocą powoduje już u mnie odruch wymiotny, tak jest często eksploatowany przez pisarzy zajmujących się tą tematyką. Mieliśmy to i w „Monumencie 14” i w „Meteorycie”, i w „Blackout”... i znalazłoby się drugie tyle, jeśli nie trzecie i czwarte. Za pierwszym razem było to przynajmniej nowatorskie, za dziesiątym budzi chęć rzucenia książki w kąt.
Nie mam wątpliwości, że „Kompleks 7215” znajdzie swych gorących zwolenników, którzy uznają te książkę za dzieło genialne. Mnie na przeszkodzie stanęły dwie rzeczy – po pierwsze zbyt wiele już w życiu czytałam książek postapokaliptycznych, by nie rozpoznać znanych schematów. A po drugie, moim pierwszym zetknięciem z uniwersum S.T.A.L.K.E.R.a były książki Michała Gołkowskiego, a ten ustawił poprzeczkę niewiarygodnie wysoko. Trudno do niej doskoczyć, a czytelnikowi trudno po tak dobrej lekturze delektować się książką innego autora o zupełnie innym stylu. Szczególnie jest to trudne, gdy ów pisarz nie potrafi zdecydować, które uniwersum jest mu bliższe i stara się dogodzić fanom obu w tym samym stopniu. Uważam, że wydanie tej książki w serii „stalkerskiej” (na co wskazuje okładka) jest błędem, bo ma ona w sobie dużo więcej z „Metra”, ewentualnie nawet „Nowej Ziemi”.
Co zatem można powiedzieć na jej obronę? Na pewno sporo. Bartek Biedrzycki ma bardzo profesjonalny warsztat literacki, sprawne pióro i lotną wyobraźnię. Jestem pewna, że gdyby wykorzystał te atuty do napisania całkowicie oryginalnej powieści, odniósłby wielki sukces. Należy mu też podziękować za przejrzysty słowniczek, dzięki któremu można bez trudu zorientować się w znaczeniu poszczególnych nazw i określeń, dla laika mało zrozumiałych. Sądzę też, że wielbiciele gatunku raczej nie będą zawiedzeni tą pozycją, szczególnie że została wydana – jak wszystkie książki Fabryki Słów – bardzo starannie i jest dostępna za stosunkowo niewygórowaną cenę.
Tytuł: „Kompleks 7215”
- Autor: Bartek Biedrzycki
- Gatunek: SF postapokaliptyczne
- Data wydania: 28.08.2014
- Wydawnictwo: Fabryka Słów
- Okładka: miękka ze skrzydełkami
- Ilość stron: 336
- Format: 125x195 mm
- ISBN: 978-83-7574987-8
- Cena: 37.90 zł
Dziękujemy Wydawnictwu Fabryka Słów za przesłanie egzemplarza do recenzji.
comments powered by Disqus