Marek Żelkowski „Lista nieobecnych” - recenzja
Dodane: 01-11-2014 18:19 ()
Rodzima literatura fantastyczna zdaje się mieć nieźle. Co prawda przynajmniej część spośród naszych wydawców ubolewa nad pogłębiającym się spadkiem czytelnictwa; niemniej wystarczy ledwie pobieżna wizyta w dowolnej księgarni, aby przekonać się, że polskich autorów próbujących swoich sił w różnorodnych odmianach science fiction jest całkiem sporo. Jednak w ich gronie brakuje co najmniej kilku prozaików aktywnych w dobie PRL. A swego czasu ich utwory zaliczano do obowiązkowego kanonu lektur wielbicieli fantastyki.
Dla nieco starszych wiekiem czytelników tej odmiany literatury ich absencja była nie małym zaskoczeniem. Wszak wraz z nominalnym upadkiem junty Jaruzelskiego niesławny Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk powędrował na śmietnik historii, a wraz z nim reżimowe pęta ograniczające twórczą swobodę. Pech w tym, że w przypływie wolnościowej euforii czytelnicy jakby zapomnieli o swoich dotychczasowych dostawcach futurystycznych marzeń i koszmarów. Miast tego zagłosowali portfelem na przedruki anglosaskiej fantastyki (nie zawsze zresztą wartych polskiej edycji), dostępnych dotąd w niewielkim wyborze, bądź też w postaci klubowych przekładów. Zalew tego typu produkcji do spółki z przekonaniem nowych rynkowych graczy, że czas polskiej fantastyki przeminął, sprawiły iż środowisko dotąd aktywnych twórców uległo przetrzebieniu w niemal tym samym stopniu co bataliony nieszczęsnych Kościuszkowców pod Lenino. Świadectwem chwały dawnych mistrzów zdawały się co najwyżej piętrzące się w antykwarycznych kątach sterty ich niegdyś rozchwytywanych publikacji.
Niemal dekadę po tych wydarzeniach Jacek Inglot (autor m.in. powieści „Quietus”) z nostalgią i żalem wspominał twórców tego sortu co Krzysztof Boruń („Ósmy krąg piekieł”), Bogdan Petecki („Strefy zerowe”) i Wiktor Żwikiewicz („Imago”). To właśnie tekst jego autorstwa (powstały wkrótce po śmierci Adama Hollanka, redaktora naczelnego „Fantastyki”) wywołał autentyczny wstrząs i wewnętrzny opór w Marku Żelkowskim, swego czasu również aktywnym prozaiku wyrosłym na dokonaniach wspomnianych panów. Stąd właśnie zrodził się zamysł przypomnienia tych twórców, którzy przepadli w dziejowym przełomie schyłku lat osiemdziesiątych. Żelkowski dotarł do kilku z nich co zaowocowało cyklem wywiadów zamieszczanych na łamach „Czasu Fantastki”. Spośród ich grona najbardziej rozmowny okazał się Wiktor Żwikiewicz (określony przez Inglota mianem „enfant terrible”). Zapis spotkań z tym niegdyś popularnym pisarzem publikowano dla odmiany w miesięczniku „Science Fiction, Fantasy i Horror” przez cały rok 2007. I to właśnie ów wywiad-rzeka stanowi przeszło połowę objętości „Listy nieobecnych” (termin zaczerpnięty z artykułu Inglota), książki na kartach której Żelkowski zebrał dotychczas przeprowadzone rozmowy.
Całość otwiera zwięzły wywiad z Bogdanem Peteckim, niegdyś wyjątkowo cenionym przez czytelników spragnionych nie tylko złożonej refleksji o naturze człowieka (vide utwory Stanisława Lema), ale też sprawnie rozpisanej rozrywki. Nie mógł on natomiast liczyć na przychylność recenzentów oceniających go w kategorii autora tzw. „strzelanek” (stąd zresztą określenie Peteckiego przez Inglota mianem „rewolwerowca”). Być może m.in. z tego względu jego próba powrotu do pisarstwa skończyła się porażką, a ostatnia powieść w dorobku rzeczonego – „Taki, co przyszedł z góry”– przez krytykę została niemal dosłownie zwalcowana. Toteż schorowany autor m.in. „Operacji wieczność” i „Królowej Kosmosu” miał uzasadnione powody do zgorzkniałości. Ów żal wobec nieprzychylnych krytyków (czy jak to ujął sam Petecki: bractwa autorsko-recenzenckiego) co chwile daje o sobie znać. Ewentualny czytelnik ma zatem okazję pobieżnie wniknąć w środowiskowe przepychanki, choć to tylko jedno z zagadnień tej rozmowy. Natomiast z pewnością można ją uznać za symboliczne pożegnanie z tym pisarzem, który zmarł w grudniu 2011 r.
Nieco bardziej rozmowny okazał się Dariusz Filar, autor entuzjastycznie odebranego zbioru opowiadań „Czaszka olbrzyma”. Podobnie jak wcześniej Petecki, również i on nie omieszkał wskazać źródeł literackich fascynacji (m.in. twórczość Arthura Conan Doyle’a i wzmiankowanego Stanisława Lema), które udatnie przyczyniły się do podjęcia przezeń własnych prób na tym polu. Pomimo obiecująco zapowiadającej się kariery autora fantastyki Filar zdecydował się poświęcić ekonomii. Osiągnął zresztą w tej dziedzinie status cenionego eksperta (zasiadał m.in. w Radzie Polityki Pieniężnej). Choć z tego co sam zadeklarował korci go, aby ponownie spróbować swoich sił w fantastyce.
Podobnie rzecz się ma w przypadku Edmunda Wnuka-Lipińskiego, profesora socjologii związanego obecnie z warszawskim Collegium Civitas. Bowiem jak sam stwierdził: „(…) jest taki pomysł z tyłu głowy”. Wspomniany wziął zresztą udział w antologii „PL+50. Historia przyszłości”. Wciąż jednak pozostaje on znany głównie ze swojego wkładu w rozwój nurtu socjologicznego polskiej fantastyki. Nawet jeśli powieści jego autorstwa – m.in. „Wir pamięci” i „Rozpad połowiczny” – nikną w cieniu dokonań Janusza Zajdla czy Adama Wiśniewskiego-Snerga.
Prawdopodobnie najbardziej docenianym prozaikiemw dziedzinie fantastyki przed rokiem 1989 (rzecz jasna nie licząc autora „Solaris”) był Konrad Fiałkowski. „Homo Divisus”, „Włókno Claperiusa” czy „Wróble galaktyki” to tylko ważniejsze (obok licznych opowiadań publikowanych m.in. w „Dookoła Świata” i „Młodym Techniku”) spośród przejawów jego twórczości, dzięki której cieszył się popularnością nie tylko w kraju, ale też po obu stronach żelaznej kurtyny. Bywał on bowiem zarówno na spędach SF Writers of America jak i moskiewskim Klubie Dziennikarza. Także dla Fiałkowskiego priorytetem okazała się kariera naukowa rozpoczęta na Politechnice Warszawskiej, a kontynuowana m.in. w ramach Polskiej Akademii Nauk oraz na uczelniach zagranicznych.
Podobny kierunek obrał również Tadeusz Zbigniew Dworak, ceniony astronom związany z krakowską Akademią Górniczo-Hutniczą, a przy okazji autor wielu tekstów popularnonaukowych (publikowanych m.in. w „Czasie Fantastyki”). Zasłynął jednak przede wszystkim z powstałych dzięki współpracy z Romanem Danakiem opowiadań prezentowanych w „Młodym Techniku” (np. debiutanckie opowiadanie „Temida”). Także we wspomnieniach Dworaka daje o sobie znać echo środowiskowych niesnasek i koteryjnych zmagań. Chociaż w początkach obecnego wieku usiłował on zaprezentować swoje obecne dokonania to jednak niesprzyjający splot okoliczności (m.in. zniknięcie z rynku magazynu „SFera”) skutecznie mu to uniemożliwił. Dworak zmarł w czerwcu 2013 r. i analogicznie jak w przypadku Bogdana Peteckiego zawarty w „Liście nieobecnych” wywiad był prawdopodobnie ostatnim jaki z nim przeprowadzono.
Z kolei Czesław Białczyński na szczęście wciąż ma się dobrze. Chociaż miast fantastyki zwykł już od dłuższego czasu pasjonować się etnologią religii. Przejawem tego jest „Mitologia słowiańska – Księga Tura” będąca próbą rekonstrukcji wierzeń m.in. naszych przodków w oparciu o nielicznie zachowane przekazy źródłowe oraz obrzędowość słowiańskich narodów. W dobie PRL zasłynął on jednak przede wszystkim jako autor powieści fantastycznonaukowych (m.in. „Próba inwazji”) w których celnie punktował absurdalną specyfikę kraju w którym przyszło mu żyć. Oczywiście opisywał ją w sprytnie zakamuflowanej formule.
Jak już wyżej wspomniano większą część niniejszej książki stanowi cykl rozmów z Wiktorem Żwikiewiczem, autorem który dał się poznać nie tylko jako twórca błyskotliwych (choć równocześnie niełatwych do pełnego odszyfrowania) konceptów, jedna z najbardziej barwnych osobowości fandomu, ale też… bohater komiksu! Posłużył on bowiem za wzorzec dla jednego z niezależnych dziennikarzy w serii „Funky Koval” (którego zresztą był – wraz z Jackiem Rodkiem – faktycznym pomysłodawcą). Na ową „Żwikipedię” składają się nie tylko wspomnienia związane z jego aktywnością literacką, ale też refleksje natury ogólnej (same w sobie niezwykle interesujące) oraz zaskakująco szczere wyznania dotyczące życia osobistego twórcy „Ballady o przekleństwie”. W większym stopniu niż przy okazji wcześniejszych wywiadów do głosu dochodzi Marek Żelkowski. Jako że jest on osobą rozeznaną w zarówno w ruchu fanowskim jak i dorobku polskich autorów fantastyki (a przy okazji również twórcą tego typu literatury czego przejawem jest m.in. zbiór opowiadań pt. „Nadciąga burza”) toteż przepytywanie Żwikiewicza niejednokrotnie przybiera formę żywiołowego dialogu dwóch środowiskowych wyjadaczy.
Jak zapewne nie trudno się domyślić wspomnienia przepytanych autorów wykazują sporo zbieżności wynikłych z uwarunkowań systemu w jakim przyszło im żyć i tworzyć. Stąd powtarzający się wątek zmagań z cenzurą, koniecznego maskowania zasadniczej treści utworów oraz niemiłosiernie rozciągniętego w czasie tryby wydawniczego. Jak już wcześniej zasygnalizowanonie zabrakło również odniesień wobec koteryjnych zmagań wśród przedstawicieli fandomu. Niewątpliwie dodaje to całości nieco pikanterii, ale też daje wyobrażenie o małostkowości co poniektórych aktywistów środowiska. Znalazło się także miejsce dla przejawów czarnego humoru (np. Żwikiewicz o kobietach, działalność Konrada T. Lewandowskiego na tematycznych forach) oraz gorzkich uwag pod adresem niektórych, nieco rozkapryszonych czytelników-recenzentów. Z kolei Konrad Fiałkowski podzielił się swoimi wspomnieniami w kontekście części zagranicznych autorów, których miał on okazję poznać (m.in. Briana Aldissa i Arthura C. Clarke’a).
Ogólnie, ów zbiór można potraktować nie tylko jako rodzaj epitafium niektórych spośród rozmówców Żelkowskiego (Petecki, Dworak). To przede wszystkim swoista wyprawa ku dziedzictwu rodzimej fantastyki, a być może również zachęta dla części czytelników do sięgnięcia po często niesłusznie zapomnianą klasykę tego gatunku. Niewykluczone zresztą, że przynajmniej niektórzy spośród grona przepytanych autorów, podbudowani rozmową z Żelkowskim oraz reedycjami swoich utworów w ramach serii „Archiwum Polskiej Fantastyki” rozważają ponowne podjęcie pisarskiej działalności (Filar, Wnuk-Lipiński). Żwikiewicz ponoć gruntownie przerabia swoje liczące sobie ok. tysiąca stron opus magnum („Kosmodram na Machu Picchu”) i zapewne na tym – miejmy nadzieję - nie poprzestanie.
Z oczywistych względów obok wypytywanych bohaterami nieco dalszego planu książki są osobowości tego kalibru co Maciej Parowski, Marek Oramus, wybitny rysownik komiksów Jerzy Wróblewski (autor okładki do pierwszego numeru „Fantastyki”; swoją drogą wspominany tutaj jako „Andrzej”), Jacek Rodek, Ewa Troszczyńska oraz wiele innych znakomitości. Wśród nich szczególne miejsce zajmują jednak dwaj panowie, których zasług dla rozwoju rodzimej literatury fantastycznej nie sposób przecenić. Pierwszy z nich – Zbigniew Przyrowski – jako założyciel i wieloletni redaktor naczelny „Młodego Technika” odegrał fundamentalną wręcz rolę w popularyzacji fantastyki. I to w czasach gdy tego typu utwory stanowiły raczej ewenement niż regułę. To właśnie on odkrył i wspierał radami licznych twórców tego gatunku. Można śmiało rzec, że obok redagowanego przez Konrada Fiałkowskiego działu fantastyki w miesięczniku „Problemy” to właśnie „Młodego Technika” wypada uznać za „przodka” powstałej w 1982 r. „Fantastyki”.
Drugim na swój sposób wielkim nieobecnym (choć przewijającym się we wspomnieniach większości wypytywanych) jest – według słów Edmunda Wnuka-Lipińskiego - „sympatyczny pan z wąsami”. Określenie Lecha Jęczmyka (bo o nim właśnie mowa) mianem jednej z najbardziej zasłużonych postaci dla promocji fantastyki (i to zarówno rodzimej jak i obcej) to najzwyczajniejszy truizm. Dość wspomnieć, że to właśnie za jego sprawą światło dzienne ujrzały antologie tego sortu co „Rakietowe szlaki” i „Kroki w nieznane”, przekłady znakomitych powieści (m.in. „Boża inwazja” Phillipa K. Dicka) oraz błyskotliwa publicystyka (częściowo zebranych w „Trzech końcach historii, czyli Nowym Średniowieczu”, a także „Dlaczego toniemy, czyli jeszcze nowsze Średniowiecze”). Biorąc pod uwagę, że wspomniany uchodzi za mistrza dykteryjek, a przy okazji aktywnie uczestniczył (a faktycznie wciąż uczestniczy) w życiu fandomu, toteż w tym kontekście zapewne miałby bardzo wiele do powiedzenia. Zwłaszcza, że jego opublikowane ledwie przed rokiem wspomnienia („Światło i dźwięk. Moje życie na różnych planetach” – wspaniała książka!) nie wyczerpują tegoż rozległego tematu. Stąd przy okazji układania kolejnej listy rozmówców z pewnością warto byłoby uwzględnić także Jęczmyka. Nawet jeśli tym samym naruszono by nieco zasadniczą formułę „Listy nieobecnych”.
We wstępie do tej publikacji Żelkowski stwierdza: „Ta książka jest wynikiem mojego prywatnego śledztwa. Śledztwa, którego jeszcze nie zakończyłem! Lista nieobecności wcale nie jest zamknięta”. Nie pozostaje nic innego jak trzymać autora za słowo i przy każdej możliwej okazji przypominać mu o wstępnie poczynionej obietnicy. Zwłaszcza, że udało mu się w przystępnej i atrakcyjnej formule ująć kawał historii polskiej fantastyki. Niewątpliwie warto drążyć ów temat.
Tytuł: „Lista nieobecnych”
- Autor: Marek Żelkowski
- Wydawca: Solaris
- Data premiery: 9 maja 2014 r.
- Oprawa: miękka
- Format: 12 x 19 cm
- Papier: offset
- Druk: czarno-biały
- Liczba stron: 302
- Cena: 29,99 zł
comments powered by Disqus