„Krocząc wśród cieni” - recenzja
Dodane: 12-10-2014 18:22 ()
Trudno wyjaśnić fenomen Liama Neesona. Na pewnym etapie swojej kariery, po przekroczeniu pięćdziesiątki, zamarzyło mu się zostać gwiazdorem kina akcji.
„Uprowadzona”, bo o tym obrazie mowa, okazała się wielkim sukcesem otwierając przed Irlandczykiem drogę ku sławie. Niezwykle wysoki – dla niego Lucas musiał powiększyć scenografię „Gwiezdnych Wojen” – charakteryzujący się uroczym uśmiechem oraz niezwykle ciepłym, acz donośnym głosem aktor zaskarbił sobie uwielbienie widzów na całym świecie. Mimo że jego ostatnie produkcje opierają się na podobnych schematach, aktor potrafi z każdej roli wykrzesać odrobinę unikalności. Nie inaczej jest z jego nowym filmem – „Krocząc wśród cieni” – gdzie portretuje byłego glinę, obecnie prywatnego detektywa bez licencji, pomagającego ludziom w potrzebie, zwłaszcza, kiedy ilość trupów zaczyna przekraczać granicę przyzwoitości.
W okolicy dochodzi do porwań młodych kobiet. Szybko okazuje się, że wszystkie ofiary łączy jedna cecha, powiązanie z handlarzami narkotyków. Kiedy mimo wpłaty okupu żona Kenny’ego nie wraca do domu, wynajmuje on Liama, aby dopadł porywaczy i ukarał za bestialski mord. Ten, mimo początkowej niechęci, z czasem zgadza się odszukać sprawców. Już pierwszy trop wskazuje, że sprawa zakreśla coraz szersze kręgi, a motywem porywaczy nie jest jedynie chęć szybkiego zarobku.
Fabułę „Krocząc wśród cieni” ciężko nazwać oryginalną, skoro Scott Frank na potrzeby scenariusza zmielił dobrze znane klisze, nawet nie starając się tchnąć w swoją opowieść cienia autorskiej wizji. Reżyser koncentruje się na postaciach, które wciąga w bagno mrocznych wydarzeń, traum i demonów z przeszłości. Liam, podobnie jak Denzel Washington czy kilku innych aktorów obecnego pokolenia przywdziewa maskę ostatniego sprawiedliwego, rutyniarza, twardziela, który z każdej opresji wyjdzie obronną ręką. W przeciwieństwie jednak do Bruce’a Willisa lub Nicolasa Cage’a, Irlandczyk nie poszedł na łatwiznę, tylko postarał się wykreować postać inną niż pamiętamy z jego ostatnich produkcji. Matt Scudder w jego wykonaniu to ostoja stoicyzmu, nieszafujący swoimi umiejętnościami, tylko w ostateczności sięgający po broń. Na pewno dla tej roli warto rzucić okiem na film.
Jednak w ostatecznym rozrachunku „Krocząc wśród cieni” rozczarowuje, pozytywne elementy nie są w stanie przyćmić negatywnych. A wystarczy wymienić tylko dwa kluczowe potknięcia. Pierwsze – w początkowej fazie obraz zachęca widza dość mroczną tonacją sugerującą, że możemy mieć do czynienia z konwencją thrillera, po czym wprowadzenie elementów komicznych, wraz z małoletnim „partnerem” głównego bohatera, burzy ten obiecujący start. Drugi i chyba najpoważniejszy zarzut - motywacja porywaczy nie zostaje ujawniona, można się jedynie domyślać, że jest to para zwyrodnialców, którzy czerpią sadystyczną radość z zabijania. Jednak jak pokazał David Fincher w „Siedem”, najbardziej zatwardziały psychopata działa według konkretnych pobudek, wcześniej nakreślonego planu. W obrazie Scotta Franka coś takiego nie istnieje. Mamy przyjąć do wiadomości, że ktoś morduje młode kobiety, bo ma na to ochotę i musi zostać powstrzymany przez emerytowanego stróża prawa. Policja – jak to w podobnych sytuacjach bywa – bawi się w innej piaskownicy i tylko przeszkadza, co doskonale ilustruje krótki epizod z gliniarzami w filmie.
„Krocząc wśród cieni” nie jest dziełem wyróżniającym się, nie wybija się ponad przeciętne produkcje goszczące ostatnio na ekranach, ale dzięki solidnej grze Liama Neesona oraz całkiem niezłym zdjęciom budującym atmosferę rasowego kryminału można zaryzykować i poświęcić mu dwie godziny.
5/10
Tytuł: „Krocząc wśród cieni”
Reżyseria: Scott Frank
Scenariusz: Scott Frank
Obsada:
- Liam Neeson
- Dan Stevens
- Boyd Holbrook
- David Harbour
- Adam David Thompson
- Astro
- Ólafur Darri Ólafsson
Muzyka: Carlos Rafael Rivera
Zdjęcia: Mihai Malaimare Jr.
Montaż: Jill Savitt
Scenograf: David Brisbin
Kostiumy: Betsy Heimann
Czas trwania 115 minut
Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.
comments powered by Disqus