„Bez litości” - recenzja
Dodane: 26-09-2014 23:30 ()
Współczesny świat cierpi z powodu deficytu bohaterów, ludzi wiernych szczytnym ideałom, pochylających się nad problemami nie tyle swoich bliskich, co osób potrzebujących wsparcia lub znajdujących się w tarapatach. Wśród zgnilizny korupcji, narastającej przemocy, handlu żywym towarem altruizm jest martwym zjawiskiem. Stróże prawa już dawno przestali być symbolem sprawiedliwości stając się sprzedajną dziwką. W tak mrocznej codzienności, zdominowanej przez złudną władzę pieniądza, zachodzi potrzeba zdecydowanego działania, nawet kosztem norm prawnych czy moralnie wątpliwych czynów. Równowaga między dobrem a złem nie może zostać zachwiana.
Przeszłość Roberta McCalla owiana jest tajemnicą. On sam nie wspomina jej z rozrzewnieniem, odcina się od tego co minione, decyduje się na wygodną anonimowość. Zakończywszy jeden etap życia stara odnaleźć się w nowym. Pracuje w markecie z materiałami budowlanymi, a bezsenne noce spędza w całodobowym barze koncentrując się na lekturze stu najważniejszych książek, które trzeba przeczytać. Można powiedzieć, że każdy jego dzień wypełnia monotonia. Do momentu, kiedy poznaję Alinę, młodziutką rosyjską prostytutkę. Dziewczyna zostaje zmasakrowana przez swojego alfonsa, toteż Robert postanawia odpłacić jej oprawcom pięknym za nadobne. Nie wie jeszcze, że sprawa, w którą wdepnął, to tylko niewielki skrawek ogromnej góry lodowej. Niemniej były agent jest konsekwentny w swoich dążeniach i zamierza zlikwidować przeszkody pojawiające się na jego drodze.
„Bez litości” nie szafuje zbyt oryginalnym czy odkrywczym scenariuszem. Wszystkie jego elementy znamy od lat. Krzywda na uciśnionych, ostatni sprawiedliwy, zemsta i zapłata za popełnione grzechy. Dla Roberta niewątpliwie jest to pewnego rodzaju misja, rehabilitacja za czyny z poprzedniego życia. Skoro posiada odpowiednie kwalifikacje oraz umiejętności do wyciągania brudów na światło dzienne, to żal byłoby z nich nie skorzystać. Szybkie i bezbolesne utylizowanie niegodziwców prowadzi do odkupienia i upragnionego spokoju.
Wprawdzie bohater na cel bierze rosyjską mafię, która toczy amerykański sen niczym zabójczy rak, ale to ludzie pozwalają śmiertelnej zarazie rozprzestrzeniać się w zastraszającym tempie. Policjanci już dawno zaprzedali swe dusze, a ulice przedmieść zioną obojętnością. Fuqua zdaje się mówić, że w świecie, w którym gwałcone są zasady prawne, moralne i obyczajowe, każdy wcześniej czy później złamie się, nasiąknie złem, z którym do tej pory walczył. Czasami jednak wystarczy jeden promyk, aby rozświetlić mroczną rzeczywistość.
Robert McCall w interpretacji Denzela Washingtona to sprytna kompilacja jego bohaterów z pamiętnych obrazów Człowieka w ogniu czy Księgi ocalenia. Nie da się nie zauważyć, że Fuqua ufa mu bezgranicznie (poprzednia ich kolaboracja przyniosła Denzelowi Oscara), całkowicie podporządkowując obraz jednej postaci. De facto przeciwnicy McCalla to tylko pionki, obojętnie czy będzie to lord zbrodni o charakterystycznej facjacie Martona Csokasa, czy inny, mniej znany zakapior. Stając na drodze porządnego człowieka już na początku pieczętują swój los.
Mając aktora pokroju Washingtona na pokładzie trudno się martwić o wytarte klisze czy pretensjonalne dialogi. Denzel swoimi gestami, delikatnym uśmiechem lub srogą miną roztacza bezpieczeństwo i spokój, bije od niego niezaprzeczalny urok, który niegdyś był domeną Clinta Eastwooda. Obaj prezentują podobny typ samotnego wilka toczącego nieustający bój z całym światem. Paradoksalnie brutalne, epatujące nadmierną przemocą sceny nie przykuwają znaczącej uwagi, są wynikiem prostego założenia – dobro kontra zło równa się krwawy finał. Natomiast emocje sięgają zenitu, kiedy oponenci mierzą się w słownych potyczkach, wtedy ich rywalizacja osiąga najwyższy poziom.
Mimo że obraz Antoine’a Fuqua mógłby być znacznie krótszy, polecam go miłośnikom ponadprzeciętnego talentu Denzela Washingtona, marketów Obi, a także wszystkim sprytnym majsterkowiczom. W „Bez litości” nie znajdziecie niczego nowatorskiego, ale możecie przyjemnie spędzić ponad dwie godziny, delektując się grą jednego z najlepszych współczesnych aktorów. Jak zawsze przy tego typu produkcjach pojawia się pytanie – jak długo jeszcze Washington będzie osamotnionym herosem, karzącą ręką sprawiedliwości? Szkoda byłoby, aby jego talent był marnowany w kolejnych, zbliżonych do siebie obrazach.
6/10
Tytuł: "Bez litości" ("The Equalizer")
Reżyseria: Antoine Fuqua
Scenariusz: Richard Wenk
Obsada:
- Denzel Washington
- Marton Csokas
- Chloë Grace Moretz
- David Harbour
- Haley Bennett
- Bill Pullman
- Melissa Leo
- Johnny Skourtis
Muzyka: Harry Gregson-Williams
Zdjęcia: Mauro Fiore
Montaż: John Refoua
Scenograf: Naomi Shohan
Kostiumy: David C. Robinson
Czas trwania 138 minut
Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.
comments powered by Disqus