„Hannibal. Po drugiej stronie maski” - recenzja

Autor: Marcin Andrys Redaktor: Krzyś-Miś

Dodane: 21-03-2007 22:26 ()


Zawsze lubiłem postać Hannibala Lectera, demonicznego socjopatę, a zarazem genialnego stratega, który nie tylko przewiduje ruchy swoich przeciwników, ale również odciska mocny ślad na ich psychice. Nie sposób nie mówić o nim jako o potworze, ale to właśnie dzięki wspaniałym kreacjom filmowym czy to Anthony’ego Hopkinsa – który nie dał się zaszufladkować w tej roli, czy to Briana Coxa – zimnego, o nieprzenikliwym spojrzeniu – można było polubić tę postać. Za to, że jest na wskroś zła, ale też ma swój kodeks, a na pewno nienaganne maniery przy konsumowaniu ludzkich mózgów.

Trochę szkoda, że temat Lectera nie został pociągnięty w kolejnym filmie, a przyszło nam zmierzyć się z początkami przebiegłego socjopaty. Z jednej strony jest to jakiś pomysł na odświeżenie serii, z drugiej nie prezentuje niczego nowego, a jedynie powiela schematy i przybliża pobudki, które stały za narodzinami potwora. Jak to się stało, że stateczny młodzieniec pochodzący z dobrego domu przeobraził się w konesera ludzkiego mięsa.

Twórcy Hannibala. Po drugiej stronie maski nie sięgnęli jednak po zatrważające czy nowatorskie środki, aby zdefiniować na nowo postać Lectera i sprawić, by okazał się personą na tyle interesująca, by powstał kolejny cykl filmów z jego udziałem. Według Petera Webbera i spółki u podstaw jego psychopatycznych zdolności stało trywialne wydarzenie, jakim jest bez wątpienia strata rodziców oraz pożarcie przez pozbawionych skrupuł żołnierzy jego młodszej siostry. Widok ten na tyle wstrząsnął młodym człowiekiem, że zapałał on zemsty na oprawcach, ale nie zwyczajnej, a dokładnie wyrafinowanej. Przyuczanie do zawodu oraz zabawa z lokalnym komisarzem policji to pierwsze szlify Lectera przed jego późniejszą, znacznie donośniejszą karierą kanibala.

W obrazie Webbera zawodzi nie tylko pomysł wyjściowy, który z jednej strony nie jest mocno oryginalny, z drugiej nie uzasadnia czynów, których dopuścił się późniejszy socjopata i morderca. Wszystko jest poprowadzone od linijki, jakby tylko wypowiedzieć pewne kwestie, odhaczyć pewne wydarzenia, a później oczekiwać narodzin ekranowej kreatury. Nie pomaga też kreacja głównego bohatera w interpretacji Gaspard Ulliel, którego aparycja i zachowanie mogą wywołać dreszcz na skórze, ale sceny z jego udziałem są dziwnie pozbawione napięcia. Może to bezskuteczne wodzenie wzrokiem za Hopkinsem, którego nie ma w tej produkcji.

Szokowanie krwawymi scenami dawno przestało być w cenie, więc geneza jednego z najgłośniejszych potworów dużego ekranu nie spełnia pokładanych w niej oczekiwań. Film przeszedł bez większego echa, ale też nie ma na czym się tu rozwodzić. To kino przeznaczone dla miłośników ekranowej makabry i gore i nic ponad to.

Ocena: 4/10


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...